Zdolny mówca, sprytny aprowizator, gorliwy duszpasterz – ksiądz Serafin Szulc

Podziel się w social media!

Zobacz wspomnienia

Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Kamil Kartasiński

Serafin Szulc obok Agrypina Konarskiego czy Antoniego Mackiewicza jest przykładem czynnego zaangażowania kapłanów w Powstaniu Styczniowym. Młody, pełen zapału kapłan, musiał zmierzyć się z trudną powstańczą rzeczywistością, którą doskonale przedstawił w swoich wspomnieniach. Ich wartość jest tym bardziej cenna, że zostały one napisane w zaledwie kilka lat po upadku powstania.

Wojciech Szulc przyszedł na świat 16 kwietnia 1831 r., we wsi Siemonia niedaleko Dąbrowy Górniczej. Jego rodzicami byli chłopi – Stanisław oraz Petronela z domu Rudzka. Jako młody chłopak wstąpił do zakonu bernardynów przyjmując imię zakonne Serafin, natomiast święcenia kapłańskie otrzymał w 1855 r. Do wybuchu Powstania Styczniowego przebywał w bernardyńskich klasztorach w Górze Kalwarii, Warcie, Kaliszu oraz w Złoczowie. W lutym 1863 r. przebywając w rodzinnym stronach w Zagłębiu Dąbrowskim, przyłączył się do oddziału Apolinarego Kurowskiego. O jego powstańczych losach wiemy dzięki świetnemu pamiętnikowi, który ukazał się już w 1868 r. w wydawnictwie Agatona Gillera. Jest to jedno z najbardziej wartościowych źródeł pamiętnikarskich dotyczących Powstania Styczniowego napisanych praktycznie „na gorąco”, nie obarczonych upływem wielu lat od opisywanych wydarzeń. W swoich memuarach Serafin Szulc nie wspomina wprost, dlaczego podjął decyzję o wstąpieniu w szeregi powstańcze. Ogranicza się jedynie do lakonicznego stwierdzenia, że ucisk władz rosyjskich wobec młodego pokolenia Polaków, przyczyniał się do jeszcze większego patriotyzmu wśród młodzieży, która była gotowa do wszelkiego rodzaju poświęceń. Ci młodzi, gdy losy narodu rozstrzygały się, obojętnymi nie mogli pozostać i nie pozostali. Liczący w 1863 r., 32 lat Szulc z pewnością się do nich zaliczał.

Po wstąpieniu do oddziału Kurowskiego w Dąbrowie Górniczej, rozpoczął sprawowanie funkcji kapelana. Wygłosił do powstańców mowę, w której nawiązał do bohaterstwa i poświęcenia powstańców kościuszkowskich i listopadowych. Wezwał także do posłuszeństwa wobec dowódcy, wspominając, że: żołnierz musi być ślepo posłusznym swojemu wodzowi, on was za to poprowadzi na pole sławy i wami mądrze kierować będzie. W lutym odbył podróż do Będzina, gdzie udało mu się za wynegocjować u okolicznych Żydów zakup ciepłej odzieży dla powstańców, a nawet wsparcie przez nich działań powstańczych kwotą 10 tysięcy złotych polskich. Szulc dziękując Żydom, podkreślił, że we wspólnej walce: nie ma pomiędzy nami różnicy praw i obowiązków, jesteśmy wszyscy równi, bracia Polacy, połączeni węzłem miłości naszej Ojczyzny Polski, a każdy chwalący Boga według swego sumienia. Po krótkim pobycie w Dąbrowie, powstańcy ruszyli w stronę Ojcowa. Przed odejściem Serafin Szulc podziękował mieszkańcom Dąbrowy za ich gościnność, a następnie przeszedł przez miasto z krzyżem w ręku. Powstańcy ruszyli w stronę Ojcowa, mijając Sławków i Olkusz. W trakcie tej podróży bernardyn sprawował pieczę nad sprawami aprowizacyjnymi. W ojcowskim obozie przebywał kilka dni. W swoich pamiętnikach chwalił jego organizację, porządek oraz niezłą administrację. Wątpliwości miał natomiast co do lokalizacji miejsca, które uważał za niewłaściwie oraz łatwe do zaatakowania przez siły rosyjskie.

W międzyczasie bernardyn wraz z oddziałem pod dowództwem Cybulskiego został wysłany do Dąbrowy. W trakcie marszu otrzymano rozkaz od Apolinarego Kurowskiego o zmianie kierunku i powstańcy trafili do Skały, gdzie mieli czekać na dalsze instrukcje. Szulc odprawił nabożeństwo w pobliskim kościele oraz wysłuchał spowiedzi powstańców. W swoich pamiętnikach wspominał o negatywnej postawie miejscowego proboszcza, który niechętnie udzielił gościny powstańczym oficerom, którym kazał zapłacić wygórowaną cenę za obiad. Posiłek nie został jednak przez nich dokończony, ponieważ jeden z powstańców oddał przypadkowy strzał, alarmując cały obóz. Wieczorem Cybulski otrzymał rozkaz wymarszu do Wolbromia wraz ze swoim oddziałem, natomiast Serafin Szulc pozostał w Skale, gdzie wkrótce przybył wkrótce Apolinary Kurowski. Tam powstańcy dowiedzieli się, że będą atakować Miechów. Jak wspominał Szulc: usposobienie żołnierzy było dobre, chęć starcia się z Moskalami bardzo żywa, niejeden biegł do boju jak na gody. Bernardyn wygłosił okolicznościowe przemówienie do powstańców, w którym zagrzewał ich do boju, aby zdobyć Miechów i odśpiewać uroczyste Te Deum Laudamus przed Środą Popielcową tj. 18 lutego 1863 r. Marsz na miasteczko był jednak trudny – padał śnieg oraz był siarczysty mróz. Bitwa pod Miechowem, która rozegrała się rankiem 17 lutego zakończyła się bolesną i krwawą porażką powstańców. Sam Szulc nie brał udziału w bezpośrednim starciu.

Po zakończeniu bitwy Szulc, opatrzył jednego z rannych Żuawów Śmierci. Następnie w pobliskiej karczmie zamienił swój habit na chłopską sukmanę, którą pozyskał od jednego z chłopów, aby nie rzucać się w oczy przebywającym w pobliżu Miechowa wojskom kozackim. W późniejszym czasie bernardyn odzyskał swój zakonny strój, przemierzając okoliczne wioski. Prosząc w jednym z klasztorów o gościnę, został z niego wyproszony za: spełnianie obowiązków kapłańskich do powstania. Szulc trafił ostatecznie do Glanowa, a następnie Olkusza i Dąbrowy. W tym ostatnim miejscu udało mu się spotkać Teodora Cieszkowskiego, z którym udał się do Krakowa. Szulc pozostał w mieście przez kilka dni, a następnie wyruszył wraz z innym powstańcami do obozu Mariana Langiewicza w Goszczy.

Serafin Szulc w korpusie Langiewicza został przydzielony jako kapelan w pułku Teodora Cieszkowskiego. Na rozkaz dowódcy każdego wieczora był odmawiany pacierz oraz litania do Matki Bożej. Dla Szulca pobyt w Goszczy był pełen nadziei. Jak sam wspominał: niedawna klęska zacierała się w pamięci, a wyobraźnia przedstawiała przyszłe zwycięstwa. Szulc w Goszczy zajmował się przede wszystkim udzielaniem sakramentu spowiedzi, dużo czasu spędzał także na przypatrywaniu się musztrze powstańców. Gdy Teodor Cieszkowski opuścił oddział, aby w Województwie Kaliskim organizować nowy oddział powstańczy, jego zastępcą został major Wincenty Wanert. Po ogłoszeniu Mariana Langiewicza dyktatorem powstania, Szulc poświęcił chorągiew narodową, wygłaszając okolicznościowe przemówienie. Dał się także poznać jako osoba, która potrafiła zadbać o aprowizację oddziału, w którym służył. Pewnego razu sam poszedł szukać kartofli na polu dla współtowarzyszy. Innym razem pożyczył kotły od lokalnego właściciela, aby powstańcy mogli sobie ugotować posiłek. Serafin Szulc był świadkiem bitew pod Chrobrzem i Grochowiskami. Po upadku dyktatury Langiewicza przekroczył granicę austriacko-rosyjską. Przed aresztowaniem uchronił go habit zakonny oraz pewien ksiądz, który zabrał Szulca jako rzekomego pomocnika przy wielkanocnej spowiedzi.

Szulc trafił później do oddziału Andrzeja Łopackiego. Podobnie jak w przypadku służby w innych oddziałach, dał się on poznać jako dobry mówca, który miał pozytywny wpływ na morale żołnierzy. W międzyczasie oddział Łopackiego spotkał się z partią Dionizego Czachowskiego. Doszło wówczas do konfliktu pomiędzy Szulcem a Czachowskim w sprawie zachowania jednego z powstańców, którego bronił Szulc. Czachowski w złości nazwał księdza pogardliwie popem, chcąc go nawet zastrzelić. W obronie księdza stanęli powstańcy. Sprawa zakończyła się krótkim aresztem Szulca przez Czachowskiego. Ostatecznie obydwoje doszli do porozumienia, przebaczając sobie nawzajem.

Bernardyn był uczestnikiem bitwy pod Stefankowem (22 kwietnia 1863), po której spowiadał rannych i udzielał ostatniego namaszczenia umierającym. Po klęsce oddziału Czachowskiego pod Ratajami (11 czerwca 1863), Szulc zachorował i leczył się przez kilka tygodni. Po wyzdrowieniu, przyłączył się do oddziału Edmunda Taczanowskiego w Województwie Kaliskim. Po klęsce jego oddziału, dowództwo przejął Franciszek Kopernicki, który powierzył Szulcowi zadanie polegające na jeżdżeniu po wsiach i tworzenia patriotycznej agitacji wśród chłopów. Była to niebezpieczna akcja, ponieważ był on na bieżąco ścigany przez wojska rosyjskie, które wyznaczyły za jego schwytanie nagrodę. W początku listopada 1863 r. postanowił przekroczyć granicę rosyjsko-pruską. Przez Wrocław, udał się do Krakowa, gdzie przez pewien czas mieszkał w klasztorze bernardynów. W styczniu 1864 r. jak sam wspominał:  udałem się jeszcze raz jako kapelan na plac boju w Krakowskie, ale tym razem na krótko, już się utrzymać było bardzo trudno.

Po upadku powstania musiał wyemigrować, ponieważ rząd rosyjski wydał na niego wyrok śmierci. Przebywał przez pewien czas w bawarskim Monachium, gdzie dokonał sekularyzacji i od tej chwili pracował jako ksiądz diecezjalny. Później mieszkał w Szwajcarii oraz we Włoszech. Udało mu się odbyć pielgrzymkę do Ziemi Świętej oraz do Egiptu. W latach 70. XIX wieku postanawił powrócić do Galicji, gdzie pełni różne funkcje wikarego w różnych parafiach diecezji lwowskiej. W 1880 r. został administratorem parafii w Pistyniu, a osiem lat później jej proboszczem. Służbę duszpasterską pełni w niej aż do swojej śmierci. Przez wiernych został zapamiętany jako dobry duszpasterz oraz spowiednik. Zmarł 7 grudnia 1905 r. Na jego pogrzeby przybyły tłumy, nie tylko z terenów parafii. Jak pisała jedna z ówczesnych gazet był on: kapłanem patriotą, który całe życie służył wiernie Bogu i Ojczyźnie i całym życiem swoim dał dowód gorącej miłości Polski, dla której znosił z pogodnym sercem prześladowania moskiewskie, wyrok śmierci i długi lata tułactwa.  W 2021 r. w Siemoni, staraniem Stowarzyszenia „Siemonia-Przeszłość Teraźniejszość Przyszłość” została odsłonięta tablica poświęcona jego postaci.