Leon Frankowski, powstańczy komisarz w Lubelskiem, angażował się w ruch konspiracyjny już od czasów szkolnych. Organizował m.in. antyrosyjskie manifestacje, później dowodził oddziałem puławiaków – studentów Instytutu Politechnicznego w Puławach. Został schwytany i powieszony przez Rosjan, a jego ostatnie słowa brzmiały: „Kocham Was rodzice, ale kocham więcej Ojczyznę, Polskę! Bądźcie zdrowi”.
Urodził się 25 marca 1843 roku na Podlasiu w Liwkach Szlacheckich (pow. Łosice, woj. mazowieckie) w rodzinie ziemianina Feliksa i Julii z Marcinkiewiczów. Oprócz ojca, powstańca listopadowego, na Leona mieli również wpływ jego dwaj starsi bracia: Jan i Stanisław, wielokrotnie więzieni i zsyłani na Syberię za działalność patriotyczną. Leon uczył się w Instytucie Szlacheckim oraz w Gimnazjum Realnym w Warszawie, razem z braćmi był aktywnym uczestnikiem konspiracji przedpowstaniowej. Brał udział w zniszczeniu widowni Teatru Wielkiego przed zjazdem cara Aleksandra II z cesarzem Franciszkiem Józefem i Wilhelmem Hohenzollernem w październiku 1860 roku, organizował manifestacje patriotyczne. Na czele demonstracji 27 lutego 1861 roku na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie Leon niósł obraz religijny. Zabito wówczas pięciu Polaków, m.in. Michała Arcichiewicza, kolegę Frankowskiego z gimnazjum. Leon zainicjował bunt w szkole, podarto wtedy rosyjskie książki i zdemolowano klasy. Po aresztowaniu za udział porąbaniu ogrodzenia ogrodu naczelnika Aleksandra Wielopolskiego przeniósł się na Lubelszczyznę, gdzie od lata 1861 roku zakładał organizacje spiskowe. Prowadził również działalność agitacyjną na Litwie, Ukrainie, a nawet w Mołdawii.
Na czele powstańczej partii
Mimo młodego wieku Frankowski został mianowany przez Centralny Komitet Narodowy, utworzony przez radykalne stronnictwo Czerwonych, komisarzem odpowiedzialnym za przygotowania do planowanego powstania w województwie lubelskim, a po wyznaczeniu daty wybuchu insurekcji został zwierzchnikiem sił zbrojnych w tym województwie. 22 stycznia 1863 roku w Królestwie Polskim wybuchło powstanie. Na dowódcę oddziałów powstańczych Frankowski wyznaczył Michała Malukiewicza, byłego oficera wojsk carskich, a po jego nieudanej akcji w Lubartowie przekazał dowództwo burmistrzowi Markuszowa Antoniemu Zdanowiczowi. Sam nie uchylał się jednak od bezpośredniego dowodzenia. Na czele oddziału lubelskiego, utworzonego ze studentów Instytutu Politechnicznego i Rolniczo-Leśnego w Puławach, 22 stycznia zajął Kazimierz. Tam uroczyście proklamowano Rząd Narodowy i dekret o uwłaszczeniu chłopów. Puławscy studenci, zwani puławiakami, dokonywali wypadów przeciw okolicznym garnizonom i patrolom rosyjskim. Podczas jednego z nich, 24 stycznia pod Kurowem, zaatakowano rządowy konwój pocztowy i przejęto 48 tys. rubli. Powstańcy byli słabo uzbrojeni, jednak nie tracili ducha. W Kurowie Frankowski wygłosił słynną mowę: „Na co wam broń? Z kijami dobędziecie na Rosjanach karabiny, z karabinami armaty, a z tymi Modlin i Warszawę”. Te słowa te trafiły na łamy europejskich gazet. Wśród wziętych do niewoli był Rosjanin Andriej Koszyrynow (Kaszirin), którego Leon Frankowski rozkazał wypuścić na wolność. Ta decyzja drogo miała go kosztować.
Carskie wojsko zdecydowanie zareagowało na poczynania powstańców. Z Lublina wyruszył oddział złożony z czterech kompani piechoty i pięćdziesięciu kozaków (w sumie siedmiuset żołnierzy), dowodzonych przez ppłk. Jurija Miednikowa. Frankowski uniknął konfrontacji i rozkazał puławiakom przeprawić się przez Wisłę. Obóz w Kazimierzu został zwinięty 1 lutego, zaś w trakcie przeprawy przez rzekę doszło do potyczki z kozakami we wsi Mięćmierz (Męćmierz). Powstańcy podzielili się na oddziały i w kilku miejscach przeprawili się na drugi brzeg. Połączyli się w niewielkim miasteczku Solec, a następnie ruszyli Lipska, gdzie z budynków zrzucano carskie orły. Tam z Frankowskim spotkał się sekretarz Rządu Narodowego Józef Kajetan Janowski, namawiając go na przyłączenie się do oddziału gen. Mariana Langiewicza. Dowódca odmówił, uzasadniając swoją decyzję potrzebą powrotu na ziemię lubelską, gdzie miał obowiązki i nadzieję odzyskania inicjatywy powstańczej.
Klęska pod Słupczą
Dalszy szlak Puławiaków w ziemi sandomierskiej prowadził przez Tarłów, Ożarów i Zawichost, gdzie bezskutecznie usiłowali na powrót przeprawić się przez Wisłę. Powstańcy wiedzieli, że tropi ich Miednikow; zmierzali przez Garbów w kierunku Sandomierza w celu połączenia się z oddziałem Jana Nepomucena Rayskiego. Nie dotarli do niego – z powodu niesprzyjającej pogody musieli założyć obóz w miejscowości Słupcza, 10 kilometrów przed miastem, w gminie Dwikozy. Warto wspomnieć, że powstańcy prowadzili ze sobą jeńców – 59 funkcjonariuszy straży granicznej i trzech oficerów rosyjskich.
8 lutego 1863 roku Antoni Zdanowicz zarządził odpoczynek w Słupczy przy dworze Ignacego Ośmiałowskiego, zaniedbał jednak bezpieczeństwo i nie rozstawił wart. Powstańcy zostali zaskoczeni przez Moskali. Po ucieczce Zdanowicza i przejęciu dowodzenia przez Frankowskiego wywiązała się nierówna walka. W pagórkowatym terenie i zabudowaniach dworskich polskie formacje kosynierów i pikinierów nie mogły wykazać się skutecznością, zaś wróg miał wielką przewagę w sile ognia. Oddział puławiaków został rozbity; do końca bronił się oddział ok. 120 powstańców uzbrojonych w strzelby, osłaniając wycofujących się kosynierów, dowodzony Frankowskiego. Ten, ranny w nogę i pierś, został wyniesiony z pola bitwy przez towarzyszy. Na miejscu zginęło co najmniej 28 powstańców, pochowano ich na cmentarzu parafialnym w Górach Wysokich. Po bitwie w Dwikozach Rosjanie schwytali rannych i ukrywających się 36 Polaków, których dobito i pochowano u stóp góry zwanej Winnicą.
Pozostali insurgenci rozproszyli się po okolicznych miejscowościach, wielu rannych zostało zwiezionych do szpitala przy kościele św. Ducha w Sandomierzu na polecenie wójta gminy Dwikozy. Około 150 powstańców dotarło do Sandomierza, byli gotowi bronić miasta. Wraz z oddziałem Jana Nepomucena Rayskiego wycofali się na południe w nocy z 9 na 10 lutego 1863 roku. Wielu z nich walczyło później w innych oddziałach, także pod dowództwem gen. Langiewicza. Wśród nich był Adam Chmielowski, również student Instytutu w Puławach, późniejszy malarz i franciszkanin, założyciel zgromadzenia albertynów i albertynek, znany obecnie jako brat Albert, święty Kościoła katolickiego. Po upadku powstania wielu wyemigrowało do Paryża, a nawet do Ameryki Południowej.
W wyniku badań archiwalnych można potwierdzić zgon 73 powstańców poległych lub zmarłych wskutek ran odniesionych podczas bitwy pod Słupczą. Na imiennej liście pacjentów szpitala nie ma jednak Frankowskiego, który być może przebywał tam pod zmienionym nazwiskiem. Po wkroczeniu do Sandomierza Rosjanie zawzięcie go poszukiwali. 9 lutego został rozpoznany wśród pacjentów przez Koszyrynowa – tego samego, któremu darował życie w Kazimierzu. Frankowskiego zabrano do Lublina, po drodze znęcano się nad nim. Namiestnik Królestwa Polskiego książę Konstanty uznał pojmanie go za wielkie osiągnięcie. Chwalił się tym w liście do swego brata cara Aleksandra II, pisząc o Frankowskim: „Był on jednym z najbardziej aktywnych członków Centralnego Komitetu […], lecz mimo wszelkich usiłowań nie udało się go nigdy wyśledzić i schwytać. Teraz jest ciężko ranny. Należy go najpierw wyleczyć, należycie przesłuchać, a później kara i tak go nie minie”. W Lublinie Frankowskiego wyleczono z ran, lecz w trakcie śledztwa nie wydał nikogo.
Sąd wojenny stwierdził, że Frankowski, „jeden z głównych sprawców powstania w Królestwie Polskim i przywódca ruchu zbrojnego na Lubelszczyźnie […] na wszystkie pytania dawał wymijające odpowiedzi, usiłując skryć prawdę i zasłonić te osoby, które brały z nim udział w buncie i powstaniu”. Został skazany na śmierć, lecz jego matka wybłagała cara o ułaskawienie. Aleksander II postawił jednak warunek: Frankowski musi pisemnie zadeklarować lojalność wobec niego.
Idąc na szafot 16 czerwca 1863 roku, Frankowski odrzucił tę propozycję, przywiezioną mu przez zrozpaczonych rodziców, stwierdzając, że nie uważa cara Aleksandra za polskiego monarchę i nie może zdradzić tych, którzy mu uwierzyli podczas organizacji powstania narodowego. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Kocham Was rodzice, ale kocham więcej Ojczyznę, Polskę! Bądźcie zdrowi”. Został powieszony wraz z innymi dowódcami oddziałów powstańczych. Zażądał tylko śmierci przez rozstrzelanie, czego mu odmówiono. W miejscu ich kaźni stoi pomnik i krzyż – obecnie jest to teren lubelskiego miasteczka akademickiego. W Liwkach, gdzie się urodzili bracia Frankowscy, mieszkańcy usypali kopiec. W latach dziewięćdziesiątych XX wieku umieszczono tam tablice pamiątkowe ku ich czci.
Bitwa pod Słupczą nie była wielką batalią, a kampania oddziału puławiaków stanowiła jedynie epizod, jednak koleje życia tych młodych ludzi stanowią przykład tragicznych losów młodych patriotów. Frankowski, najmłodszy z grona przywódców styczniowych, zapłacił życiem za niezłomną wiarę i błędy swoich podwładnych. Pamięć o rewolucjoniście dawała siłę kolejnym pokoleniom. Jak pisał Teofil Lenartowicz w Pieśni nad grobem Leona Frankowskiego:
Hej bracia!
Przyszłość w nas –
Połóżmy mchowy głaz
Na wzgórek ten.
Kto za nas krew swą dał
Nie umarł zgonem ciał,
Sen złoty będzie miał,
Wolności sen