Niski, bardzo szczupły, z drobną twarzą ocienioną bujnym zarostem, nie imponował wcale wyglądem, nie przemawiał nim nigdy do wyobraźni. Na pozór małomówny, skupiony w sobie, robił w pierwszej chwili wrażenie człowieka wiedzącego i myślącego wiele, ale nielubiącego się udzielać, a więc może i człowieka czynu i silnej ręki. Jednak znający go bliżej wiedzieli dobrze, że jest to w gruncie rzeczy „dość miękki szlachcic”, nie zawsze umiejący sobie radzić, łatwo ufający ludziom i poddający się złudzeniom.
To charakterystyka Apolinarego Kurowskiego, jednego z najbardziej znanych dowódców Powstania Styczniowego. Dobry organizator stosujący niekonwencjonalne metody walki z rosyjskim zaborcą, ale jednocześnie mierny dowódca wojskowy, którego klęski trwale się wpisały do kanonu szans niewykorzystanych przez oddziały powstańcze w latach 1863–1864. Kim był ten „dość miękki szlachcic”?
Apolinary Kurowski urodził się w 1818 roku jako syn Antoniego Kurowskiego, właściciela Ptaszkowa i dzierżawcy Bolewic w powiecie bukowskim (zabór pruski), oraz Martyny z domu Piętkiewicz. Uczęszczał do gimnazjum w Lesznie, ale po śmierci ojca w 1838 roku porzucił szkołę i zajął się prowadzeniem rodzinnego gospodarstwa. Przez rok służył w armii pruskiej, z której został zwolniony z powodu złego stanu zdrowia. W latach czterdziestych XIX wieku zaangażował się w działalność Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, natomiast jego rodzinna posiadłość stała się centrum spotkań konspiratorów planujących powstanie w Wielkopolsce w 1846 roku. Kurowski zaangażował się w przerzut broni z Poznania do Bolewic. Jak pisze prof. Wacław Tokarz, „znano go tylko jako gorącego, zdecydowanego patryotę, porządnego i odważnego człowieka, do którego można się zawsze odwołać”.
W 1846 roku Władysław Niegolewski, liberalno-ziemiański polityk wielkopolski, jeden z organizatorów ataku na Cytadelę w Poznaniu, rozważał zlecenie Kurowskiemu przeprowadzenia ataku na fort w Winiarach. Niestety, Apolinary i jego brat Hieronim zostali aresztowani przez władze pruskie. Podczas przesłuchania załamał się i wydał innych konspiratorów. Osadzono go w podberlińskim więzieniu w Moabicie. Wraz z ośmioma innymi został skazany na „utratę kokardy, szlachectwa, konfiskacyę majątku i ucięcie głowy toporem”. Kurowski złożył apelację od wyroku. Gdy w 1848 roku rozpoczynała się druga rozprawa, wybuchła rewolucja berlińska. Jurowski został ocalony i odzyskał wolność. Później miał wziąć udział w Powstaniu Wielkopolskim, a Ludwik Mierosławski, naczelny dowódca sił powstańczych, chciał go mianować dowódcą oddziału – nie wiemy jednak zbyt wiele na ten temat.
Papierowe armaty i pierwsza partia
W latach pięćdziesiątych XIX wieku Kurowski związał się z londyńskimi kołami emigracyjnymi, od których otrzymywał materiały rewolucyjne. Po pewnym czasie musiał jednak uchodzić z Poznańskiego do Królestwa Polskiego. Ożenił się z Marcelą Jeżewską, a od jej matki odkupił Tyniec w powiecie jędrzejowskim. Wkrótce stał się dosyć znaną postacią wśród miejscowych dzierżawców, drobnych posiadaczy i oficjalistów. Uważano go za stronnika czerwonych. W 1862 roku Kurowski zaangażował się w przygotowania do powstania. „Powoli, szczegół po szczególe, dowiadywałem się od niego o ilości ludzi, o ilości koni, o uzbrojeniu, o rozkładzie wojsk moskiewskich i o szansach, jakie ma wybuch miejscowy za sobą – pisał Zygmunt Miłkowski, jeden z działaczy niepodległościowych, członek konspiracyjnego Komitetu Centralnego Narodowego. – O szansach wyrażał się Kurowski ze spokojem, poręczającym za powodzenie, liczył bowiem nie tylko na powstańców, ale i na konsystujące w okolicy, zdaje się w Kielcach, wojsko rosyjskie, mianowicie na oficerów, zwłaszcza zaś na Czengierego, dowodzącego pułkiem [...]. Tego ostatniego miał za stanowczo dla powstania pozyskanego. Powtarzał mi jego słowa; powtarzał słowa oficerów; u jednego z nich nabył konia bachmata; od nich posiadł tajemnicę fabrykowania szybko tanim kosztem harmat.
– Harmat? – rzekłem zdziwiony.
– Tak – odrzekł – papierowych …
Dotąd wszystko za dobrą brałem monetę. Te harmaty papierowe pomieszały mi szyki. Gdyby Kurowski nie wyglądał i nie mówił tak poważnie, pomyślałbym, że żartuje. Nie żartował jednak. Krótki o harmatach owych wykład poznać mi dał, że Moskale zażartowali z niego, i osłabił wiarę w szczerość oświadczeń oficerów i Czengierego”.
Tuż przed wybuchem Powstania Styczniowego, w związku z nieprzybyciem desygnowanego przez Komitet Centralny Narodowy na stanowisko wojewody krakowskiego Józefa Czapskiego, Kurowski został mianowany jego tymczasowym zastępcą. Organizację swojego oddziału rozpoczął w okolicach Jędrzejowa, który przez kilka dni stycznia 1863 roku był jego kwaterą główną. W międzyczasie Kurowski rozstawił podległych sobie powstańców na głównych szlakach powiatu kieleckiego celem odbicia poborowych – część faktycznie udało się uratować od rosyjskiego wojska. Pod koniec stycznia Kurowski wycofał się z Jędrzejowa w stronę Ojcowa, gdzie znajdował się już obóz powstańczy i oddział Ignacego Dobrskiego, nad którym Kurowski przejął komendę. Apolinary od razu rozpoczął starania o pozyskanie lepszego wyposażenia dla swojego oddziału. Chcąc otworzyć granicę austriacko-rosyjską dla przemytu broni oraz ochotników, napadał na pograniczne komory rosyjskie, aby zdobyć pieniądze, broń i amunicję. Dowodzony przez niego oddział na początku lutego dokonał takich akcji m.in. pod Skałą, Słomnikami, Wolbromiem, Pilicą, Siewierzem, Żarkami, Proszowicami, Michałowicami, Ratajami czy w Komorowie.
Powstańcy w Zagłębiu Dąbrowskim
Zachęcony sukcesami Kurowski postanowił opanować tzw. trójkąt graniczny, czyli terytorium, gdzie zbiegały się granice trzech państw zaborczych. To umożliwiłoby swobodny przepływ nowych ochotników oraz niezbędnej broni. W rękach powstańców mogłyby się znaleźć także cenne zakłady przemysłowe, umożliwiające pozyskanie środków do prowadzenia dalszej walki. 6 lutego Kurowskiemu udało się zająć Maczki i pozyskać blisko 35 tys. rubli z tamtejszej kasy komory celnej. Dzień później zaatakował Sosnowiec, który zdobyto po kilkogodzinnej walce. Ksiądz Serafin Szulc wspominał: „Po odniesionym zwycięstwie zabrał Kurowski w Sosnowicach liczną, zdaje się około 80 tys. rubli srebrnych, kasę moskiewską, tytuń i ołów; zaprowadził władze narodowe w imieniu Komitetu Centralnego jako tymczasowego rządu, polecił odtąd przykładać pieczęć polską na paszportach, wybierać cła dla kasy polskiej, a urządziwszy wszystko w myśl zaleconej mu z Warszawy, podążył z wojskiem do Dąbrowy”.
Zdobycie Sosnowca było dużym sukcesem powstańców; miało znaczenie zarówno strategiczne, jak i propagandowe Przez dwa i pół tygodnia Zagłębie Dąbrowskie było wolne od Rosjan. Powstańcy kontrolowali także dwie nitki Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Połowę zdobytych pieniędzy Kurowski przekazał Rządowi Narodowemu, resztę przeznaczył na potrzeby swojego oddziału. Na zdobytych terenach zajął się organizacją administracji narodowej. Centrum stanowił obóz pod Ojcowem i okolic. Jak pisał Wacław Tokarz: „pochłaniało go [Kurowskiego – red.] całkowicie urządzanie administracyi w zajętym przez powstanie obszarze, podtrzymywanie stosunków z Ławą krakowską, kierownictwo wypraw początkowych [...]. Przyjmował on zawsze osobiście ludzi przejeżdżających przez Ojców, n. p. oficerów austryackich i rosyjskich, którzy chcieli nawiązać stosunki z powstaniem, lub też pojawiali się tutaj w charakterze obserwatorów. Przy boku jego znajdowała się kasa i kancelarya oddziału, obejmująca całą korespondencyę administracyjną województwa krakowskiego”.
Klęska pod Miechowem
Rosjanie postanowili rozbić powstańców lub chociaż wyprzeć ich za granicę, do zaboru pruskiego lub austriackiego. W tym celu wojska rosyjskie zamierzały okrążyć i zniszczyć obóz ojcowski. Kurowski, otrzymawszy informacje o planach nieprzyjaciela, szybko zdał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. Wykluczył możliwość pozostania na miejscu w Ojcowie i podjęcie z wojskami carskimi bitwy obronnej. Planował przemieścić swój oddział na północny wschód, aby połączyć swoje siły ze zgrupowaniem Mariana Langiewicza.
W międzyczasie powstańcy otrzymali informacje o opuszczeniu Miechowa przez siły rosyjskie. Kurowski podjął błyskawiczną decyzję o ataku na miasteczko, sądząc, że znajdują się w nim drugorzędne i mało wartościowe jednostki wojsk carskich. Powstańcy dotarli pod Miechów w nocy z 16 na 17 lutego 1863 roku. Szybko się okazało, że Rosjanie są znacznie silniejsi niż sądzono i dobrze przygotowani na atak powstańców. Kurowski spełniał się jako dobry organizator i administrator, natomiast całkowicie obca była mu sztuka wojenna, co doskonale pokazało starcie pod Miechowem. Przygotowany przez niego plan bitwy był niestaranny i nie uwzględniał wykorzystania warunków terenowych. Zabrakło także efektu zaskoczenia – gdyby zaatakowano w nocy, szanse powodzenia byłyby znacznie większe. W trakcie bitwy Kurowski stracił kontrolę nad swoim oddziałem, wydając tak niedorzeczne rozkazy jak szarża kawalerii w centrum zabudowań miasteczka. Tak opisywał to Edward Webersfeld: „W czasie bitwy stał Kurowski z całym sztabem poza miastem, wyczekując wyniku podjętej walki, a otrzymawszy raport, pchnął adiutanta z rozkazem do dowódcy kawalerii Ludwika Mięty i polecił mu wykonać szarżę na ustawioną w rynku piechotę. Mięta poskoczył galopem do Kurowskiego, nie dowierzając podobnemu zarządzeniu.
– Czy dobrze zrozumiałem przyniesiony mi rozkaz szarżowania nieprzyjaciela w ulicach miasta? – zapytał.
– Takie wydałem polecenie!
– Ależ to szaleństwo!
– Uważam pana za tchórza! – rzucił gniewnie Kurowski.
– Kto? Ja tchórz? – z tymi słowy spiął Mięta konia, jak szalony dopadł oddziału kawalerii, zakomenderował:
– Formuj czwórki! Galopem marsz! – I wypadł na jej czele w tę samą ulicę, którą cofaliśmy się przed strzałami moskiewskimi. Zagrzmiały w mieście salwy karabinowe, powietrze wypełnił okrzyk:
– Naprzód! Jezus i Maria!
I na chwilę wszystko ucichło. W kwadrans potem wypłynęła nasza kawaleria drugą stroną miasta, złamawszy ustawioną w rynku piechotę, nasiekła sporo mięsa, lecz wyszła z tej brawury zaledwie z połową ludzi, reszta legła od kul i bagnetów moskiewskich. Mięta ranny, resztkami sił zdołał się wydostać z miasta, by zemdlony i ociekający krwią wpaść w długotrwałe omdlenie”.
Walka, trwająca cały dzień, zakończyła się klęską powstańców. Dla polskiej opinii publicznej, w szczególności w Galicji i Krakowie, skąd pochodziła większość insurgentów, był to prawdziwy wstrząs. Porażkę długo wypominali Kurowskiemu zarówno byli powstańcy, jak i historycy. Przytoczmy dwie opinie:
„Nierozważny, nieudolny i zbyt zapalony Kurowski poprowadził oddział ten do Miechowa, chcąc szturmem wziąć załogę tam będącą, którą stanowił batalion piechoty najdzielniejszych z moskiewskich smoleńskiego pułku, zamkniętego w murach klasztornych jakby w fortecy. Stało się to, co łatwo było przewidzieć, tj. rzeź młodzieży i kompletne zniszczenie tego oddziału” – pisał powstaniec styczniowy i autor wspomnień Jan Newlin Mazaraki. Inny powstaniec, Henryk Wierciński, pisał z kolei: „Jeńcy miechowscy nie mieli dość słów na potępienie swego wodza, Kurowskiego. Klęskę oddziału przypisywali jego niedołęstwu i zupełniej nieznajomości sprawy wojennej; ostatni zaś rozkaz jego, ażeby się rozejść i ukryć – uważali za zdradę. Skomponowali też na poczekaniu Marsz Kurowskiego: »Nasz Kurowski dzielny, tęgi, śmiały,/ Poprowadził naszą młodzież z Ojcowa do Skały,/ A ze Skały – do Miechowa [...]/ Gdzie się Moskal dobrze chowa./ Hej bracia! W imię Boże, uciekajcie, gdzie kto może!« śpiewany na nutę mazurka Chłopickiego, a ilustrujący całe dzieje oddziału”.
Straty poniesione przez jego oddział były tak duże, że z ramienia Ławy Głównej Krakowskiej rozpoczęto dochodzenie w tej sprawie, nie znamy jednak jego wyników. Ostatecznie Kurowski został uwolniony od stawianych mu zarzutów (nieudolne dowodzenie pod Miechowem i doprowadzenie do rozbicia powstańczego oddziału), ale usunięto go ze stanowiska wojewody krakowskiego.
Druga partia, druga klęska
Po klęsce miechowskiej Kurowski udał się do Krakowa, zamierzając sformować nowy oddział i powrócić do walki. Jak wspominał Zygmunt Miłkowski, „zamiar był chwalebny, lecz wódz miechowskiej wyprawy, zaprzepaściwszy korpusik nieźle uzbrojony [...] złożył tak jaskrawe nieznajomości rzemiosła dowody, iż mu nowego korpusiku powierzać nie można było. Stąd żal do organizatorów wypraw krakowskich, pretensje i skargi. Przykro było patrzeć na człowieka, co winy swojej nie czuł i nie rozumiał. Ale przynajmniej nie rozgadywał się. Rzucił wyraz jeden, drugi i milczał”.
Kurowski zniknął z pola walki na wiele miesięcy. Najprawdopodobniej przebywał w Galicji, gdzie miał spiskować ze stronnictwem Czerwonych przeciwko ugrupowaniu Białych. W szeregach wojsk powstańczych pojawił się dopiero w lutym 1864 roku jako dowódca dywizji krakowskiej II Korpusu gen. Józefa Haukego-Bosaka, a następnie jako jego szef sztabu. Po raz kolejny dowodzony przez niego oddział poniósł klęskę – tym razem pod Opatowem (21 lutego). Celem ataku na to miasteczko była eliminacja zagrażających powstańcom kolumn rosyjskich, które miały uderzyć ze wszystkich stron na organizującą się dywizję krakowską II Korpusu. Popełniono podobne błędy jak pod Miechowem. Brakowało koordynacji działań poszczególnych oddziałów, w czasie bitwy praktycznie zabrakło dowodzenia. II Korpus został rozbity, a żołnierze i oficerowie stracili wolę walki. Podobnie jak po klęsce miechowskiej, ówcześni nie szczędzili krytyki Kurowskiego: „Tak się zakończyła owa nieszczęsna wyprawa na Opatów, wyłoniona w chorym mózgu Kurowskiego, w manii zdobywania miast, począwszy od Miechowa, gdzie stracił najpiękniejszy kwiat młodzieży, każąc kawalerii atakować domy, a zakończył jeszcze smutniejszym szturmem na Opatów” – uważał Karol Kalita „Rębajło”.
Kurowski schronił się w Galicji, gdzie przez pewien czas pełnił funkcję organizatora oddziałów zbrojnych. Po upadku powstania wyjechał wraz z żoną do Szwajcarii, gdzie zamieszkał w Pfäffikon pod Zurychem. Nie uczestniczył w życiu politycznym emigracji, ale zaangażował się w działalność tamtejszych polskich organizacji naukowych i samopomocowych. Zmarł 11 maja 1878 roku w Baden.
Apolinary Kurowski to z pewnością jeden z najciekawszych dowódców Powstania Styczniowego. Na jego bardzo krytyczną ocenę rzutują klęski pod Miechowem oraz Opatowem – to właśnie one zadecydowały o powszechnej niechęci do niego. Kurowskiemu nie można odmówić jednak patriotyzmu i woli walki o wolną Polskę z wykorzystaniem różnych środków – przypomnijmy napady na kasy rosyjskie w początku powstania. Brakowało mu jednak wiedzy wojskowej, popełniał więc błędy, narażając na śmierć swoich ludzi. Trafną ocenę Kurowskiego przedstawił ks. Serafin Szulc: „Kurowski, całą duszą i sercem Polak, dla niezawisłości i dobra ojczyzny gotów poświęcić całe swoje mienie, życie i wszystko, co mu jest najdroższem, chęci okazał najlepsze, lecz nie posiadał wiadomości wojskowych i doświadczenia w bojach. O wojnie miał wyobrażenie z powstania narodowego w Poznańskiem”.