Mimo znacznej dysproporcji sił i ograniczonych zasobów Powstanie Styczniowe trwało kilkanaście miesięcy, stając się największym i najdłużej trwającym polskim zrywem narodowowyzwoleńczym. Oprócz determinacji walczących istotną rolę odegrało w tym nowoczesne uzbrojenie i taktyka walki. Jakie było uzbrojenie powstańców? Skąd pozyskiwali broń i jakie trudności się z tym wiązały? Opowiada o tym Michał Mackiewicz, historyk z Muzeum Wojska Polskiego.
Natalia Pochroń: W powszechnej świadomości utrwalił się obraz powstańca styczniowego wyposażonego w kosę i walczącego z uzbrojonym po zęby żołnierzem rosyjskim. Czy słusznie? W końcu zryw trwał ponad rok i był najdłuższym polskim powstaniem.
Michał Mackiewicz: To prawda. Natomiast wyobrażenie powstańca uzbrojonego w kosę nie jest bezzasadne i ma dużo wspólnego z powstańczą rzeczywistością. W jednej ze swoich licznych prac poświęconych temu zrywowi Józef Piłsudski – skądinąd całkiem niezły historyk – napisał, że przygotowania do Powstania Styczniowego przypominały bardziej przygotowania do kilkugodzinnego polowania, niż do działań wojennych. Choć to dość dosadne porównanie, jest w nim bardzo dużo prawdy.
O ile powstańcy świetnie zorganizowali konspirację cywilną, o tyle kwestie wojskowe w dużej mierze zaniedbali. W efekcie powstanie, przynajmniej w początkowym okresie, było jedną wielką improwizacją. Naprzeciwko armii dysponującej bronią palną – najważniejszym składnikiem ówczesnych armii i podstawowym uzbrojeniem każdego ówczesnego liniowego żołnierza – stanęli powstańcy wyposażeni głównie w broń białą, wspomniane kosy, piki, drągi i w zasadzie wszystko, co mieli pod ręką. To dość rażąca nierównowaga sił.
Z czego wynikało to podejście władz powstańczych do kwestii uzbrojenia? Niewiedzy, ignorancji?
Przyczyn można wymienić bardzo wiele, jednak prawdopodobnie najważniejsze były dwie kwestie. Przede wszystkim brak odpowiedniej kadry. Poprzednie zrywy narodowe – czy to Powstanie Kościuszkowskie, czy Powstanie Listopadowe – były starciem dwóch regularnych armii, mających zarówno wyższe dowództwa, jak i wyszkolonych żołnierzy, stosunkowo dobrze wyposażonych we wszelkie potrzebne instrumenty. W Powstaniu Styczniowym trudno mówić o armii – brakowało zaplecza, ludzi obeznanych z wojskowym rzemiosłem, z nowoczesną taktyką czy strategią.
Ponadto Powstanie Styczniowe wybuchło w pewnym sensie spontanicznie, w odpowiedzi na brankę. Zabrakło więc czasu na przygotowania. Nie bez znaczenia był też fakt, że druga połowa XIX wieku to czasy ważnych zmian w wojskowości, zwłaszcza w dziedzinie techniki wojskowej.
Jakich?
Przede wszystkim upowszechnienie broni gwintowanych. Ważną cezurą, jeśli chodzi o technikę wojskową, jest wojna krymska. Zakończyła się spektakularną porażką Rosji i pokazała dobitnie, że jest ona krajem ze wszech miar zacofanym pod względem militarnym. Bezpośrednim skutkiem tego konfliktu i doświadczeń z niego było jednak przyjęcie w większości armii świata broni gwintowanych.
Jest to istotne dlatego, że wprowadzenie zamków kapiszonowych, a wkrótce potem powszechne zastosowanie gwintów w lufach sprawiły, walory bojowe broni uległy zwielokrotnieniu. Podczas gdy w Powstaniu Listopadowym żołnierz dysponował bronią gładkolufową o słabych parametrach balistycznych (niecelną i o niewielkim zasięgu), w dobie Powstania Styczniowego pojawił się gwintowany karabin kapiszonowy, który pozwalał strzelać szybciej, dalej, precyzyjniej i czynić większe spustoszenie w szeregach.
Pod tym względem Powstanie Styczniowe możemy uznać za jeden z pierwszych – oprócz wojny secesyjnej w USA – nowoczesnych konfliktów zbrojnych. Nie chodzi zresztą tylko o broń, ale i wykorzystanie linii kolejowych, koordynację działań konspiracyjnych w skali całego państwa podziemnego czy sam w charakter wojny partyzanckiej, dość unikalny jak na tamte czasy.
Czy owa rewolucja techniczna dotarła też do Rosji? Jak – i czy – Rosjanie modernizowali swoją armię?
Niewątpliwie Rosjanie wyciągnęli wnioski z przegranej wojny krymskiej. Mimo wielu wątpliwości i dyskusji ostatecznie w latach pięćdziesiątych XIX wieku wprowadzili na wyposażenie broń gwintowaną. Do tego wzrosła w ich taktyce rola tyraliery – rozproszonego szyku piechoty. Bez wątpienia armia walcząca z powstańcami była więc armią inną niż ta biorąca udział w wojnie krymskiej. To jednak wynikało również samego charakteru konfliktu.
W przypadku tej pierwszej wojny możemy mówić o starciu regularnych armii, taktyce kolumnowej z wielotysięcznymi ugrupowaniami piechoty, kawalerii, artylerii. W Królestwie Kongresowym Rosjanie musieli nauczyć się zupełnie innej walki – trzeba było działać w rozproszeniu, koordynować ataki; ważną rolę odgrywała elastyczność dowodzenia. Różnie sobie z tym radzili.
Czyli nad armią rosyjską wciąż unosił się duch feldmarszałka Aleksandra Suworowa, który powiedział: „kula głupia, bagnet zuch”?
W pewnym sensie tak, natomiast trzeba tu wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Cały czas mówimy o zmianach w taktyce walki, charakterze broni, strategii. Nie można zapominać jednak o tym, że zawsze najważniejszy jest czynnik ludzki. Tu warto odnieść się do powstańczych pamiętników. Bardzo często pojawia się w nich opinia, że rosyjscy żołnierze, zwłaszcza piechoty, byli słabo wyszkoleni i po prostu źle strzelali. Wydaje mi się, że problem tkwił w tym, z czym przez cały XIX wiek zmagała się rosyjska armia – na szkolenie żołnierzy poświęcano bardzo mało czasu.
W czasie Powstania Styczniowego było to widać. Oczywiście zdarzały się wyjątki, szczególnie jeśli chodzi o elitarne jednostki strzelców. W większości jednak rosyjski piechur – chociaż bardzo wytrzymały i odporny na rozmaite warunki – po prostu źle strzelał. Nawet pobieżnie przeszkolony powstaniec radził sobie pod tym względem znacznie lepiej.
Jak wyglądało szkolenie powstańców? Józef Oxiński nie był zbyt entuzjastyczny – pisał, że wielu ochotników, przynajmniej w początkowej fazie zrywu, nie potrafiło nawet posługiwać się bronią.
To prawda. Proszę pamiętać o tym, że w zdecydowanej większości powstańcami byli ludzie, którzy nigdy wcześniej nie przechodzili szkolenia wojskowego, nie mieli w ręku broni palnej. Zryw wybuchł spontanicznie i pojawił się problem. Na początku Rosjanie byli zaskoczeni, zaczęli koncentrować siły, dzięki czemu powstańcy zyskali nieco czasu. W dużej mierze poświęcili go na organizację i szkolenie.
Tym zajmowano się zresztą przez cały czas – dbano o to, by w miarę możliwości przygotować ludzi, nauczyć ich nawet nie tyle taktyki, ile w ogóle posługiwania się bronią. Wielu powstańców pisało o tym w swoich pamiętnikach, wspominając, że nie raz zdarzało się, że zepsuli karabin, bo nie wiedzieli, co mają w ręku i jak się tym posługiwać – nie mówiąc już o tym, jak taką broń zreperować czy rozłożyć na części do czyszczenia.
Przez długi czas był to więc bardzo duży problem. Powstańcy stopniowo nabywali jednak te umiejętności. Wielu dowódców poświęciło mnóstwo czasu na to, by przed wysłaniem swoich podkomendnych do walki odpowiednio ich przygotować i w wielu przypadkach przynosiło to pożądane skutki. Powstańcy nie tylko nauczyli się posługiwać bronią, opanowali też podstawowe zasady taktyczne – widać to w niejednym starciu.
Skąd powstańcy pozyskiwali broń? Czy mimo braku odpowiedniego przygotowania militarnego mieli jakieś plany w tej kwestii?
Tak, planowali zająć rosyjskie twierdze i w ten sposób pozyskać broń – tylko w Modlinie znajdowało się blisko 75 tysięcy karabinów i 9 milionów ładunków. Do tego dochodziła Cytadela. Z różnych powodów to się jednak nie udało, trzeba więc było szybko zmienić plany i wykorzystać to, co jest pod ręką. Na początku podstawą były zasoby miejscowe – niektórzy wspominają, że powstańcy mieli do dyspozycji około sześciuset egzemplarzy broni myśliwskiej. Oprócz tego pozyskiwali ją oczywiście na wrogu.
Niektórzy autorzy piszący o Powstaniu Styczniowym twierdzą, że w powstańczych szeregach nie było wiele broni rosyjskiej. Podobno insurgenci bali się, że jeżeli zostaną z nią złapani, to od razu czeka ich egzekucja.
Rzeczywiście, pojawiają się takie głosy, ale nie uważam, by były prawdziwe. Wielu powstańców we wspomnieniach pisało o tym, że zdobyczna broń rosyjska była – przynajmniej w początkowej fazie – bardzo ważna dla wielu oddziałów. Możemy śmiało mówić o setkach, a może nawet tysiącach sztuk broni zdobytej na wrogu.
Broń kupowano także za granicą. Mowa tu głównie o zakupach na szczeblu centralnym – władz powstańczych – ale też indywidualnych, oddolnych inicjatywach. Już od wiosny 1863 roku na ziemie polskie zaczęło napływać coraz więcej uzbrojenia pozyskanego tą właśnie drogą. Najważniejsze było belgijskie Liège, gdzie prężnie działała Komisja Broni. Za jej pośrednictwem do Królestwa Kongresowego trafiło co najmniej kilkanaście tysięcy sztuk rozmaitej broni. Ciężko dokładnie oszacować liczbę, ale była znaczna – dzięki temu już w drugiej fazie powstania można było zredukować liczbę kosynierów na rzecz strzelców, a w niektórych oddziałach całkowicie z nich zrezygnować.
Dzięki zagranicznym zakupom ilość broni sukcesywnie się zwiększała. Oddziały walczące wiosną czy latem 1863 roku były uzbrojone zupełnie inaczej niż te, które zaczynały powstanie.
Zakupy broni to jedno, ale jak dostarczano ją do kraju?
Radzono sobie z tym bardzo różnie. Najbardziej obiecującym kierunkiem przerzutu był ten prowadzący przez Galicję, ponieważ początkowo Austriacy może nie tyle sprzyjali powstaniu, co po cichu na nie przyzwalali – osłabienie Rosji było im na rękę. Przymykali więc nieco oczy na szmugiel przez granicę.
Inaczej było z Prusakami, którzy włożyli wiele wysiłku w to, by ograniczyć przerzut broni, skonfiskować jej jak najwięcej. Zarówno z dokumentów powstańczych, jak i pruskich wynika, że im się to udawało – dużo broni zamiast do oddziałów powstańczych trafiło do rozmaitych składów pruskich. Prusacy i Rosjanie bardzo ściśle współpracowali w tej kwestii, więc ten przerzut był utrudniony. Nie był jednak niemożliwy.
W każdym razie znacznie ważniejsze trasy przerzutu wiodły przez Galicję – wiele działających tam oddziałów powstańczych było dobrze wyposażonych w broń, o czym świadczą chociażby znaleziska z rozmaitych regionów południowej Polski, gdzie do dziś można natknąć się na pociski do austriackich modeli.
Jakiego konkretnie było to uzbrojenie?
Bardzo różne, a to dlatego, że Europa w owym czasie była ogromnym marketem zbrojeniowym, produkcję w dużym stopniu napędzała wojna secesyjna. Na rynkach europejskich były więc setki tysięcy sztuk rozmaitej broni, magazynowanej w Europie i transportowanej następnie do Stanów Zjednoczonych, ale też innych krajów. Jak wspomniałem, w XIX wieku miała miejsce rewolucja w dziedzinie wojskowości, a więc armie nieustannie przezbrajano. Dlatego na międzynarodowych rynkach oprócz nowoczesnych gwintowanych karabinów z zamkiem kapiszonowym były stare modele o bardzo słabych parametrach. Wszystko to miało odzwierciedlenie w zakupach Rządu Narodowego.
Do oddziałów powstańczych trafiały karabiny francuskie belgijskie, angielskie, w dużej liczbie były też wzory austriackie, w tym krótkie sztucery – można je zobaczyć choćby na oryginalnych fotografiach powstańców. Część z nich była nowa, część przerabiano, dostosowywano do odpowiednich warunków i wysyłano oddziałom powstańczym.
Czy ta różnorodność broni nie stanowiła problemu – choćby jeśli chodzi o szkolenie, ale i amunicję?
Była, szczególnie dotyczyło to właśnie amunicji. Ponieważ nie była ona standardowa, powstańcy musieli pozyskiwać gotowe ładunki do różnych modeli broni albo odpowiednie narzędzia, by móc ją przygotować we własnym zakresie. Przysparzało to wielu problemów. Pisał o tym Franz L. von Erlach, szwajcarski oficer przebywający w Polsce przy powstańczych oddziałach i zbierający dla sztabu swej armii informacje dotyczące organizacji i taktyki partyzanckiej. Zwracał uwagę na różnorodność broni, amunicji i wynikające z tego trudności.
Władze powstańcze oczywiście zdawały sobie z tego sprawę, ale to była wojna w dużej mierze improwizowana. Istniały oczywiście pewne regulaminy, przygotowane jeszcze przed wybuchem powstania, ale często nie sprawdzały się w praktyce.
Duża odpowiedzialność spoczywała na dowódcach poszczególnych jednostek, którzy na własną rękę opracowywali pewne rozwiązania, szkolili żołnierzy, dbali o zaopatrzenie. Czasami się to udawało i w niektórych oddziałach dysponowano jednolitym uzbrojeniem. Czasem próby te okazały się nieskuteczne lub w ogóle ich nie podejmowano. Jednostki bardzo się różniły, nie tylko uzbrojeniem, ale też organizacją, zapleczem, wartością bojową. Jak to w wojnie partyzanckiej.
Jak powstańcy poradzili sobie z tymi wszystkimi wyzwaniami?
Bardzo różnie. Jak wspomniałem, wszystko zależało od dowódców – ich umiejętności, doświadczenia. W szeregach powstańczych było kilku naprawdę dobrych taktyków, jak chociażby Ludwik Narbutt czy Karol Kalita de Brenzenheim ps. Rębajło. Niektórzy ukończyli szkoły oficerskie albo nabrali doświadczenia, służąc w armiach powstańczych.
Trzeba jednak pamiętać, że w większości przypadków powstańcami byli ludzie niemający żadnego obycia wojskowego, wiedzy, po raz pierwszy trzymający w dłoniach broń palną. Stawali oni do walki z przeciwnikiem mającym znaczącą przewagę, zwłaszcza jeśli chodzi o uzbrojenie. I mimo to dawali radę. Dla mnie najlepszym przykładem umiejętności i możliwości powstańców była bitwa pod Grochowiskami, jedno z większych starć zrywu. Polacy wykazali się wtedy naprawdę dużym zacięciem i umiejętnościami. Choć położyła ona kres kampanii Langiewicza, ostatecznie została przez powstańców wygrana.
Co najważniejsze – do bitwy doszło w początkowym okresie powstania, 18 marca 1863 roku. Po jednej stronie stanęła armia wyszkolonych, jednolicie uzbrojonych żołnierzy, po drugiej – dopiero organizujące się oddziały powstańcze, niejednolicie wyposażone, ze szkolącą się kadrą oficerską. I one tę bitwę wygrały, co pokazało, że Polacy byli naprawdę godnym przeciwnikiem Rosjan.
Zresztą sam fakt, że przy tak dużej dysproporcji sił zryw był w stanie przetrwać czternaście miesięcy najdobitniej świadczy o tym, że powstańcy potrafili szybko się zorganizować, wyszkolić i stawić czoło zaborcy. Powstanie Styczniowe było więc tak naprawę kuźnią, w której wyszkolono wielu naprawdę dobrych żołnierzy.