Miejsca największych starć powstańczych, trasy przemarszu oddziałów, rodzaje uzbrojenia, jakim dysponowali – to tylko niektóre z informacji, których dostarcza archeologia pól bitewnych. Na czym polega innowacyjność tej metody badawczej i jakie nieznane dotąd fakty na temat powstania udało się odkryć dzięki jej zastosowaniu? O tym opowiada dr Michał Górny, historyk wojskowości i archeolog, dyrektor Muzeum Ziemi Sochaczewskiej i Pola Bitwy nad Bzurą.
Natalia Pochroń: Stosunkowo mało wiemy o broni palnej, jaką dysponowali powstańcy. Dlaczego?
Michał Górny: Wynika to z różnych czynników. Do tej pory badacze, analizując ów zryw, koncentrowali się głównie na kwestiach społecznych i politycznych, zastanawiali się nad przyczynami wybuchu powstania i jego upadku. Wśród tych wszystkich rozważań nieco mniej uwagi poświęcono kwestiom militarnym, co też w dużej mierze wynika ze specyfiki tego zrywu.
Powstanie Styczniowe miało wybitnie partyzancki charakter. W jego czasie stoczono mnóstwo większych i mniejszych bitew, starć, potyczek – mimo wielu prób do dziś nie potrafimy z całą pewnością oszacować ich całkowitej liczby. To wszystko utrudnia prowadzenie badań nad kwestiami zbrojnymi powstania. Sytuacji nie ułatwia również dostępny materiał źródłowy.
Zachowało się chyba dość dużo relacji czy wspomnień z Powstania Styczniowego.
Tak, tyle że nie wszystkie źródła pisane są wiarygodne. I nie chodzi tu o próby celowego manipulowania faktami czy tworzenia fałszywego obrazu. Autorzy wielu wspomnień nie mieli wojskowego wykształcenia ani doświadczenia, nie byli żołnierzami, a nawet jeżeli byli, to bardzo często we wspomnieniach, pamiętnikach czy listach wybiórczo informowali o wydarzeniach, przedstawiali je nierzadko subiektywnie, z własnej perspektywy.
Do tego często pisali w sposób ogólnikowy, nie dbając o kwestie nazewnictwa – dlatego we wspomnieniach pojawia się wiele sformułowań nie do końca poprawnych, nieraz wprowadzających nawet w błąd. To było niezamierzone, ale doprowadziło do stworzenia wielu mitów na temat powstania, które dopiero niedawno udało się obalić.
Jakich?
Dotyczących chociażby tzw. broni belgijskiej. To bardzo nieprecyzyjne pojęcie. Długo uważano, że chodzi o broń produkowaną w Belgii, co sugeruje sama jej nazwa. Dopiero kilka lat temu badacze odkryli, że niekoniecznie tak było – w ten sposób bardzo często określano broń austriacką czy rosyjską. Termin „broń belgijska” pojawia się jednak we wspomnieniach w różnym kontekście, co wprowadza pewien chaos w dyskursie naukowym i prowadzi do nieścisłości. Podobnie jest z pojęciami „karabin” czy „broń myśliwska”.
W ten sam sposób powstały opinie o używaniu przez powstańców broni, których wykorzystania nie potwierdzają źródła, a jeśli już, to ich znaczenie było marginalne. Albo w drugą stronę – jeden z powszechniejszych, dość długo powtarzanych mitów, dotyczy broni rosyjskiej. Zgodnie z nim powstańcy mieli unikać przejmowania jej od przeciwnika, by w ten sposób w razie schwytania uniknąć kary śmierci. To oczywista nieprawda. Podobnych błędnych przekonań czy ogólników jest wciąż sporo. W takich przypadkach z ratunkiem przychodzi archeologia pól bitewnych.
Czym tak naprawdę jest archeologia pól bitewnych?
To jedna ze specjalizacji archeologii zajmująca się badaniem pól konfliktów zbrojnych. Wbrew pozorom nie jest to nowa dziedzina – stosowano ją już do szukania pozostałości po bitwach średniowiecza, choćby pod Visby z 1361 czy pod Grunwaldem z 1410 roku. Nowoczesna archeologia pól bitewnych narodziła się w XX wieku w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, a symbolicznym stanowiskiem był teren bitwy pod Little Big Horn z 1876 roku. Wtedy ostatecznie przekonano się o skuteczności i odrębności tej metody. Jako taka jest więc wykorzystywana w badaniu konfliktów zbrojnych już od wielu dekad.
W Polsce nie jest chyba jednak powszechna.
Rzeczywiście, nie jest u nas jeszcze tak znana. Jako odrębna metoda badań pojawiła się tak naprawdę dopiero dwie, może trzy dekady temu – zwłaszcza jeśli chodzi o nowożytne konflikty.
Dlaczego?
Myślę, że wynika to z tradycyjnego rozumienia archeologii – XIX wieku zwykle nie utożsamiamy z okresem, który można i należy badać metodami archeologicznymi, zwykle kojarzymy je z wcześniejszymi stuleciami. Ale to się zmienia. Zainteresowanie tą dziedziną archeologii rośnie, pojawia się coraz więcej specjalistów, którzy zajmują się badaniem pól bitewnych w szerokim znaczeniu – chodzi nie tylko o miejsca starć, ale i sprawy, powiedziałbym, okołowojenne, jak infrastruktura czy logistyka. Trudno bowiem badać konflikty zbrojne, koncentrując się jedynie na szukaniu i analizie pocisków – to tylko część znacznie większej całości.
Jak w praktyce wygląda badanie pocisków za pomocą tej metody?
Na początku trzeba sprecyzować obszar badawczy i określić, co dokładnie chce się zbadać. Nie zawsze jest to łatwe, zwłaszcza w przypadku takiego zrywu, jak Powstanie Styczniowe, które miało charakter w dużej mierze partyzancki i składało się z wielu różnych starć i potyczek.
Razem z pracownikami muzeum w Koninie i Krzysztofem Gorczycą – de facto jednym z pierwszych, o ile nie pierwszym archeologiem, który na szerszą skalę zaczął zajmować się archeologią pól bitewnych – badamy okolice Konina, gdzie walczył oddział Kazimierza Mielęckiego, naczelnika wojennego województwa mazowieckiego. Na tym obszarze pozostawił bowiem najwięcej śladów. Kiedy określimy już stanowisko badawcze, zaczynają się badania za pomocą wykrywacza metali.
Co ma największe znaczenie z punktu widzenia takich badań? Pociski?
Przede wszystkim, ale nie tylko. Interesują nas w zasadzie wszystkie elementy, które możemy w ten sposób znaleźć – monety, guziki, drobne elementy oporządzenia. Odpowiednio przeanalizowane mogą naprawdę dużo powiedzieć o danym oddziale czy starciu. Najczęściej jednak odnajdujemy pociski. Samo ich znalezienie to jednak nie wszystko – tak naprawdę to dopiero początek badań.
Powstanie Styczniowe przypadło na czas rewolucji w dziedzinie wojskowości – czasem mówi się, że Europa była wtedy wielkim rynkiem zbrojeniowym. Czy ta różnorodność ówczesnego uzbrojenia nie utrudnia badań nad powstaniem przez pryzmat pocisków? Nie zaburza jego obrazu?
To prawda, Powstanie Styczniowe było specyficznym konfliktem jeżeli chodzi o rozwój technologii wojskowej. Po wojnie krymskiej nastąpił dynamiczny rozwój techniki wojskowej, którego efektem było wiele nowych rodzajów uzbrojenia, a co za tym idzie – różne systemy amunicji. Paradoksalnie może być to jednak pomocne, pociski dopasowywano bowiem do konkretnych rodzajów broni. Zbadanie ich kalibru, kształtu czy charakterystycznej smugi powstającej podczas wylotu z lufy pozwala ocenić, z jakiej broni zostały wystrzelone, a w konsekwencji – jakim uzbrojeniem dysponowali powstańcy.
Jakie więc było to uzbrojenie? Jakich pocisków znajdują państwo najwięcej?
Z tym jest różnie, w zależności od stanowiska badawczego. Przykładowo w oddziale Mielęckiego zidentyfikowaliśmy prawie dwadzieścia modeli broni palnej. Proszę zauważyć, jakie to było ogromne wyzwanie logistyczne – w kulminacyjnym okresie Mielęcki miał on do dyspozycji kilkuset strzelców (ich liczba zmieniała się w czasie), którzy walczyli różną bronią. Jak uzbroić taki oddział?
Do każdego karabinu potrzebne były konkretne pociski i formy do ich odlewów, nie zawsze dołączano je do broni. Ponadto sprowadzana do oddziałów broń była w różnym stanie – wielu dowódców pisało we wspomnieniach, że dostawali broń wybrakowaną, bardzo kiepskiej jakości. Zdobycie amunicji nastręczało więc niemało problemów, nie mówiąc już o dowodzeniu. Czasem udało się zakupić kilkadziesiąt sztuk tej samej broni i zaopatrzyć w nią oddział, ale była to raczej rzadkość.
Znajdujemy więc różne pociski, pochodzące z broni sprowadzanej z różnych krajów. Do tego dochodziła broń myśliwska do strzelania na krótki i długi dystans, do strzelectwa sportowego, pistolety, rewolwery – a więc bardzo dużo broni z rynku cywilnego. No i oczywiście broń rosyjska.
Skąd wiadomo, że pociski z broni rosyjskiej, które państwo znajdują, pochodzą z broni przechwyconej przez powstańców, a nie że zostały wystrzelone przez Rosjan?
Do końca nie wiadomo – to jest pewne ograniczenie naszych badań. Znajdujemy wiele pocisków rosyjskich i nie jesteśmy w stanie z całą pewnością stwierdzić, skąd one pochodzą. Logiczne, że pewna część tej broni była używana przez powstańców, bo często rozbrajano rosyjskie oddziały i przejmowano ich wyposażenie. Nie jesteśmy jednak w stanie oszacować skali tego zjawiska. W takich sytuacjach trzeba wspomagać się materiałami źródłowymi.
Jak broń powstańców wypadała w porównaniu z rosyjską?
To ciekawe zagadnienie, ponieważ walory techniczne to jedno, a umiejętność ich wykorzystania to drugie. Nawet proste polskie dubeltówki okazywały się dużo lepsze od nowoczesnej rosyjskiej broni, gdy powstańcy lepiej nimi operowali czy zastosowali lepszą taktykę walki i zorganizowali zasadzkę na przeciwnika.
Jeśli jednak chodzi o kwestie stricte techniczne, rosyjska broń była niezła. W latach sześćdziesiątych XIX wieku modernizowano carską armię, głównie z powodu jej spektakularnej porażki w wojnie krymskiej. Niestety dla powstańców, Rosjanie zaczęli wówczas wychodzić z zapaści militarnej i wprowadzać zmodyfikowaną broń o bardzo dobrych parametrach, wzorowaną w pewnym stopniu na konstrukcjach francuskich.
W ręce powstańców też trafiało nowoczesne uzbrojenie – mowa tu przede wszystkim o wyśmienitej broni austriackiej, w tym karabinach Lorenza, uznawanych wtedy za najlepsze karabiny swojej epoki. Do tego dochodziła też całkiem dobra broń pruska. Nie był to jednak standard – w większości dominowały przestarzałe egzemplarze. To daje pewien szerszy obraz.
Czego, oprócz uzbrojenia powstańców, można dowiedzieć się na podstawie analizy pocisków?
Wiedząc, jaką bronią dysponowali powstańcy, możemy wyciągać wnioski dotyczące sytuacji politycznej, społecznej czy gospodarczej. Jeśli dowiadujemy się, że dana partia miała broń typowo rosyjską, możemy się zastanawiać, z czego to wynikało i gdzie toczyły się najintensywniejsze walki.
Jeśli na danym obszarze znajdujemy pociski do broni austriackiej, próbujemy sprawdzić, czy pokrywa się to z trasami przemieszczania się oddziałów czy przerzutów broni. Jeżeli odnajdujemy tylko pociski do dubeltówki, możemy założyć, że dany oddział pozyskiwał broń głównie od szlachty.
To wszystko bardzo ciekawe kwestie, które możemy badać, analizując pociski. Ponadto pozwala nam to zweryfikować wiarygodność materiałów źródłowych i wyłapywać informacje, które nie do końca pokrywają się z rzeczywistością.
Często się to zdarza?
Czasami. Nieraz dzięki badaniom archeologicznym udaje nam się odnaleźć pociski do broni, o której nikt wcześniej nie wymieniał w źródłach pisanych. W efekcie nierzadko zdarza się, że zawarte w nich informacje są sprzeczne z tym, co znajdujemy na polach bitew powstańczych.
Analizy pocisków nie sposób chyba jednak dokonywać z pominięciem źródeł pisanych – wiele z nich dostarcza mimo wszystko bardzo cennych informacji, choćby o miejscach potyczek.
Zdecydowanie, trzeba jednak zastosować podejście interdyscyplinarne. To, że czasem w źródłach pojawiają się nieścisłości, nie oznacza, że mamy całkowicie odrzucić te materiały czy z góry uznać wszystko, co w nich zapisane, za niewiarygodne. Chodzi o rozszerzenie metod badawczych i stworzenie szerszego obrazu. Na szczęście wiele tych sprzeczności nie ma.
Co dla było dla pana największym zaskoczeniem podczas badań?
Duża obecność broni niemieckiej w oddziałach powstańczych operujących na granicy z Prusami, różnych egzemplarzy – z Saksonii, z Hanoweru, z Bawarii i innych niemieckich księstw i królestw. To jest absolutnie coś nowego, niespotykanego w oddziałach operujących na granicy z Austrią. Tego tematu nikt dotąd nie podejmował, odkryliśmy to dzięki badaniom archeologicznym.
Drugą rzeczą, może mniej zaskakującą, ale niezwykle ważną, było udowodnienie, że pewne kategorie źródeł, na przykład zdjęcia, nie mogą być rzetelnym materiałem do analizy Powstania Styczniowego. To też jest pewne novum. Przez długi czas fotografie z epoki traktowano praktycznie bezkrytycznie – uważano, że jeżeli pojawił się na nich powstaniec z karabinem, to znaczy, że ten karabin z pewnością był wykorzystywany w walkach.
Znam tylko jedno zdjęcie, które zostało zrobione w warunkach bojowych w Królestwie Polskim. Przytłaczającą większość wykonywano poza jego granicami, najczęściej w Galicji, w Krakowie i Lwowie, w atelier fotograficznych. Niewykluczone, że widoczna na nich broń należała do samych fotografów, a nie powstańców, którzy jedynie pozowali. Dotąd poza nielicznymi wyjątkami ta kwestia nie była uwzględniana w literaturze naukowej. Dzięki naszym badaniom udało się w pewien sposób zwrócić na to uwagę.
Wspomniał pan, że przez długi czas nie pisano w ogóle o broni niemieckiej w oddziałach powstańczych. Czy jest jeszcze jakaś kwestia dotycząca ich uzbrojenia, która rodzi szczególne wątpliwości, którą chcieliby państwo zbadać?
Na pewno należało by zweryfikować, na ile wiarygodne są wiadomości o obecności w oddziałach powstańczych na masową skalę broni francuskiej i angielskiej. W starszych opracowaniach z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku pojawiają się informacje, że tego typu uzbrojenie było w szeregach powstańców czymś powszechnym. Zweryfikowanie tego stanowi problem, zachowało się bowiem bardzo mało wiarygodnych źródeł historycznych, które wspominałyby o tej kwestii.
W niektórych wspomnieniach rzeczywiście można znaleźć takie wzmianki, ale dotyczą one głównie zakupów tego rodzaju uzbrojenia. Jaką część udało się przemycić przez granicę? Ile broni rzeczywiście dotarło do powstańców i czy mowa o skali regionalnej, czy ogólnopolskiej? To wciąż pozostaje niejasne. Mam nadzieję, że dzięki badaniom archeologicznym uda nam się to zweryfikować, ale przed nami z pewnością jeszcze wiele pracy.
Priorytetem jest rozpowszechnienie badań pól bitewnych także w innych regionach Polski i zestawienie płynących z nich wniosków. Tylko tak uda nam się stworzyć najbardziej wiarygodny obraz i uzupełnić luki, których nie są w stanie zapełnić tradycyjne metody badawcze.
Na zdjęciu Płaskie, mogiła powstańca Ignacego Bulińskiego z 1863, przed 1939. Fot. polona.pl