Ta nominacja wzbudzała ogromne kontrowersje. „Z jego przyjazdem do Polski i oddaniem mu władzy rozbije się jedność w narodzie, potworzą się partię i zamiast wspólnymi siłami zbawiać Ojczyznę, będziemy się gryźli wzajemnie między sobą” – tłumaczył Stefan Bobrowski. Tylko on ostro protestował przeciwko mianowaniu Ludwika Mierosławskiego dyktatorem powstania. Teoretycznie Mierosławski wydawał się idealnym kandydatem. Był słynnym w całej Europie rewolucjonistą, wodzem powstań w Niemczech i w Polsce, a także uczestnikiem walk o zjednoczenie Włoch. Jego kandydaturę wysunął naczelnik województwa krakowskiego i brat członka KCN Krzysztof Janowski.
Mierosławski miał jednak gorących przeciwników, przede wszystkim wśród wojskowych; skłóceni z nim byli m.in. Zbigniew Padlewski czy późniejszy drugi dyktator powstania Marian Langiewicz. Bobrowski tłumaczył, że Mierosławski to „nieudolny, pyszny zarozumiały, krzykacz na wzór pseudorewolucjonistów francuskich, zaślepiony doktryner otaczający się ludźmi, od których oczekuje tylko nieustających pochlebstw”. Dodatkowo jego kandydatury nie zaakceptowaliby biali. W zamian Bobrowski proponował powołanie rządu kolegialnego i dowództwa zależnego od władz cywilnych. Początkowo poparł go Oskar Awejde, przypominając działania zwolenników generała, polegających na „szkalowaniu, podkopywaniu, rozdwajaniu w organizacji”.
Największym problemem był jednak brak innego kandydata na dowódcę powstania. Mierosławski przeszedł głosami cztery do jednego. Przeciwny był tylko Bobrowski, który na znak protestu podał się do dymisji. „Pragnęliśmy złożyć z siebie brzemię odpowiedzialności” – z bolesną szczerością wyznał później jeden z członków komitetu ks. Karol Mikoszewski. Mierosławski przebywał wówczas w Paryżu. Do Polski przybył dopiero 17 lutego – w czwartym tygodniu powstania. Tydzień później po przegraniu dwóch bitew opuścił Królestwo Polskie.