Najpóźniej 8 marca Marian Langiewicz otrzymał propozycję objęcia dyktatury. „Dnia 8. marca przybył do obozu Ostoja Kołaczkowski z wysłannikami Ławy krakowskiej i ci rzucili pierwszą myśl o dyktaturze, bardzo ostrożnie, chcąc jakoby wybadać, jakie wrażenie zrobi wiadomość o tem” – wspominał gen. Antoni Jeziorański, dowódca w oddziale Langiewicza. Rozmowy na ten temat toczyły się zapewne wcześniej. Od chwili, gdy generał stanął obozem w Goszczy, wsi oddalonej ledwie 11 km od Krakowa, do jego obozu codziennie przybywali różni wysłannicy. Pisał Jeziorański: „Po ich wyjeździe powiedział mi Langiewicz, że mu już wpierw proponowano dyktaturę, ale przyjąć jej nie chciał. Odpowiedziałem: – Miałeś słuszność. Warunki, w jakich znajdujemy się, nie pozwalają myśleć o czemś podobnem”. Formalna decyzja zapadła w nocy w krakowskim hotelu Saskim. W praktyce był to zamach stanu białych przy udziale Adama Grabowskiego, rzekomego przedstawiciela Rządu Tymczasowego. Dysponował on co prawda papierem z pieczątką, przedstawiającym go jako agenta rządu, ale nie jego pełnomocnika. W intrydze brali też udział zapewne niektórzy członkowie rządu, np. Agaton Giller. Oficjalna propozycja padła w obozie 9 marca. Langiewicz – jak sam twierdził – przyjął ją z wahaniem: „Wstręt mój do przyjęcia dyktatury nie był zasadniczym, bo w dyktaturze widzę jeden z najważniejszych środków do ratowania sprawy publicznej. [...] Garibaldi, tak nieczuły na rozkosze władzy, objął władzę dyktatoryalną [...]. Otóż nie czułem w sobie sił do zajęcia takiego stanowiska i nie widziałem jeszcze nikogo, który by swymi przymiotami osobistymi i zaufaniem znacznej części kraju kwalifikował się do tego urzędu. Nadto w chwili ofiarowania mi dyktatury nie umiałem sobie zdać sprawy, czy ona już teraz jest potrzebną”. Langiewicz był dyktatorem powstania zaledwie przez dziewięć dni. Po krwawych bitwach 19 marca przekroczył granicę austriacką i został internowany. W więzieniu zrzekł się urzędu. Został wypuszczony dwa lata później.