Po serii niepowodzeń związanych z wyprawami kolejnych oddziałów przechodzących przez austriacką granicę, ta ekspedycja miała być starannie przygotowana. Na jej czele postawiono gen. Zygmunta Jordana, doświadczonego wojskowego, byłego oficera armii carskiej i uczestnika Powstania Węgierskiego. Jego wejście do Królestwa miało dać sygnał do rozpoczęcia dużej ofensywy. „Była mowa o 7 oddziałach po 300–400 ludzi, o szerokim froncie ofensywy na froncie Miechów–Stopnica, o oczyszczeniu południowej części kraju. Krakowscy korespondenci Hotelu Lambert wyobrażali sobie, że Jordan w razie zwycięstwa stanie na czele powstania jako dyktator” – pisał prof. Stefan Kieniewicz w monografii zrywu. Tyle że choć rozkazy zostały wydane, koncentracja się opóźniała, Jordan też zwlekał. Początkowo miał ruszać w maju, wreszcie nacisk opinii publicznej w Krakowie i nowego szefa Rządu Narodowego Karola Majewskiego zmusił go do rozpoczęcia akcji w połowie czerwca. Pierwsza grupa uderzeniowa formowała się jednak tak długo, że Rosjanie zdążyli obsadzić stanowiska. Do tego rozbili idący im z pomocą oddział płk. „Bończy”. Wisłę przeszły naraz dwa powstańcze oddziały. „Postanowiłem próbować ataku – pisał w raporcie Jordan. – Raz tylko jeden nieprzyjaciel chwiać się i cofać począł, gdy na czele kilkudziesięciu wyborowych ludzi szedł do szturmu z bagnetem w ręku z jednej strony kapitan Chościakiewicz, a z drugiej adiutant mój, nieodżałowanej pamięci Juliusz Tarnowski, ale kula, która go trafiła w czoło i na miejscu ubiła, o kilka kroków od ostatniego schronienia Moskali, już wpośród zabudowań folwarcznych, wydarła nam ostatnią nadzieję zwycięstwa”. Walka trwała siedem godzin, ale powstańcom nie udało się przebić w pobliskie lasy. Według Stanisława Zielińskiego, autora zestawienia bitew powstania, w starciu poległo osiemdziesięciu ochotników. Wielu powstańców przepłynęło wpław Wisłę, gdzie dostali się do austriackiej niewoli. Na wieść o tych klęskach wstrzymano wymarsz innych oddziałów krakowskich.