W tych dniach w Warszawie mała iskra mogła rozpalić wielki ogień. 27 lutego stał się nią –według rosyjskiego dziennikarza i kronikarza powstania Nikołaja Berga – śledź przy jednym z żydowskich straganów. „Kozak wziął ze straganu śledzia i nie zapłaciwszy zań, zaraz go spożył. Na upominanie się żydówki straganiarki o zapłatę, powiedział, że pieniędzy w tej chwili niema, lecz potem zapłaci. Na krzyk żydówki zbiegła się cała chmara żydowstwa i zaczęła szarpać kozaka. Ten, widząc, że sprawa zaczyna przybierać dlań groźny obrót, wydobył z olstry pistolet i wystrzelił”. Strzał miał wywołać jeszcze większy chaos. Gawiedź rozbiegła się po okolicy, krzycząc: „Gwałt! rozbój”, a dowódca pobliskiego posterunku, przekonany, że doszło do rozruchów, cały swój oddział wystawił na pl. Zamkowy. „Na widok ten ruszyły i sąsiednie posterunki. Cały plac zapełnił się wojskiem, które tak stało do godziny 8. wieczorem, nie wiedząc o powodach alarmu”. Przez całą noc po mieście krążyły wzmocnione patrole. Sprawa doszła do wielkiego księcia Konstantego, który kolejnego dnia wezwał dowódców na naradę „nad zachowaniem się wojska w razie powstać mogących alarmów wskutek strzału it.p. zajść oraz nad środkami, któreby zniewoliły miejscową ludność do zachowania spokoju i oględności”. Zarządzenie było surowe – tekst się nie zachował, ale przewidywał nawet niszczeniu domów przy pomocy artylerii! Według Berga, drakońskiego prawa właściwie nie stosowano aż do dnia zamachu na namiestnika, do którego doszło niemal równo rok później. Generał Fiodor Berg został zaatakowany bombami rzuconymi z kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu. Dom został otoczony przez wojsko oraz artylerię, która stanęła pod pomnikiem Kopernika. Ostatecznie dział nie użyto, aby jednak wypełnić przynajmniej po części zarządzenie, carscy dowódcy nakazali splądrowanie kamienicy i wyrzucenie z niej ruchomości. To wtedy z okna wyrzucono m.in. fortepian Chopina, który roztrzaskał się o bruk.