Kilkanaście milionów złotych, tyle nominalnie warte były listy zastawne zrabowane w czerwcu 1863 r. z Kasy Głównej Królestwa Polskiego. Nic dziwnego, że rozpalały one wyobraźnię także Romualda Traugutta. „Wiadomy Wam zapewne zbrodniczy postępek Mierosławskiego – pisał dyktator do gen. Józefa Hauke – Bosaka, w liście datowanym na 2 marca - którego wielbiciel Stanisław Frankowski, młody człowiek najlepszych chęci, ale najgorszej głowy, podczas krótkiego trzymania w końcu września władzy wespół z innymi krzykaczami napisał sobie upoważnienie do odebrania listów zastawnych w Komisji Długu, rzucił wszystko w Warszawie, poleciał do
Paryża, zabrał na mocy tego upoważnienia listy, zachował ich w jakimś ukryciu za granicą, gdzie sam również się kryje i w ten sposób pozbawił kraj tego funduszu wynoszącego kilkanaście milionów złp., gdy tym, co na słocie i mrozie za kraj walczą, brakuje broni i kożuchów, a nieraz i obuwia”. Rząd Narodowy postanowił sprawę uporządkować. 17 marca wydana została odezwa: „Komisji Długu Narodowego w Paryżu złożone również być winny wszystkie listy zastawne Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego w Królestwie Kongresowym własnością narodową będące. - Wszelki szafunek wspomnianymi listami zastawnymi bez wiedzy Rządu Narodowego nastąpiony lub nastąpić mogący ogłasza się za nieprawny i bezwarunkowo nieważny”. Kwoty na które opiewały listy zastawne musiały pobudzać wyobraźnie. Problem w tym, że w praktyce pieniądze te były nie do podjęcia. Listy zastawne miały swoje numery i bardzo trudno było je spieniężyć. Towarzystwo Kredytowe Ziemskie prowadziło „niezmiernie drobiazgową rachunkowość, osobną dla każdego listu zastawnego, a nawet dla każdego kuponu. Znaczyło to, że listów tych nie będzie można wymienić na gotówkę, jeżeli kradzież wyjdzie na jaw i jeżeli rząd carski ogłosi wykaz brakujących numerów” – pisał przy okazji czerwcowego napadu prof. Stefan Kieniewicz. Próby były jednak podejmowane. „Operacja finansowa na niczym się skończyła; są wprawdzie jeszcze oferty, ale nader słabe” – pisał Stanisław Frankowski, który do żądania rządu się nie zastosował. „Rzecz naturalna mając zawiązane negocjacje, które zdawały się bardzo pewne i korzystne, na to przystać nie mogłem i wszystko dotąd jest w moim ręku” – pisał Frankowski. Po latach wspominał że, by spieniężyć listy zaczął fałszować ich numery. Został za to aresztowany, skazany przez sąd i wydalony z Francji. Listy ugrzęzły w depozycie sądowym.