Edmund Callier był jednym z najzręczniejszych powstańczych dowódców. Jak mało kto umiał ujść z zasadzki, zadając przy tym wrogowi poważne razy. Ten były żołnierz armii pruskiej, a także francuskiej Legii Cudzoziemskiej, z pierwszym oddziałem przekroczył granicę na początku marca. Ranny wrócił do Wielkopolski, w połowie maja wrócił do powstania na czele kolejnej partii. Ścigający powstańców Rosjanie zaatakowali w okolicy wsi Grochowy w obwodzie konińskim. „Po trzygodzinnym ogniu Callier poprowadził pierwszą kompanię kosynierów do ataku, co widząc, moskale, cofnęli się” – pisał w Bitwach i potyczkach 1863–1864 Stanisław Zieliński. Po pogrzebaniu zabitych „dałem znak do dalszego pochodu; sformowały się szyki; tabor tym razem miejsce zajął za poprzednią straż, a to ponieważ, że Moskwa byłą za nami. [...] Noc była ciemna, deszcz chłostał całą siłą i żaden z żołnierzy suchej nitki na sobie nie miał; zmęczeni z rzędu występowali [...]. Widocznie topniały nasze szeregi, a zapobiedz temu żadnego nie było sposobu” – pisał w pamiętnikach Callier. Mimo wysiłków doszło do rozdzielenia oddziału na dwie części, „z których jedna zdążała ku Lipnicy, a druga Pan Bóg wie dokąd”. Rano obu oddziałom udało się znaleźć kwatery, na krótko jednak, bo carskie kolumny deptały im po piętach. Nieprzyjaciel zaatakował partię dowodzoną przez Słupskiego. Po kilku kolejnych utarczkach Callier, przy którym zostało ok. 100 powstańców, znalazł schronienie w lesie. „Położenie moje i moich rozbitków nie było godnem zazdrości. Do nocy daleko było, a wyjść z kryjówki, by narazić pozostałą garstkę znużonych i zwątpiałych rozbitków, byłoby zbyt lekkomyślnem [...] postanowiłem odczekać spokojnie do nocy, aby te szczątki dawnej siły rozpuścić i broń zakopać, co też szczęśliwie uskuteczniłem” – wspominał dowódca. Sam Callier 1 czerwca otrzymał rozkaz objęcia w zastępstwie obowiązków naczelnika wojennego województwa mazowieckiego.