Nikt nie nazywa tego starcia kluczowym dla wojny secesyjnej, choć gdyby rajd Konfederatów okazał się skuteczny, mogłoby mieć wpływ na letnią bardzo ważną kampanię wojsk północy. Gdy w Królestwie Polskim trwały gorączkowe przygotowania do wybuchu powstania, w USA właśnie rozpoczynał się trzeci rok bratobójczych zmagań między Północą – Unią – a zbuntowanym Południem – Konfederacją. Niewielkie miasto i twierdza Springfield były jednym z najważniejszych punktów zaopatrzenia wojsk Unii. Tam przechowywano zimowe zapasy Armii. Właśnie dlatego gen. John Marmaduke na czele oddziału kawalerii liczącego od 4 do 6 tys. żołnierzy podejmuje wyprawę. Chce powtórzyć sukces konfederatów z końca grudnia – gdy podobny rajd przyniósł zdobycie Holly Springs nad Mississippi, innego centrum zaopatrzenia Północy. Springfield broni ledwie nieco ponad 1000 żołnierzy unii. Generał Egbert Brown ma dwa wyjścia – zniszczyć zapasy i się wycofać lub próbować obronić miasto. Wybiera drugie rozwiązanie, tym bardziej że za obroną opowiedzieli się też jego żołnierze. By wzmocnić swój posterunek, Brown rozdał też broń cywilom. Strategicznie sytuacja obrońców nie wyglądała źle – Springfield otaczają cztery niemal ukończono ziemne forty, do tego miejscowy Uniwersytet jest otoczony palisadą. Brown nakazuje spalenie kilku domów, by mieć lepszą widoczność. Bitwa jest zacięta – dochodzi nawet do walk ulicznych, co w czasie wojny secesyjnej zdarza się rzadko. Konfederaci zajmują budynek Uniwersytetu. Najcięższe walki toczą się o fort nr 4 – gdzie zgromadzone są racje żywnościowe. Kolejne szturmy nie przynoszą efektu. Po ostatnim, dokonanym już po zachodzie, słońca gen. Marmaduke się wycofuje. W czasie bitwy zginęło 30 żołnierzy Unii. Konfederatów zginęło lub zaginęło 45. Rannych zostało ok. 165 obrońców i ok. 200 żołnierzy wojsk Południa.