W cieniu Łysej Góry i świętokrzyskiego klasztoru Marian Langiewicz postanowił zreorganizować swoje oddziały. „Widok tego wojska polskiego wcale nie był imponujący. Dużo to tam zbieraniny było, ale Boże zmiłuj się. Zakopceni, posmoleni, przeważnie nędznie odziani, tam i ówdzie paliły się ogniska [...]. Niektórzy dubeltówki przewieszone przez plecy, niektórzy jakieś liche pałasiny, niektórzy pistolety i krócice za pasem” – wspominał uczestnik powstania. Langiewicz podzielił partię na dwa obozy: jeden stanął u podnóża góry w okolicach Nowej Słupi, drugi zajął zabudowania klasztorne. „Od strony Słupi – gdyż tylko stąd był możliwy napad, usypano baterię i postawiono dwie armaty drewniane, na sposób tych, jakiemi posługiwał się generał Bem w czasie powstania Węgrów. Śmiano się z tych armat, jednak jak wkrótce się pokaże, wielką oddały usługę [...] gdy nieprzyjaciel podsuwał się coraz bliżej, Langiewicz kazał dać ognia z owych drewnianych armat. Nieprzyjaciel zdumiony stanął, nie spodziewając się zastać armat, obrzucony gradem kul i natarczywością kosynierów zaczął się cofać” – pisał powstaniec Władysław Zapałowski. Rosjanie zarządzili odwrót, mimo że mieli przewagę. Na tysiąc powstańców uderzyło 1200 carskich żołnierzy. Atak nastąpił ok. 9 rano, a walki trwały cztery godziny. „Strzelcy nasi w bitwie pod Słupią ukryci byli w lesie, a Moskale w zupełnie otwartym polu [...] w walce koło klasztoru nasi strzelali z poza murów i okien, i to najlepsi strzelcy” – opisywał bitwę członek Rządu Narodowego Jan Janowski. Trudno oszacować rosyjskie straty. Oni sami przyznawali się do jednego zabitego, Janowski twierdził, że zginęło sześćdziesięciu żołnierzy. Poległo zapewne kilkunastu powstańców. Mimo zwycięstwa Langiewicz postanowił zarządzić odwrót. „Na Świętym Krzyżu nie można było pozostać. Bo byśmy byli ogłodzili nasze wojsko, a co najważniejsze nie było w tamtych stronach materyału na zasilenie naszych szeregów” – raportował. Rano ruszył na południe.