240 patroli ruszyło w miasto dokładnie 30 minut po północy. Po dwóch policjantów i trzech żołnierzy. Do mieszkań pukali ci pierwsi, ci drudzy odcinali drogi ucieczki. Policjanci działali brutalnie, niekiedy wyłamywali były drzwi. Nikt nie krył, że pobór do wojska miał tym razem głównie powód polityczny. „Zadaniem poboru tego winno być nie tylko dostarczenie armii pewnego kontyngentu, ale, co w gruncie jest nawet ważniejszym, usunięcie z kraju elementów burzliwych, do niespokojności i anarchii podniecających, które najbardziej po miastach się rozwinęły” – mówił margrabia Aleksander Wielopolski, szef rządu cywilnego Królestwa Polskiego. Dlatego zamiast zwykłego losowania pojawiły się listy z nazwiskami, które układał m.in. syn Wielopolskiego. Spora część zagrożonej warszawskiej młodzieży zdążyła jednak opuścić miasto.
Akcja trwała do 7.00 rano. „I wtedy powiedzieliśmy stop-maszyna. Sukces przeszedł wszelkie oczekiwanie – Teraz możemy wykrzyknąć z głębi wdzięcznego serca Wielki Russkij Bog!” – pisał namiestnik Królestwa Polskiego Wielki Książę Konstanty do swego brata, cara Aleksandra. Władze carskie i Wielopolski byli zadowoleni. Nie doszło do żadnych zbrojnych starć, czego obawiali się najbardziej. W rzeczywistości ich sukces był najwyżej połowiczny. Funkcjonariusze przyprowadzili 1600 rekrutów z planowanych 2,5 tysiąca. Do tego wielu spoza listy, a część także niezdolnych do służby wojskowej (ostatecznie według „Dziennika Powszechnego” wcielono do wojska ledwie 550 rekrutów). Rozpoczęcie poboru zaskoczyło Komitet Centralny. „Cała groza położenia stanęła nam przed oczami – wspominał członek władz Józef Janowski. – Czuliśmy wszyscy, że chwila ta ma znaczenie dziejowe, że bierzemy na swe sumienie całą odpowiedzialność za przyszłość Ojczyzny. [...] Następnie jednogłośnie postanowiliśmy [...] dać hasło do powstania”. Walki wybuchły 22 stycznia.