Jak wzorowy adiutant nawet w najtrudniejszej chwili nie opuścił swojego dowódcy. Była godzina 11, gdy Rosjanie uderzyli na obóz (patrz notka z 20.01). Dowódca powstańców Karol Kalita „Rębajło” postanowił osobiście pokierować kontratakiem. Stanął na czele i wyszedł z lasu. „W tej chwili usłyszałem głos majora Jagielskiego: Karolu! Ty sam na przodzie!’ Gdym się za tym głosem zwrócił, kompanji pierwszej, mającej iść za mną do ataku, aby pierwsze natarcie nieprzyjaciela powstrzymać, nie było za mną, natomiast kule moskiewskie koło mnie świstały i wtedy biedny mój adjutant, Leon Kahane zasłaniając mnie swą osobą, padł w pierś trafiony”. Powstańcy znieśli go z pola bitwy na noszach „skleconych z gałęzi i chrustu”. Kahane został odwieziony do szpitala w Bodzentynie. Tam, po rozlokowaniu oddziału w bezpiecznym miejscu, odwiedził go dowódca. „Był przytomny i żalił się, że mu mundur powstańczy zabrano. Pocieszaliśmy go, że jak się z ran wyleczy mundur mu wydadzą i zdrów powróci do pułku walczyć dalej za Ojczyznę. Biedak uwierzył, lecz lekarz zapowiedział nam, że i dwóch dni nie przeżyje, ma bowiem płuca przestrzelone i tylko młodzieńczej swej silnej naturze zawdzięczać może, że dotąd żyje i rzeczywiście zmarł nazajutrz” – pisał we wspomnieniach Rębajło. Kahane rzeczywiście był bardzo młody. Urodził koło roku 1840 w rodzinie żydowskiej mieszkającej w Sanoku w zaborze austriackim. Do powstania dołączyli także jego bracia – Maurycy i Filip odnieśli w nich rany. Leon był zawodowym żołnierzem, służył w pułku piechoty w Sanoku. Po otrzymaniu urlopu z armii przystąpił do zrywu, został przybocznym Kality i mianowany porucznikiem.