Niewiele jest wzmianek na temat użycia artylerii przez oddziały powstańcze. O ich produkcji czy zakupie nie można było nawet marzyć. Zdobyte na Rosjanach często zagważdżano i zostawiano – były zbyt ciężkie, by je transportować. Wyjątkiem były działka drewniane. Jesienią próbę produkcji takowych podjęto na Wileńszczyźnie. Ziemian Dymitr Bazanow, zapewne Rosjanin zajął się, według jednej z relacji, „sprawą skonstruowania, wraz z jakimś ślusarzem wileńskim dla powstańców drewnianych działek polowych”. Bazanow już wcześniej wspierał powstańczy oddział. Zaprzyjaźniony Feliksem Wysłouchem, dowódcą partii, dostarczał insurgentom żywność, broń, tytoń i leki. Prace nad artylerią dla powstańców spełzły jednak na niczym, bo Dymitr został aresztowany. Sąd skazał go na pozbawienie szlachectwa, mienia i wszelkich praw oraz zesłanie na dziesięcioletnią katorgę. 23 listopada wyrok zatwierdził generał-gubernator Litwy Michaił Murawjow. Kilka dni później Bazanow został wywieziony.
Powstańcy próbowali używać drewnianych armat już w pierwszych miesiącach zrywu, zwykle jednak z miernym skutkiem. Nie były one zbyt wytrzymałe – rozpadały się po zaledwie kilku strzałach – za to lekkie i dzięki temu wygodne w transporcie. Kilka takich miał do dyspozycji Marian Langiewicz. Armaty, „toczone z kloców drzewa, okutych kilka razy żelaznymi obręczami”, odegrały pewną rolę w bitwie pod Świętym Krzyżem. „Langiewicz kazał dać ognia z owych armat. Nieprzyjaciel zdumiony stanął, nie spodziewając się zastać armat, obrzucony gradem kul i natarczywością kosynierów, zaczął się cofać” – pisał jeden z uczestników starcia. Nie ma pewności, czy Langiewicz, wycofując się, porzucił je, czy też – jak pisał wielki książę Konstanty co cara – zostały zdobyte przez Rosjan. W czerwcu były oficer artylerii rosyjskiej kpt. Józef Gleb-Koszański przywiózł dwa działa „wydrążone w kłodach dębowych, obitych żelaznymi obręczami” do obozu oddziału Pawła Suzina. Jak pisał świadek, wyglądały okazale – uznał je nawet za „arcydzieła sztuki puszkarskiej”. Tyle że nie przeszły próby jakości – oba pękły przy pierwszej próbie strzału i zostały porzucone. Gazety pisały też o użycie tego typu artylerii w sierpniowych bitwach pod Depułtuczami i Pokrówką – powstańcy mieli „drewniane armaty, które się rozsypywały po pierwszym strzale”. Jest to jednak nieprawdziwa informacja, bowiem w rzeczywistości oddział dysponował jedną, żelazną armatką.