Wcale nie ściąganie coraz większej ilości wojska ani kolejne działania zbrojne czy nawet terror były gwoździami do trumny powstania. Okazał się nim plan Nikołaja Milutina, wysokiego carskiego urzędnika, brata ministra wojny Dmitrija. Przekonał on cara, by zastanowił się nad reformą uwłaszczeniową. Rozdanie ziemi chłopom było jednym z najważniejszych punktów programu organizatorów zrywu. To w ten sposób zamierzano zachęcić włościan do masowego wstępowania do partyzantki. „Powstanie bez ludu jest tylko wojskową demonstracją w większych lub mniejszych rozmiarach, z ludem dopiero zgnieść wroga możemy, nie troszcząc się o żadną interwencję” – pisał dyktator Romuald Traugutt. Milutin przyjechał do Warszawy jesienią, pod koniec listopada wrócił do Petersburga z raportem. „Chłopa kuszą już trzeci rok pochlebcze obietnice obu rewolucyjnych partii. Buntownikom udało się nawet spełnić część swoich obietnic. Powinności włościańskie ustały prawie wszędzie i lud, chociaż nie dowierza trwałości tak niebywałego porządku rzeczy, przecież widocznie się traci i nie wie, co robić, przywykając stopniowo do tak korzystnego położenia. Najprostszy zdrowy rozsądek nakazuje, aby rząd wyrzekł na koniec stanowcze słowo i tak albo inaczej położył kres niepewności”. Milutin uznał więc, że jedynym sposobem doprowadzenia do szybkiego upadku powstania jest nadanie chłopom własności gruntów. „Koncepcja, z którą wystąpił Milutin, podyktowana była koniecznością polityczną. W rok po wybuchu powstania okazywało się, że carowi nie uda się go pokonać, jeśli nie przyzna chłopom tego, co przyznał im Rząd Narodowy. […] Projekt nie był szczególnie radykalny” – tłumaczył historyk prof. Stefan Kieniewicz w monografii powstania styczniowego. Kilku ministrów protestowało, lecz cara udało się przekonać. Carski dekret uwłaszczeniowy ukazał się w marcu 1864 roku. „Ukazy carskie spowodowały szybki odpływ i tych grup chłopstwa, które uczestniczyły w partyzantce lub udzielały jej poparcia” – puentował prof. Kieniewicz.