Informacja o zaborze Kasy Głównej i ukradzionych milionach wywołała w Petersburgu prawdziwą wściekłość. „Na Boga – grzmiał car Aleksander w liście do brata Konstantego – zrozum wreszcie nasze wzajemne położenie. Nie potrzebuję Ci powtarzać, że wierzę w pełni Twym dobry zamiarom i umiem cenić samozaparcie, z którym służysz mi na trudnym stanowisku. Ale tego nie dosyć w obecnych krytycznych okolicznościach. Potrzebna jest energia i nieugięta surowość”. Nad Konstantym i tak zbierały się ciemne chmury. Zarzucano mu przede wszystkim brak zdecydowania przy tłumieniu powstania. Plotki były podsycane donosami, płynącymi do Petersburga z rosyjskich kół urzędniczych i wojskowych. Pisano, że polscy urzędnicy współpracują z buntownikami, a wielki książę potajemnie wywozi za granicę znaczne kapitały. Plotkowano, że chce założyć polską koronę „Wielki Książę jest oczywiście w rękach zdrajców, albo pod wpływem lęku o swą osobę, albo, co jeszcze gorsze, pod wpływem rachub na oddzielnie Polski pod własnym berłem” – pisał minister spraw wewnętrznych Piotr Wałujew. Okradzenie kasy Królestwa Polskiego dało dodatkowe argumenty przeciwnikom Konstantego, a także rządowi margrabiego Wielopolskiego. „Cios był tym bardziej dotkliwy, że skarb Królestwa gonił i tak resztkami, w związku z zupełnym ustaniem wpływu podatków – pisał prof. Stefan Kieniewicz w monografii powstania. –Odpowiedzialność spadała na polską administrację cywilną, z Wielopolskim na czele. Ale i Konstanty był winien: czemu zaufał Polakom, czemu nie przeniósł rządowych kas do Cytadeli?” Ukradzenie milionów stało się też gwoździem do politycznej trumny Wielopolskiego. Margrabia na wieść o tym doznał ponoć „lekkiego ataku apoplektycznego”, a 24 czerwca złożył podanie o dwumiesięczny urlop. W lipcu wyjechał z miasta. Konstanty rezygnacje złożył w sierpniu.