Ten bal na pewno był świetnie zabezpieczony! „Od rana podwójny kordon policyi otaczał pałac namiestnikowski. Od godziny drugiej po południu nie wpuszczano przez kratę na dziedziniec nikogo, kto nie posiadał biletu i specyalnej odznaki. Nadto na dole wewnątrz pałacu ustawiono posterunek wojska. W ogrodzie ukryto licznych policyantów” – relacjonował Mikołaj Berg, rosyjski dziennikarz i historyk powstania. Do tego tuż za ogrodem w pogotowiu ustawiona została straż ogniowa. Przezorność okazała się usprawiedliwiona. Bal zorganizował prezydent Warszawy, było to pierwsza taka uroczystość w Warszawie od 3 lat, czyli czasu wielkich przedpowstańczych demonstracji! W czasie jego trwania przedstawiciele miasta mieli wręczyć namiestnikowi adres wiernopoddańczy do cara, w którym ośmielali się „błagać z pokorą o przebaczenie naszej i braci naszych winy i przyjęcie wiernopoddańczych i najszczerszych uczuć, którymi jesteśmy przejęci dla W.C.K. Mości i jego dostojnej rodziny”. W rzeczywistości pod adresem podpisało się niewiele znaczących osób. Duży problem był także z frekwencją na samym balu. Pojawiło się ledwie „kilku mało znanych obywateli miasta”. Jeszcze gorzej było z paniami. „Przesunęło się potem osiem kobiet w niemożliwych strojach, mających reprezentować ‘damy polskie!' Były to, jak się zdaje, żony niższych urzędników, którym z urzędu nakazano być na balu. Przesunęły się one po salonach i usiadły gdzieś po kątach” – pisał Berg. Tuż przed balem doszło natomiast do demonstracji. „Żandarmi powstańczy, Tadeusz Fogt i Teofil Kuciński, kierowani przez swego dziesiętnika, Hochhausera, dostali się do lewego skrzydła gmachu i zlali schody zapalnym płynem. (…) Schody się zajęły, lecz nadbiegła z ulicy Browarnej straż ogniowa w jednej chwili stłumiła wszczynający się pożar, tak, że nie wiadomo nawet, czy namiestnik wiedział o całem zajściu” – informował rosyjski historyk