To była ostatnia bitwa jednego najbardziej brawurowych dowódców powstania – Romana Rogińskiego. „Kołujemy ciągle, wreszcie jednej nocy zatrzymuję się w Borkach [...] Noc księżycowa, gwiaździsta. Widno jak wśród dnia. Miałem dużo wozów i bryk. Rozstawiono pikiety. Wszyscy półsenni, odpoczywamy. Godzina 11. Budzi nas strzał pikiety. Nieprzyjaciel idzie na nas, będzie bitwa!” – opisuje Rogiński. Od wielu dni naczelnik wojskowy podlaskiego i dawny żołnierz Garibaldiego to wymykał się pogoni, to sam urządzał zasadzki i uderzał. Jego oddział kurczył się niemal z dnia na dzień. Po tym, jak przeszedł na Litwę, opuściły go partie kolejnych lokalnych dowódców, m.in. z Mazowsza. Według niepewnych danych w dniu bitwy Rogiński miał do dyspozycji zaledwie ok. 80 żołnierzy. „Z lasu, wężem, po dwóch, wysuwają się Rosyanie. [...] Kozacy zastępują nam tył, a piechota idzie ku nam. Byliśmy w sile o 7 razy od nieprzyjaciela mniejszej; nie chodziło więc o wygranę, lecz o sprzedanie życia jak najdrożej”. Rogiński postanowił dopuścić wroga jak najbliżej. „Zaczynają się strzały. – Chłopcy! – wołam – strzelać, mierzyć prosto w piersi, nie spieszyć się! Strzały w rzeczy samej były celne, lecz i nas przerzedzają. Co chwila ktoś z nas pada, nie jęknąwszy nawet, skutkiem blizkości strzałów. [...] Kozacy chcą nas otoczyć, lecz ich strzałami zwalamy z koni i dostajemy się do lasu”.
Zbiec udało się zapewne kilkudziesięciu powstańcom, ale przy Rogińskim została ledwie kilkunastu. Ucieczka była tym trudniejsza, że miejscowi chłopi byli nieprzychylni powstańcom. To oni 3 marca, wraz z miejscowym popem, wydali Rogińskiego carskim władzom. Został on przewieziony z Warszawy i skazany na karę śmierci. Dzięki wstawiennictwu gen. Iwana Nostitza, który przez kilka tygodni ścigał oddział powstańczego dowódcy, kara została zmieniona na zesłanie.