„Należy przyznać, że był to jeden z najdzielniejszych wodzów powstańczych w 1863 roku. Nigdy nie tracił zimnej krwi; nikomu nie dał się zbić z raz obranej drogi; nie szukał wcale ocalenia za granicą” – pisał z podziwem o Czachowskim Nikołaj Berg, rosyjski dziennikarz, który spisał historię polskiego zrywu. Czachowski przystąpił do powstania tuż po jego wybuchu. Mimo braku wykształcenia wojskowego szybko stał się ważną postacią partyzantki. Został m.in. szefem sztabu Mariana Langiewicza, po jego upadku przedarł się ze swoim oddziałem w Góry Świętokrzyskie i kontynuował walkę. Walczył bez przerwy do czerwca. Wówczas rozpuścił swój oddział i udał się do Krakowa. Tam jesienią stanął na czele nowego oddziału. Nocą z 19 na 20 października przekroczył granicę Królestwa. Niemal od razu musiał stoczyć walkę pod Rybnicą, „a pobiwszy nieprzyjaciela, poszedł wgłąb kraju” – pisał członek Rządu Narodowego Józef Janowski. Rosjanie urządzili prawdziwą obławę na oddział popularnego dowódcy. Do kolejnego starcia doszło następnego dnia we wsi Jurkowiec. „Wywiązała się bitwa, jedna z najkrwawszych w radomskim okręgu, i mogłaby się zakończyć zupełnem rozgromieniem Rosyan, gdyby nie nadciągnęły ze Staszowa na furmankach 3 kompanie piechoty [...]. Świeży i wypoczęty żołnierz rozstrzygnął bitwę. Powstańcy poszli w rozsypkę. Straty Rosyan źródła urzędowe podają na 150 zabitych i ranionych” – relacjonował Berg. Czachowskiemu udało się przebić z niewielkim oddziałem jazdy w lasy iłżańskie. Udał się do Wierzchowisk, majątku swojej córki. Tam Rosjanie dopadli go 6 listopada. Czachowski zdołał dosiąść konia. „Ledwie dostał się na konia, został ranny ciężko, spadł z konia i był formalnie przez dragonów zasiekany. Tak porąbanego, bez opatrunku, zabrali Moskale na wóz i zawieźli do Radomia; zatrzymując się pod karczmami i pokazując ludowi, mówili: »Oto wasz król!«” – pisał Janowski. Miał 53 lata.
Na zdjęciu Dionizy Czachowski, fot. polona.pl/wolna domena