To by naprawdę zimny dzień. „Wśród 19° mrozu, zrobiwszy w 61 jazdy 5-milowy marsz, stanął podpułkownik hr. Komorowski w Starejwsi pod Tyszowcami, gdzie miał go oczekiwać pułkownik Rokitnicki, który tegoż dnia w 20 koni wkroczył w Lubelskie” – pisał Stanisław Zieliński w „Bitwach i potyczkach”. Wojciech Komorowski, oficer w armii austriackiej, przystąpił do powstania już w pierwszych dniach zrywu. Walczył w słynnym pułku żuawów Francois de Rochebrune i został ranny pod Grochowiskami (patrz artykuł 18.03.1863). Po przedostaniu się do Galicji rozpoczął formowanie oddziału. Do walki wrócił we wrześniu. Dowódcą oddziału został jesienią. Walczył najpierw na Wołyniu. Pobity przez Rosjan musiał znów schronić się w Galicji, gdzie część jego partii dostała się do austriackiej niewoli. Komorowski ponownie spróbował w styczniu. Według Zielińskiego – kordon przekroczył 16 stycznia. W Starej Wsi Komorowski nie zastał majora Rokitnickiego, „natomiast od strony Wiszniowa szła rota piechoty i secina kozaków – czytamy u Zielińskiego - Komorowski szybkim obrotem pragnąc odciąć kozaków od piechoty i rozbiwszy, schronić się w lasy tyszowieckie, wydał rozkaz odwrotu kłusem, lecz odwrót ten prawie natychmiast zamienił się w ucieczkę”. Komorowskiemu udało się powstrzymać ucieczkę i nawet zarządzić kontruderzenie, „atoli tylko kilkunastu poszło za dowódzcą, co widząc kozacy, którzy już byli pierzchnęli, zostawiając lance i jańczarki, zawrócili i wspólnie z piechotą otoczyli oddział”. Komorowski próbował nadal osłaniać odwrót. „Za Nowosiółkami zaczęła się już prawdziwa rzeź: tu kozacy rąbiąc umierających, powstrzymali się dopiero, gdy pozostali przy Komorowskim ludzie, chcąc drogo opłacić życie, żwawo na nich natarli. Jedynie tylko maszerując stępo i co chwila udając szarżę, zdołały niedobitki dotrzeć do kordonu” – dodawał historyk. Komorowski z niedobitkami przekroczył granicę i już do powstania nie wrócił.