Dowódcy wielu oddziałów zdawali sobie sprawę, że w pojedynkę niewiele mogą zdziałać. Choć pewnie nie dotarł do nich jeszcze rozkaz Romualda Traugutta o reorganizacji sił zbrojnych i tworzeniu zwartych jednostek, w grudniu w Lubelskiem doszło do koncentracji trzech oddziałów – majorów Józefa Lenieckiego, Michała Mareckiego i Edmunda Dydyńskiego „Gozdawy”. W połowie miesiąca dowódcy postanowił przedsięwziąć „ekspedycyę na południe Lubelskiego w Kazimierzowskie, celem zaopatrzenia się w efekta wojskowe, jako też zabrania ochotników, od dawna zgromadzonych w tych stronach” – pisał Stanisław Zieliński w Bitwach i potyczkach 1863–1864. W wyprawie wzięło udział po jednej trzeciej żołnierzy każdej z formacji, dzięki czemu przemarsz miał być szybszy. Ruch insurgentów nie umknął jednak uwadze carskich szpiegów. Do ataku doszło 18 grudnia, gdy oddział przekroczył szosę warszawsko-lubelską pod Bogucinem. Rosjanie ruszyli dwiema kolumnami z Kraśnika i Lubartowa. „Już w Krężnicy zaatakowani, rzucili się powstańcy z powrotem na północ, aby połączyć się ze swemi rezerwami” – informował Zieliński. Kolejnego dnia po południu Rosjanie, wzmocnieni jazdą, zaatakowali ponownie. Natarcie przyjął na siebie oddział Lenieckiego. „Na wzgórzach przed Przybysławicami trzymał się ze dwie godziny, utrzymując po górach nieprzerwany ogień tyralierski i nie poruszając kawaleryi aż do zbliżenia się kolumn nieprzyjacielskich. Dłużej przed wsią trzymać się nie mógł, zwłaszcza że od lewego boku ukazali się dragoni, którzy poczęli zachodzić tyły. Piechotę z trudem udało się nakłonić do cofania się i rozpoczęto rejteradę przez Przybysławice”. Kolejną linię obrony powstańcy ustanowili pod Wolą. Wytrwali do chwili nadejścia artylerii, później udało im się wycofać w las. Straty według Zielińskiego nie były duże – sześciu zabitych i 14 wziętych do niewoli.