Od chwili objęcia stanowiska namiestnika Królestwa Fiodor Berg nieustannie apelował o przysłanie mu większej liczby oddziałów. Jego zdaniem był to najważniejszy warunek zduszenia powstania. Wymiana listów z Petersburgiem trwała od lipca. Minister wojny Dmitrij Milutin początkowo był przeciwny, przypominał, że w Królestwie stacjonuje już 145 tys. żołnierzy. „Jesteśmy zmuszeni do tak rozproszonej dyslokacji, aby pozbawić powstanie wszelkiej możliwości trwałego uchwycenia jakiegoś punktu dla umieszczenia w nim widomego ośrodka istnienia. Musimy nadal zmuszać powstańców do krycia się po lasach i błotach” – odpisał Berg. Ostatecznie rosyjskie władze obiecały przysłać do Kongresówki kolejne dwie dywizje piechoty i brygadę jazdy, wszakże pod warunkiem, że Berg zwróci je do 1 marca 1864 roku, tj. przed prognozowanym wybuchem wojny europejskiej. Namiestnik dziękował i obiecał, że „użyje ich do zamiatania kraju nieustannymi i skombinowanymi ruchami, tak aby wykorzenić powstańców”. Carscy żołnierze przybywali na raty. Pierwsza dywizja przyjechała w październiku koleją z Moskwy. Drugiej, idącej piechotą spod Kijowa, spodziewano się w połowie grudnia. Wraz z nowymi żołnierzami pojawił się jednak problem, który szybko stał się palący. „W pułkach napływających z głębi Rosji okazało się wielu Polaków – 1400 w samej tylko X dywizji, w tym kilkuset z tegorocznego poboru – pisał prof. Stefan Kieniewicz w monografii powstania – Ledwie oddziały wylądowały w Warszawie, zaczęły się dezercje”. Berg chciał jak najszybciej odesłać Polaków w głąb Rosji, ale na to nie zgodziły się władze carskie. „Zlituj się Panie hrabio, weź pod uwagę niebezpieczeństwo, które może wyniknąć z tej nieustannej emigracji Polaków do Rosji, a zwłaszcza osłaniaj naszą piękną armię od skażenia” – pisał minister wojny do namiestnika Królestwa Polskiego. Pobór Polaków do armii carskiej, tzw. branka, był bezpośrednią przyczyną wybuchu Powstania Styczniowego.