Na Wołyniu powstańcy od początku borykali się z ogromnymi przeszkodami różnej natury. Nie inaczej było z oddziałem formowanym w okolicach Zasławia pod dowództwem Józefa Machczyńskiego, byłego rotmistrza carskiej kawalerii. Ochotników co prawda szybko przybywało i wkrótce partia liczyła 250 piechoty i 150 konnych, ale „Machczyński, nie mogąc utrzymać karności w oddziale, poprosił Różyckiego o innego dowódzcę na swoje miejsce i zdał dowództwo przysłanemu przez Różyckiego z Połonnego Ciechońskiemu Władysławowi” – pisał Stanisław Zieliński w Bitwach i potyczkach 1863–1864. Liczebność oddziału wciąż rosła, w połowie maja Machczyński miał już do dyspozycji niemal ośmiuset powstańców. Rosjanie nie zlekceważyli nowej partii. Wysłali przeciw niej podobną liczbę żołnierzy i „przy pomocy tłumów uzbrojonego chłopstwa, zaatakowali obóz w niedogodnej dla Polaków pozycyi – relacjonuje Zieliński – […]. Otoczywszy powstańców żelaznym pierścieniem rozpoczęli moskale morderczy ogień. Zawrzała walka zażarta, trwająca kilka godzin”. Atak został powstrzymany dzięki – jak opisuje Zieliński – odwadze kapelana oddziału ks. Tarkowskiego i dowódcy kosynierów: „tamten z krzyżem, ten z pałaszem w ręku, wiodąc szeregi na nieprzyjaciela”. Opór załamał się w chwili śmierci obu. Bitwa zmieniła się w bezładną ucieczkę i pogrom. W walce zginęło 78 powstańców, a ponad pięćdziesięciu dostało się do niewoli. Z okrążenia udało się wyrwać około setce ludzi prowadzonych przez inżyniera żydowskiego pochodzenia Leona Grunbauma. Większość z nich opuściła jednak dowódcę. Około dwudziestu powstańców schroniło się wśród bagien. Rosjanie szybko dowiedzieli się o nich. „Stanowisko oddziału […] na wysepce, otoczonej błotami i rzeką błotnistą, na którą powstańcy przedostali się wąską ścieżką wyłożoną gałęziami, wskazał moskalom chłop, który tam poprzednio powstańców zdradliwie był poprowadził”. Z otoczenia udało się wydostać jedynie kilkunastu powstańcom, w tym Grunbaumowi, który później poległ w lubelskim.