„Tylko na kosy liczyć możemy. Jedne kosy dotychczas wywalczyły zwycięstwo i wywalczą niepodległość” – pisał w imieniu rządu Stefan Bobrowski, naczelnik Komitetu Wykonawczego, do Ludwika Mierosławskiego. Dyktator powstania jeszcze przed opuszczeniem Paryża zażądał od władz powstańczych szczegółowego raportu dotyczącego wszystkiego, „co dotąd zaszło w kraju”. „Płockie zaczęło najświetniej – pisał Bobrowski – lecz porażki pod Płońskiem i w Płocku, gdzie walczono po bohatersku, sparaliżowały rzecz”. Optymistycznie oceniał sytuację na Podlasiu, w Łomżyńskiem, Lubelskiem i Sandomierskiem. W Krakowskiem, po złym początku, sytuacja miała się poprawiać. „Litwa cała wre, lecz tylko za wejściem naszych legii powstać może. Zmujdź da się zapalić cała jednym dobrym oddziałem”. Bobrowski optymistycznie oceniał szanse powstania: „W ogóle wszędzie gotowość wielka za okazaniem się sił naszych, wszystko ciągnie, brak tylko broni nie pozwala zabrać wszystkiego. Chłopi, gdzie tylko są uwłaszczeni, stają się najlepsi, lecz uwłaszczenie tam tylko możliwe, gdzie przychodzi siła i w imieniu rządu polskiego uwłaszcza urzędownie”. Oprócz niedostatku broni zryw hamował brak doświadczonych dowódców. Dlatego Bobrowski oswajał Mierosławskiego z planami przybycia do Królestwa skonfliktowanego z nim Wysockiego, któremu proponował powierzyć dowództwo w czterech województwach lewobrzeżnych i na Lubelszczyźnie – oczywiście pod zwierzchnictwem Mierosławskiego „Takie spożytkowanie jen. Wysockiego jest jedyne i niezbędne – pisał Bobrowski. – Obudzi w województwach powyższych wielkie zaufanie w sprawę i zyska mnóstwo adherentów, którzy dziś stoją na boku, nie widząc żadnej znanej firmy. Dla jenerała Mierosławskiego zyska ogromny zapał, wiarę i sympatię oraz pociągnie ogół kraju, którego wszystkie partie ujrzą 2 wielkie nazwiska figurujące obok siebie i działające razem”. Sprawozdanie nigdy nie dotarło do adresata. Zabrał je ze sobą jadący na spotkanie dyktatora Oskar Awejde, tyle że nie udało mu się zobaczyć z dyktatorem.