Bez dwóch zdań nie miał ten plan, żadnych szans powodzenia. „Były ajent Rządu Narodowego we Włoszech, Józef Ordęga, ten sam niefortunny, domorosły dyplomata, który w d. 8. Marca zawarł był z Węgrami, a raczej z Klapką znane nam już przymierze. Obecnie przy pomocy Różyckiego, człowieka słabego i dającego się powodować, podpisał on w dniu 6 Czerwca na wyspie Kaprerze takież samo przymierze z Garibaldim” – pisał historyk i powstaniec Walery Przyborowski w „Ostatnich chwilach powstania styczniowego”. Słynny włoski rewolucjonista od początku z sympatią przyglądał się polskiemu zrywowi. Napisał kilka odezw, a także deklarował udział legionu włoskiego w zrywie (ostatecznie po stronie polskiej walczyło kilkudziesięciu Włochów). Na początku 1864 r. nasiliły się rozmowy z stroną włoską, a także węgierską. Część polskich emigrantów próbowała szukać drogi ocalenia powstania przez sojusze międzynarodowe. Temu służył m.in. majowy memoriał 8 obywateli wydany w Dreźnie (patrz artykuł z 22.05), a także podpisane przez Józefa Ordęgę przymierze z ruchem konspiracyjnym na Węgrzech. Problem polegał na tym, że w interesie zarówno Włoch, jak i Węgier była wojna z Austrią, a nie z Rosją. Chcieli oni więc wybuchu powstania w Galicji, na co praktycznie nie było szans, tym bardziej że kategorycznie przeciw zbrojnemu wystąpieniu byli niemal wszyscy biali z zaboru austriackiego. „Sam akt sojuszu – pisze Przyborowski - rozpływa się we frazesach i niejasnych danych. (...) Sojusz uważa ciemiężców Polski, Włoch i w ogóle wszystkich Słowian za wspólnych wrogów; twierdzi, że centrum ucisku narodowości jest Wiedeń, zgodnie oczywiście z widokami i interesami Włoch i Węgrów”. Obie strony zobowiązały się do uderzenia w ciągu dwóch miesięcy. Do żadnej akcji nie doszło. „Łudzono się zresztą na każdym kroku” – dodaje Przyborowski i wymienia próby organizacji oddziałów w Rumunii, Chorwacji, czy Serbii. „Tymczasem rozeszła się aż nadto uzasadniona wieść, że ani Węgrzy, ani Włochy wbrew świeżo zawartej umowie nie zamierzają
w tym roku czynnie wystąpić. Wobec tego wszystkie nadzieje i wszystkie złudzenia, na szczęście
Polski tym razem, pierzchły i rozwiały się jak bańki mydlane” – kończy historyk.