Krajobraz po bitwie na długo został w oczach jego mieszkańców. „Nazajutrz mnóstw poległych zaścielało przestrzeń w kotlinie między kolegjatą, szpitalem a klasztorem. Ale najstraszniejszy był widok na mieście na drodze do szpitala; wśród kałuż zamarzłej krwi leżeli piesi strzelcy z karabinami i kosynierzy z połamaną bronią” – relacjonował wiele lat później jeden z opatowskich mieszczan. Do tego duża część miasta była spalona. Bitwa o Opatów miała poważne konsekwencje nie tylko dla miasta i biorących w niej udział oddziałów, ale także dla całego powstania. Nie samo starcie,, ani nawet zapewne przedwczesna decyzja o wycofaniu była największym błędem dowódcy ataku na miasto. Tym był zdecydowanie kierunek odwrotu. Płk. Apolinary Kurowski, szef sztabu II Korpusu, który w zastępstwie nieobecnego gen. Józefa Hauke - Bosaka, dowodził wojskiem, zarządził odwrót w kierunku dawnego obozu, który Rosjanie od kilku dni próbowali dużymi siłami okrążyć. „Cofanie się do Cisowa było to więc dobrowolne oddanie się w ręce rosyjskie po nadzwyczajnym, jaki uczyniono wysiłku, po bohaterskiej walce Opatowskiej” – pisał powstaniec i historyk Walery Przyborowski. Wycofujące się powstańcze oddziały natrafiały na idące na odsiecz ku Opatowu kolumnom carskim. „Dowódzcy nie domyślając się niebezpieczeństwa, jakie im grozi, posuwali się najspokojniej znużeni bitwą i całonocnym marszem. Spotkanie było nieuniknione, a rezultat jego łatwym do przewidzenia” – dodawał Przyborowski. Tego dnia doszło do kilku potyczek m.in. pod Piórkowem, Witosławicami, Lechowem, których rezultatem było rozbicie kolejnych oddziałów. Wielu powstańców dostało się też do niewoli. Carscy żołnierze złapali m.in. jednego z dowódców płk. Ludwia Zwierzdowskiego-Topora, który został powieszony kolejnego dnia. „Niczem się krok ten wytłomaczyć nie da, i cokolwiekbyśmy powiedzieli na obronę Kurowskiego, historya stanowczo i surowo osądzić go musi, nazywając go grabarzem zbrojnego powstania” – dodawał Przyborowski. „Czteromiesięczny wysiłek Bosaka poszedł na marne w ciągu kilku dni” – konkludował prof. Stefan Kieniewicz.