Powstańcze władze, a przede wszystkim przedstawiciele stronnictwa Białych, cały czas miały nadzieję na militarną interwencję mocarstw zachodnich. Wiatry wyraźnie się już jednak zmieniały. Do zrywu inaczej zaczęli też podchodzić dyplomaci rezydujący w Warszawie. „Późną jesienią obaj konsulowie dochodzili do przekonania, że ruch polski ma się ku końcowi. Stanton stracił dla niego serce, odkąd uznał, iż Rząd Narodowy opanowali »mierosławczycy«” – pisał prof. Stefan Kieniewicz w artykule Dwa konsulaty warszawskie wobec powstania styczniowego. Pułkownik Edward Stanton przybył do Warszawy kilka miesięcy przed wybuchem zrywu. Ogólnie przychylnie odnosił się do powstania, ale zdecydowanie bliżsi mu byli Biali niż Czerwoni. Jesienią twierdził, „z pewną dozą irytacji, że tylko nieodpowiedzialne zachęty, płynące nadal z Paryża, zmuszają powstańców do przetrwania za w szelką cenę do wiosny”. Obraz dekadencji i upadku nastrojów, a także sterroryzowanego miasta przedstawiał też konsul francuski. „Miesiąc temu na 10 osób mężczyzn czy kobiet, idących warszawską ulicą 9 na pewno niosło rozkaz naczelnika miasta albo numer »Ruchu« czy »Prawdy«. Dzisiaj wszystkie kieszenie są puste” – pisał w raporcie Eugène Valbezen. „Ktoś znajomy opowiadał mi –kontynuował konsul – że funkcjonariusz policji powstańczej, który miał mu doręczyć pismo Rządu Narodowego i zaszedł doń pod jego nieobecność, wolał czekać na jego powrót 2 godziny w przedpokoju raczej, niż krążyć po ulicy z zakazanym dokumentem w kieszeni”. Do upadku powstania było jednak jeszcze daleko. W Warszawie właśnie po raz kolejny zmieniały się władze zrywu. W mieście od kilku dni przebywał Romuald Traugutt, który 17 października objął władzę dyktatorską.