Uderzającym symptomatem w stosunkach dyplomatycznych jest teraz używanie bezkarnie, niemal przy każdej sposobności szorstkich wyrażeń, ostrych odpowiedzi, a nawet dość niegrzecznych zwrotów. Dawniej dyplomacya sadziła się na grzeczne frazesa, na łagodność formy, a gdy zmieniała ton na ostrzejszy, było to oznaką, iż położenie polityczne stawało się w samej rzeczy groźnem i że zerwanie było bliskiem. Stąd też pochodziło mniemanie, iż nieraz słówko jedno stało się przyczyną groźnych komplikacyj, gdy przeciwnie słówko to było już skutkiem naprężonego położenia. Nie tak dawno, bo jeszcze podczas wojny wschodniej, ów groźny ton poprzedził wojnę. Lecz teraz przeciwnie dzieje się. Już podczas akcyi dyplomatycznej w sprawie polskiej widzieliśmy tyle groźnych not, tyle przykrych wyrażeń obopólnie wypowiedzianych, które nie tylko nie sprowadziły wojny, ale nawet zerwania stosunków dyplomatycznych. Dziś zaś nasuwają się nam te uwagi z powodu not wymienionych między hr. Russellem a bar. Benstem, o których telegram nam doniósł, a które podamy w naszym dzienniku. Nic sobie nie można wystawić z obopólnie ostrzejszego, przykrzejszego, nic coby sądząc po dawnych tradycyach dyplomacyi mniej zostawiało nadziei zażegnania zawikłań. A tymczasem honor i godność państwa na takiej niedosiężonej postawione zostały wysokości, iż nic nie zdoła im ubliżyć, i że wzajemne niejako łajanie się w notach, nie uchodzi już za obrazę. Naszem zdaniem, nie jest to postępem, jak i nie byłoby; postępem, gdyby w życiu towarzyskiem weszło w zwyczaj bezkarne używanie przykrych wyrazów; jest przeciwnie oznaką, że już nawet łupina, w którą się oblekło dawne prawo publiczne europejskie zużyła się, tak jak i to prawo, a więc że trzeba czemś nowem zastąpić i jądro rzeczy i jego powłokę.