Pod dowództwem Jana Żalplachty (Zapałowicz) wkroczył 13 maja 1863 r. zorganizowany w zaborze austriackim i dobrze uzbrojony oddział powstańców, składający się z 300 piechoty, przeważnie studentów lwowskich i 32 jazdy obywatelskiej z Podola Galicyjskiego. W głąb Województwa Lubelskiego podprowadził majora Jana Żalplachtę, Marcin Borelowski („Lelewel”), znający doskonale okolicę. Połączywszy się w marszu z oddziałem Jana Czerwińskiego, który obok 30 jazdy, około 150 kosynierów, włościan podlaskich pod dowództwem dzielnego chłopa majora Porady i do 350 różnie uzbrojonej piechoty znowu wiódł ze sobą przeszło 100 prawie bezbronnych — Zapałowicz odsądził się trzema marszami przez Krasnobród do Dzierzążni, gdzie nadciągnął ze 100 dobrze uzbrojonymi Podolakami galicyjskimi Leszek Wiśniowski wracający z Wołynia.
W ten sposób przeszło liczący 1000 ludzi zastęp, nad którym główne dowództwo objął Zapałowicz, dnia 18 maja wkroczył do Tyszowiec. Tu doszła go wiadomość o zbliżaniu się Rosjan. Były to kolumny pułkowników Szarlotinga, Lubina i Janowowa, każdy po dwie kompanie piechoty i dwa działa z odpowiednią kawalerią. Aby uchronić miasto od niechybnej zemsty Rosjan, opuszczono Tyszowce i pierwszy ruszył oddział Czerwińskiego w lasy turkowickie. Za nim postępował Zapałowicz ze swoimi ludźmi, chroniony przez łańcuch tyralierski, sformowany z I kompanii strzelców celnych, ostrzelany gęsto kartaczami i granatami oraz poddany nieustannemu ogniowi tyralierów rosyjskich. Osiągnąwszy las, obsadził oddział Zapałowicza tyralierami całe prawe skrzydło a kompania Wiśniowskiego i strzelcy Czerwińskiego obsadzili lewy brzeg lasu, furgony zaś, kosynierzy i bezbronni pociągnęli, drogą w głąb lasu ku Turkowicom.
Kolumny rosyjskie, rażone celnym ogniem tyralierów, trzymały się na odległość 1500 kroków od lasu, nie podsuwając się dalej. Pomimo strasznego ognia działowego, straty powstańców były bardzo małe, bo wynosiły tylko czterech zabitych i siedmiu rannych, których częścią podczas odwrotu, częścią po odparciu nieprzyjaciela polskie rekonesanse z placu boju pozbierały. Sformowawszy wszystkie kompanie tyralierskie o zmroku, wypoczął oddział w lesie turkowieckim. W ciągu nocy opuścił Wiśniowski ze swymi ludźmi stanowisko, udając się znowu na Wołyń. O zmroku w zamieszaniu zabłąkały się w lesie konie juczne z amunicją a kilka godzin straconych na szukanie ich spowodowało, że połączone oddziały nie zdołały natychmiast usunąć się z koła otaczających je i zwiększających się sił nieprzyjacielskich i dopiero o świcie wyruszyły drogami leśnymi ku Mołozowu.