Po starciu pod Laszkami przenocowawszy w Medwedówce Wielkiej, ruszył Edmund Różycki 26 maja 1863 r. traktem, prowadzącym ze Starego Konstantynowa do Jampola. Gdy po kilkugodzinnym marszu oddział znajdował się w Salisze Małej, widety tylnej straży dały znać o pojawieniu się kozaków, za którymi ujrzano piechotę rosyjską, pędzącą na wozach. Siły nieprzyjaciela wynosiły trzy kompanie piechoty i 120 kozaków, wysłanych ze Starego Konstantynowa, razem 720 ludzi. Pułkownik Różycki kazał oddziałowi kłusem przejść przez wieś.
Za wsią trakt jampolski zwracał się na prawo, wobec czego dowódca zatrzymał konnicę na tym trakcie o 1500 kroków od wsi i uszykował w dwie linie z rezerwą, która jednocześnie bronić miała bagażów. Pierwsza linia stała w szyku rozwiniętym, druga o 300 kroków za nią w kolumnach plutonowych. Cały oddział Różyckiego składał się z pięciu szwadronów, z których tylko I oraz II były ostatecznie uformowane, to jest składały się każdy z czterech plutonów, w każdym plutonie 15 szeregowców, dwóch podoficerów i oficer dowodzący. Szwadrony III oraz V składały się tylko z trzech plutonów, a IV liczył nie więcej nad 20 ludzi uzbrojonych. Razem wziąwszy, wszystkie siły Różyckiego wynosiły 284 ludzi wraz z oficerami, że jednak każdy szwadron miał chorych ludzi i konie, przeto w dzień walki było tylko 260 ludzi na koniach, oprócz 60 ludzi bezbronnych i bez koni, którzy siedzieli na wozach. Uzbrojenie oddziału było niewyśmienite. Składało się z lanc, kilkunastu pałaszy, kilkudziesięciu pistoletów, dubeltówek i pojedynek. Palna broń zresztą nie była w użyciu. Podczas całego marszu dano tylko kilka strzałów, z czego siedem na widetach. Lance były bardzo złe, zrobione po większej części w kuźniach włościańskich podczas noclegów oddziału. Często w miejsce pik były zęby od bron, pałasze przeważnie były tępe, niekiedy bez pochew, broń palna nieraz powiązana sznurkami, zardzewiała.
W pierwszej linii bojowej stał I i II szwadron, natomiast III i V w drugiej. Rezerwa składała się z jednego plutonu II szwadronu i ze szwadronu IV, który później przyłączył się do III szwadronu. Lewe skrzydło opierało się o wąwóz, którego dno okazało się później błotniste, prawe zaś było zupełnie odkryte. Rosjanie w ślad za oddziałem wyszli ze wsi i rozsypali łańcuch tyralierów z jednej kompanii, który zaczął obsypywać powstańców gradem kul. Pod zasłoną tyralierów Rosjanie zaczęli się ustawiać w szyku bojowym. Na lewym ich skrzydle stało 120 kozaków, na prawym zaczęli formować czworobok z piechoty, za kozakami znajdował się niewielki las. Trzy boki czworoboku nieprzyjacielskiego były już uformowane. Czwarty przypierał do wsi, a kilkadziesiąt wozów, z których jeszcze nie powysiadała piechota stało na placu, gdy Różycki dał rozkaz pierwszej linii złożonej ze 120 jazdy, aby poszła do ataku.
Jak stara regularna konnica, w największym porządku, trzymając się szeregu, z miejsca całym pędem ruszyły całe szwadrony. Musiały przebiec 1200 kroków pod morderczym ogniem tyralierów, nim uderzyły na rosyjski czworobok, który w odległości kilkadziesiąt kroków przywitał ich ogniem rotowym. Lecz nic nie zdołało zatrzymać jazdy wołyńskiej. Kozacy uciekli do lasu, tyralierzy zostali stratowani końmi, a czworobok został rozbiły. Strzały ustały zupełnie, natomiast lanca, ulubiona broń jazdy polskiej, zaczęła być czynną. Ci którzy nie byli zaopatrzeni w lance, tępymi pałaszami rąbać musieli, aż płakali bo tracili czas poprawiając kilkakrotnie razy zadawane nieprzyjacielowi. Strach paniczny ogarnął Rosjan, szczególnie gdy spostrzegli zbliżający się II szwadron posłany dla podtrzymania pierwszej linii. Wszystko co pozostało przy życiu, zaczęło uciekać do wsi i do lasu, rzucając broń. Oficerowie rosyjscy jak kapitan Michnów, dowodzący II kompanią ocaleli, pochowawszy się pod mostem będącym we wsi. Plac boju literalnie zasłany był trupami. Powstańcy, rozochoceni powodzeniem, zsiadali z koni i w lance tylko uzbrojeni wdzierali się do wsi, gdzie jeszcze kłuli Rosjan. Chciał Różycki jeszcze obejść wieś z tyłu i w tym celu posłał trzeci szwadron, ale błotnista rzeka stanęła temu na przeszkodzie.
Tymczasem Rosjanom nadeszły posiłki w sile trzech kompanii piechoty orłowskiego pułku, wobec czego Różycki kazał atakującym szwadronom zebrać się, zabrał z placu boju rannych, cofnął ich na drugą linię i czekał, czyli nowoprzybyły nieprzyjaciel nie wyjdzie ze wsi. Jednak Rosjanie po bezskutecznej próbie obejścia lewego skrzydła, nie śmieli już atakować powstańców, którzy teraz ruszyli w porządku ku Teofilpolowi i zatrzymali się na noc w Olejniku.
Straty Rosjan pod Salichą były wielkie. Poległo około 200 żołnierzy, trzech oficerów, między nimi kapitan Łomonosow i podchorąży. Z tych wojsk do Starego Konstantynowa ledwo doszło 53 ludzi w porządku. Reszta przez kilka dni zbierała się, tak się byli rozpierzchli. W ręce powstańców dostało się niemało karabinów i innej broni, porzuconej przez Rosjan, ale nie było dosyć czasu, aby ją zbierać. Straty oddziału były bez porównania mniejsze: 12 zabitych i 21 rannych. Wśród rannych znajdował się Mażewski - rotmistrz I szwadronu, składającego się z młodzieży zasławskiej. Polegli między innymi: Dobrzycki, dwaj Niepokojczyccy, z których jeden jako podoficer chlubnie się odznaczył, Hołubski, Pawłowski, Podgórski. Ciężko ranni, którzy zmarli niebawem byli Prewal i Stanisław Żółkiewski - młody akademik kijowski. W pierwszej szarży odznaczyli się: rotmistrz Eustachy Klukowski i podoficerowie: Czerwiński, Krzyżanowski, Monasterzyski, Stecki, Hartman i Niepokojczycki.
Krótka, a zwycięska walka trwała tylko dwie godziny, od 9.00 do 11.00 rano. Okrążany ze wszystkich stron przez wojska nieprzyjacielskie Różycki łamaną linią szedł ku kordonowi i 28 maja 1863 r. w Szczasnówce pod Pałczyńcami wszedł na terytorium austriackie idąc ku Koźlakom na Toki, lecz wprowadzony przez przewodnika znowu na terytorium Wołynia w miejscu, gdzie siły rosyjskie właśnie były najliczniej skoncentrowane i otrzymawszy wiadomość, że nie może liczyć na wkroczenie Wysockiego na Wołyń, został zmuszonym rozpuścić swój nieliczny już zastęp jazdy wołyńskiej.