Powstanie styczniowe w literaturze

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 8 min.
Autor: Emil Marat

Zasobnik wartości czy apoteoza klęski? Mit i antymit Powstania Styczniowego w wybranych dziełach literackich XX wieku

 

Według jednej z najpopularniejszych definicji mit to opowieść zawsze aktualna. Literatura wykorzystuje mity, lecz w naturalny sposób również je współtworzy, jako materię biorąc wydarzenia historyczne – opisuje je, interpretuje i również w dużej mierze współkreuje pamięć o nich, określa to, w jaki sposób są postrzegane przez kolejne pokolenia.

 

Powstanie Styczniowe było jednym z najważniejszych wydarzeń w polskiej historii, które wywarło przeogromny wpływ na literaturę. Pisarze wskazywali na ciągłość polskich dążeń niepodległościowych i łańcuch pokoleń. Tutaj emblematycznym przykładem jest Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej, poruszającej się w tradycji pozytywistycznej. O powstaniu pisali Stefan Żeromski, de facto przedstawiciel późnej Młodej Polski, Jarosław Iwaszkiewicz czy Stanisław Rembek – twórcy już współcześni, powojenni; pod ich wpływem, pisząc o styczniowym zrywie, zdawali się pozostawać literaci tworzący w drugiej połowie XX wieku, choćby Tadeusz Konwicki, Władysław Terlecki lub Witold Zalewski.

Mit Powstania Styczniowego był przedmiotem różnych twórczych modusów, czasem dekonstruowany z pespektywy indywidualnej, kiedy indziej wzmacniany poprzez opisy heroizmu i tragedii, budujący topos wartości walki o niepodległość

(w czasach PRL powiedzieć można – walki „o prawdziwą niepodległość”) lub pokazujący z perspektywy egzystencjalnej zatracenie człowieka w Historii i jej wpływ na los jednostki.

W niniejszym szkicu prześledzimy zaledwie kilka tropów związanych z obecnością Powstania Styczniowego i jego mitu w literaturze, ograniczając się do paru przykładów mniej znanej (powiedzmy – znanej niepowszechnie) prozy, która, jak sądzę, do dzisiaj zachowała niewątpliwy walor atrakcyjności dla refleksyjnych czytelników. Proza ta przede wszystkim w jakiś sposób dekonstruuje lub chociażby komplikuje jednoznaczny wymiar pamięci o powstania.

 

Jarosław Iwaszkiewicz, „pierwszy literat PRL” – bywało to określenie złośliwe, lecz uzasadnionym (Iwaszkiewicz przez wiele lat przewodniczył Związkowi Literatów Polskich). W swojej twórczości często odnosił się do Powstania Styczniowego. W zbiorze późnych, dojrzałych prac pisarza wyróżnia się tryptyk opowiadań Noc czerwcowaZarudzieHeydenreich. Napisane w latach 1963–1974 teksty, tak jak znaczna część twórczości Iwaszkiewicza, były oceniane w skrajnie różny sposób – przez jednych jako kolejne ukłony autora Sławy i chwały wobec peerelowskich władz (a nawet wpisywanie się w moczarowską narrację „nacjonalistyczno-niepodległościową”), przez innych jako apoteoza wartości i romantycznych idei walki o wolność z okupantem ze wschodu. Oczywiście oba podejścia upraszczają literacki ładunek tych opowiadań, sprowadzając jego odbiór do publicystycznych klisz. Tymczasem w tryptyku poświęconym Powstaniu Styczniowemu nic nie jest proste i bez wątpienia również na tym polega nieprzemijająca wartość tych tekstów.

Opowiadanie Heydenreich opublikowano po raz pierwszy w rocznicowym numerze Twórczości – w roku 1963. Autor w rękopisie dedykował tekst „pamięci mojego ojca i stryja Bolesława i Zygmunta Iwaszkiewiczów, powstańców 1863 roku”. Tytułowym bohaterem tekstu jest gen. Michał Heydenreich-Kruk, jeden z najwybitniejszych dowódców powstańczych. Co uderzające i ważne (zwłaszcza w kontekście rozpędzających się w setną rocznicę powstania styczniowego moczarowskich nastrojów, które rozkwitną w drugiej połowie dekady) – ów bohaterski oficer jest Polakiem z wyboru, ale z urodzenia pół-Niemcem i pół-Francuzem (po matce). Kształcił się w rosyjskiej szkole wojskowej i właściwie nie najlepiej mówił po polsku. W opowiadaniu jest szczerym patriotą oraz jednocześnie człowiekiem o wielkim sercu, sprawiedliwym i pełnym humanizmu. Jego antagonistą – można powiedzieć prowokacyjnie – Iwaszkiewcz uczynił etnicznego Polaka, carskiego porucznika Laudańskiego. Lecz i on nie jest bohaterem uproszczonym: rozdarty pomiędzy wojskową przysięgą, a trapiącymi go wątpliwościami przekonuje sam siebie, że wykonuje słuszne rozkazy, pozostaje jednak postacią na wskroś nieszczęśliwą. Gdy po bitwie pod Żyrzynem płacze, bo zabijał w niej tak podobnych do niego samego młodych Polaków, nie przekonują go „zdroworozsądkowe” argumenty towarzyszącego mu kozaka Podhaluzina, który, jakby pogodzony ze złem świata, pociesza porucznika: „Wszyscy ludzie bracia, wszyscy na świecie, a zabijają się, strzelają, mordują, cisną jedni drugich, prześladują – choć bracia. Tak już na świecie urządzone. Niedobrze urządzone, a my na to nic nie poradzimy”.

Wojna – w tym przypadku w jakiejś mierze będąca wszak wojną domową – odbiera obu stronom pewność siebie i wewnętrzny spokój. Pogmatwane życie Polaków w połowie XIX wieku jest dla Iwaszkiewicza punktem wyjścia do pokazywania bezradności człowieka wobec Historii. Zdaje się istnieć drogowskaz: humanistyczna moralność, pokazuje on jednak tylko kierunek, nie określając ostatecznego celu i długości drogi do przebycia.

Muzeum Narodowe w Krakowie; www.zbiory.mnk.pl ;MNK II-a-250;;fot. Paweł CzernickiNoc czerwcowa jeszcze silniej zdaje się wymykać szablonom czarno-białej literatury o polskiej „sławie i chwale”, pokazując klasę pisarską Iwaszkiewicza. Oto młoda hrabina (Ewelina), łamiąc niepisane zasady/obowiązki, postanawia nie jechać z mężem na zsyłkę. Odrzucając poświęcenie, zdaje się ulegać życiu i jego powabnej sile, nie chce uczestniczyć w popowstaniowym męczeństwie, oddaje się swoistej osobistej logice élan vital i miłości (również zmysłowej) do carskiego porucznika.

To przewrotne, gorzkie opowiadanie mogło być inspirowane słynnym dyptykiem Artura Grottgera Pożegnanie i Powitanie powstańca. Na pierwszym obrazie ubrana na czarno (ale w jasnej, świetlistej scenerii) żona czule żegna idącego do walki męża, na drugim – po klęsce (i zsyłce) – wita go w półmroku, jest jednak zdystansowana, ubrana w białą, ślubną suknię. Odwraca oczy od powstańca. Zwykło się pisać, że obraz symbolizuje gorycz klęski znoszącą radość z powrotu męża. A może kobieta nie była wierna?

Przeniesienie dramatu narodowego na płaszczyznę osobistych tragedii, przeciwstawianie instynktu życia heroizmowi i przypisanemu Polsce tragicznemu splotowi historycznych wypadków, pogłębiających egzystencjalny dramat jednostki, było rodzajem spécialité Iwaszkiewicza. Praktykował tę konstrukcję również w trzecim opowiadaniu z powstańczego cyklu – Zarudzie, uznawanym za jeden z najlepszych krótkich tekstów pisarza.

W Zarudziu zarysowane jest napięcie pomiędzy „pańskim powstaniem” a dolą prostego ludu. Osnowę akcji stanowi opowieść pana Kaliksta, który w czasie powstania był emisariuszem Rządu Tymczasowego, mającym uświadamiać ukraińskich włościan „ku wolności” i przekazywać im „Złotą Hramotę” – manifest obiecujący prostym ludziom ziemię, osobistą wolność, uznanie języka ukraińskiego w zamian za poparcie antycarskiego powstania.

Zdrada, niejednoznaczność, wahanie, splątane motywacje na tle (i jako część) romantycznej tragedii… Dedykowane Marii Janion opowiadanie także idzie na przekór najprostszej, „bogoojczyźnianej” narracji, paradoksalnie sprawiając jednak, że temat Powstania Styczniowego ożywa, nie daje się zamknąć w muzealnej gablocie albo teatralnym modusie, lecz porusza i zmusza czytelnika do najgłębszej, osobistej refleksji – tak w skrócie można określić to, co u Iwaszkiewcza zdaje się być najważniejsze. Powstanie Styczniowe ma swoje refleksy również w wielu innych ważnych dziełach pisarza ze Sławą i chwałą na czele. W latach sześćdziesiątych Iwaszkiewicz głośno wypowiadał tezę, że powstanie było centralnym punktem historii Polski w XIX wieku i miało przemożny wpływ na świadomość narodową Polaków w kolejnym dramatycznym stuleciu, stanowiąc jakiś klucz do pojmowania współczesnych (czyli dwudziestowiecznych) zdarzeń. „Dzięki nim [powstańcom styczniowym] jesteśmy tym, kim jesteśmy” – pisał w 1963 roku w felietonie w „Życiu Warszawy”.

 

Pożegnanie powstańca, Artur Grottger fot. cyfrowe MNK

Muzeum Narodowe w Krakowie; www.zbiory.mnk.pl ;MNK II-a-249;;fot. Pawe³ CzernickiNiemal równie zniuansowane i dzięki temu żywe jak u Iwaszkiewicza obrazy związane ze styczniową insurekcją można znaleźć u nieco zapomnianego dzisiaj, a niewątpliwie wybitnego pisarza Stanisława Rembeka, urodzonego w 1901 roku weterana POW i wojny polsko-bolszewickiej, w PRL najczęściej objętego zapisem cenzury. Jego „powstańcza” proza ożyła pod koniec XX wieku dzięki Juliuszowi Machulskiemu – jego doskonały film Szwadron (1992) jest oparty na prozie Rembeka – to Ballada o wzgardliwym wisielcu oraz dwie gawędy styczniowe).

Wiodącym wątkiem jest tu zmieniająca się świadomość młodego rosyjskiego oficera, który właściwie z romantycznych pobudek rusza walczyć z „polskim buntem”. Rzeczywistość go jednak zaskakuje. W polskich powstańcach dostrzega szlachetnych idealistów, heroicznie walczących o wolność rodaków i swojego kraju. Strona rosyjska natomiast coraz bardziej jawi mu się jako okrutna horda, nieludzko traktująca nie tylko przeciwników, lecz także niewinną ludność cywilną. To co ciekawe i niezwykłe: pod wpływem wydarzeń młody Rosjanin zmienia się, dostrzega chaos i obłęd wojny. Krwawą postacią, okrutnym żołdakiem, jest natomiast polski (!) renegat służący w carskiej armii – rtm. Dobrowolski.

Jednym z bohaterów trylogii Ballady o wzgardliwym wisielcu jest polski Żyd Symcha. Złapany przez Rosjan jako domniemany powstańczy łącznik, zostaje skazany na śmierć. W ostatnim słowie, stojąc przed szubienicą, wiedząc, że nie ma już nic do stracenia, wygłasza oryginalne credo – deklarację wiary w nowe czasy, gdy człowiek nie będzie zabijał ani gardził innymi ludźmi: „To będzie słowo wszystkich ludzi, którzy chcą, żeby Rosjany nie uciskały Polaków, a Polaki starozakonnych i Rusinów. Żeby panu nie było wolno pędzić chłopa na pańszczyznę, a bogaczowi wyzyskiwać biednych, żeby każdy mógł wyznawać swoją religię, żeby nikogo nie wolno było prześladować za jego myśli ani męczyć w cytadeli, ani wysyłać na Sybir, ani wieszać i prześladować.

Symcha kruszy swoim wystąpieniem niewzruszoną pewność paru prostych kozaków służących w carskiej armii, że „tak już świat jest zbudowany” i trzeba wykonywać rozkazy, choćby były okrutne i bezsensowne.

Rembek zdaje się pokazywać powstanie w kategoriach uniwersalnie etycznych, a nie jedynie narodowych. Siła narodu opiera się na wyznawanych przezeń wartościach, mówi, i zręcznie traktuje Powstanie Styczniowe jako przykład tej tezy.

Dygresja wskazująca na to, co w tym kontekście może się wydać paradoksalne – wydawcą Rembeka po II wojnie światowej był PAX Bolesława Piaseckiego, de facto ikona ruchu narodowego. Rembek dedykował mu swoje książki.

 

W czasach PRL Powstanie Styczniowe bywało maską, skrywającą prawdziwy temat – Powstanie Warszawskie i związane z nim dylematy. Oczywiście nie zmienia to faktu, że podobne wątpliwości mogli mieć uczestnicy obu insurekcji. Na pewno jednak Witold Zalewski, pisząc Ostatni postój i poruszając się w dziewiętnastowiecznych realiach, nie mógł nie odnosić się do znanego mu z autopsji powstanie 1944 roku. Bohater książki, pełen wahań i rozterek dotyczących swojego udziału/nie udziału w Powstaniu Styczniowym, wyraża podobnie bolesne wybory, dokonywane w czasach późniejszych. Pokolenie Kolumbów nie było wszak wolne od dramatu związanego z koniecznością ich dokonania, a nawet nań skazane: próba przetrwania, życie prywatne i szczęście czy, pozornie na drugim biegunie, poddanie się poczuciu obowiązku wobec ojczyzny. Słowem, wybór życie albo śmierć, śmierć więcej niż prawdopodobna, heroiczna śmierć „dla ojczyzny”.

Piotr, bohater opowieści Zalewskiego, Piotr jest rozdarty. Odchodzi od powstańczej partii w imię życia i miłości, by po jakimś czasie powrócić jednak do oddziału, bo zdaje się wyczuwać, że ta dychotomia jest pozorna, że owo przeciwstawienie życie–śmierć, bohaterstwo–unikanie ryzyka jest w jakimś sensie sztuczne, że nie da się dokonać tutaj jakichkolwiek racjonalnych wyborów. Zalewski doskonale wiedział, o czym pisze. Był członkiem podziemnej grupy literackiej skupionej wokół pisma „Dźwigary”, walczył w leśnej partyzantce, a w powstaniu warszawskim został ciężko ranny.

 

Z kolei Władysław Terlecki w swoim głośnym Lamencie – książce zamykającej jego tworzony przez ponad trzydzieści lat cykl poświęcony postaniu 1863 roku (min. Dwie głowy ptaka, Spisek, Powrót z Carskiego Sioła, Rośnie las) również pokazuje „nieoczywistość” okoliczności związanych z powstaniem, w tym przypadku z działalnością sztyletników, jak i sytuacji, która nastąpiła w Polsce już po insurekcji. Książki Terleckiego zapewne najwierniej odtwarzały tło epoki i jednocześnie wyraźnie wskazywały na niezmienność prawd moralnych, etycznych, powtarzalność rozpięcia indywidualnych losów człowieka na tym, co go otacza – historycznym i społecznym kontekście życia.

 

Najbardziej znaną książką Tadeusza Konwickiego „związaną” z powstaniem styczniowym jest Kompleks polski. Opowieść dość okrutnie, a jednocześnie z czułością pokazuje bohatera – Mineyki (wzorowanego na prawdziwym Zygmuncie Mineyko; Konwicki wykorzystał jego pamiętniki), który jest de facto „dawniejszym” wcieleniem bohatera - narratora. Ten „powtarzał” los Mineyki w czasie II wojny światowej, walcząc w partyzantce.

Kompleks, co często jest widoczne w prozie Konwickiego, w sposób zupełnie niezakamuflowany łączy przeszłość z realiami PRL (wszak główna akcja utworu rozgrywa się w Wigilię w latach siedemdziesiątych XX wieku – w kolejce do jubilera, sprzedającego złoto przywiezione z ZSRR). Bohater, prowadzący swój monolog, zwraca się do swojego – brata? alter ego? – z przeszłości, w pełni rozumiejąc jakiś rodzaj szamotaniny między poczuciem obowiązku, patriotycznym imperatywem walki o wolność a kołaczącym się w głębi duszy pytaniem, czy warto. „Nie wiem, czy był sens, wiem, że był mus” – to zdanie z książki Konwickiego było powtarzane po tysiąckroć również w odniesieniu do Powstania Warszawskiego.

Z perspektywy czasu zderzenie ludzkiej małości z romantycznym mitem okazuje się zwycięskie dla tego drugiego – mimo początkowych zarzutów (Kompleks wyszedł w nieoficjalnym obiegu w 1977 roku), że pokazując niejednoznaczność i skomplikowanie relacji człowiek–patriotyczny etos osłabia siłę rodzącej się demokratycznej opozycji.

 

W najlepszej, można powiedzieć – kanonicznej dzisiaj pracy poświęconej powstaniu styczniowemu w literaturze (Przepisywanie historii. Powstanie styczniowe w powieści polskiej w perspektywie pamięci kulturowej, Toruń 2014) Paulina Małochleb określa rolę, którą odegrała literatura poświęcona Powstaniu Styczniowemu m.in. jako pewnego rodzaju rehabilitację romantyzmu. Po wojnie tradycja romantyczna była wyszydzana i poddawana uproszczonej rewizji, degradowana jako destrukcyjna i samobójcza. Być może taka również była. Nic jednak nie zmienia faktu, że determinowała „charakter narodowy” i wybory podejmowane przez Polaków. Pisarze, tacy jak Rembek, Terlecki czy Konwicki, w sporej mierze również Iwaszkiewicz, wyrywając mit powstania ze spiżowych klatek i wpisując go w żywą materię ludzkich indywidualnych rozterek oraz tragedii, w pewien sposób zapobiegali „unieruchamianiu znaczeń”. Oficjalna propaganda lat sześćdziesiątych XX wieku „czciła” Powstanie Styczniowe (wpisywała je jako element obchodów tysiąclecia państwa), ale mimo swojego nacjonalistycznego sedna podchodziła do romantycznej tradycji w sposób dezawuujący, oskarżycielski, upatrując w insurekcjach jedynie wyrazu nieracjonalnych aktów desperacji i lekkomyślności. Aktów minionych. Przeszłych. Można powiedzieć – martwych.

Literatura wymienionych autorów, nawet jeśli krytyczna wobec styczniowej insurekcji (a pod jego płaszczem również wobec Powstania Warszawskiego), wskazywała romantyzm jako rodzaj polskiego dziedzictwa, przeciw któremu można się buntować, ale nie można się go wyprzeć. W tym sensie wzmacniany literacko mit Powstania Styczniowego trwał i jawi się jako jeden z elementów wpływających na wszystko, co wiodło do przełomu roku 1989.

Na zdjęciu Jarosław Iwaszkiewicz, fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe