Większość analiz dotyczących Powstania Styczniowego rozpoczyna zdanie o blamażu armii rosyjskiej podczas wojny krymskiej. Kompromitacja caratu w konfrontacji z Zachodem miała dać Polakom nadzieję na niepodległość. Kolejny raz okazało się to złudzeniem, a armia rosyjska wyciągnęła konstruktywne wnioski z klęski krymskiej. Na początku 1863 roku nie było to już to samo wojsko, co pod Sewastopolem.
Cesarz Napoleon po klęsce Wielkiej Armii w Rosji w 1812 roku mówił o rosyjskich żołnierzach: „Rosjanina nie wystarczy zabić, trzeba go jeszcze przewrócić”. Wyrażał tym zdaniem podziw dla wytrzymałości i nieustępliwości w boju sołdatów. Bardzo wysoko cenił też rosyjską artylerię. Rosyjska armia całymi latami żyła w nimbie pogromczyni boga wojny. Kiedy jednak doszło do konfrontacji z wojskiem zachodnim+ w 1854 roku, okazało się, że mimo wszystkich przymiotów rosyjskich żołnierzy armia carska to przysłowiowy kolos na glinianych nogach. Powodem tego było przede wszystkim zapóźnienie technologiczne i szerzej – cywilizacyjne Rosji, a więc i głównego filaru samodzierżawia – armii.
Podczas wojny krymskiej rosyjska armia nie posiadała telegrafu – meldunki po staremu rozwozili konni kurierzy. Już tylko to stawiało ją na przegranej pozycji. Nawiasem mówiąc, wyjątkiem był komunikator optyczny, który na rozkaz cara zbudowano w latach trzydziestych XIX wieku między Sankt Petersburgiem a Warszawą. Przypominał on sieć ruchomych semaforów. Prócz telegrafów w Rosji brakowało linii kolejowych, a kolej zaczynała wtedy odgrywać znaczącą rolę w działaniach wojennych. Armia rosyjska była więc olbrzymią, lecz mało mobilną siłą. Do tego dochodziły braki w nowoczesnym uzbrojeniu i korupcja, trapiąca Rosję od wieków (zresztą do dziś). Różnej maści dostawcy i spekulanci zarabiali krocie na dostawach zaopatrzenia do wojska, które nigdy do niego nie docierało.
Niepewne przedmurze
Te wszystkie bolączki, lecz w nieco mniejszym stopniu, dotyczyły także Armii Czynnej – tak do 1855 roku nazywano wojska rosyjskie stacjonujące w Królestwie Polskim. W tym roku zmieniono ich oficjalną nazwę na 1. Armię, lecz służący w niej żołnierze woleli tę pierwszą. Nieprzypadkowo, gdyż miała ona konkretne znaczenie. W Armii Czynnej, a następnie 1. Armii, skoncentrowano najlepsze jednostki liniowe wszystkich rodzajów wojsk, zdolne w każdej chwili wejść do akcji. Dziś nazwano by je wojskami szybkiego reagowania. Nie chodziło wyłącznie o kontrolę nad wciąż buntującymi się Polakami. Królestwo Polskie było najdalej na zachód wysuniętą rubieżą imperium, a więc stąd w razie potrzeby szłoby główne natarcie rosyjskie na Zachód Europy. Należy pamiętać, że car był żandarmem, pilnującym Starego Kontynentu przed rewolucjami i dążeniami wolnościowymi. W każdej chwili więc mógł przyjść z „bratnią” pomocą Berlinowi czy Paryżowi.
Dowódcy Armii Czynnej, a następnie 1. Armii stale musieli mieć to na względzie, a do tego dochodziły kłopoty z Polakami. Od początku lat sześćdziesiątych XIX wieku Królestwo Polskie było w stanie patriotycznego wrzenia. Proporcjonalnie do wzrostu wolnościowych nadziei Polaków, rosła siła 1. Armii. Według różnych szacunków w 1861 roku liczyła ona ok, 45 tys. żołnierzy, a latem tego roku już 70 tys. 14 października tego roku w Królestwie wprowadzono stan wojenny. W następnym roku po raz kolejny zwiększono liczebność sił wojskowych i dokonano ich reorganizacji. Zlikwidowano 1. Armię i wszystkie jej korpusy, a na jej miejsce powołano trzy okręgi wojskowe: warszawski, wileński i kijowski. Podstawowym związkiem taktycznym w rosyjskich siłach zbrojnych stała się odtąd dywizja, a nie korpus jak dotychczas.
Car przekazał pełnię władzy wojskowej i cywilnej w Królestwie namiestnikowi, którego zastępcą z ramienia wojska był generał tytułowany: „dowodzący wojskami w Królestwie Polskim”. To jemu bezpośrednio podlegały wszystkie stacjonujące nad Wisłą wojska, wszelkie lokalne formacje i instytucje wojskowe. Dotychczasowy sztab 1. Armii przemianowano na Zarząd Wojsk Królestwa Polskiego i stworzono zarząd Warszawskiego Okręgu Wojskowego, który kontrolował wszystkie gubernie Królestwa Polskiego. Te i kilka kolejnych reform wiązało się ze znacznym wzrostem liczebności wojska. W grudniu 1862 roku jego stan szacowano na ponad 100 tys. Już w styczniu 1863 roku całe terytorium Królestwa podzielono na tzw. oddziały wojskowe, którym przyporządkowano poszczególne formacje. Powstało ich w sumie dziewięć: kaliski – 4. Dywizja Piechoty, lubelski – 5. Dywizja Piechoty, płocki – 6. Dywizja Piechoty, radomski – 7. Dywizja Piechoty oraz warszawski, augustowski, a także zgrupowania bojowe linii kolejowych: warszawsko-wiedeńskiej, warszawsko-bydgoskiej i petersbursko-warszawskiej – za to wszystko odpowiadały wojska poszczególnych garnizonów.
Krety w armii
Te wszystkie reorganizacje i reformy wojskowe w Królestwie Polskim prócz wzmocnienia zachodnich rubieży imperium i pacyfikacji społeczeństwa polskiego miały jeszcze jeden, niebagatelny dla Petersburga cel – zniszczenie oficerskiej konspiracji antycarskiej w 1. Armii. Dwa tygodnie po ogłoszeniu w Królestwie stanu wojennego, 30 października 1861 roku, na odwachu w Siedlcach znaleziono ulotkę zatytułowaną „Rossijskie wojny!”. Jej autorzy przekonywali rosyjskich żołnierzy, że stan wojenny w Królestwie jest bezprawny. „Pamiętajcie, że sprawa polska to wasza własna sprawa i że od wolności Polski zależy wasza wolność” – apelowano w niej do sołdatów. W grudniu w koszarach 1. Armii pojawiła się inna ulotka, w której napisano m.in.: „Czego chce Polak? Wolności. A czego chce chłop? Wolności. A więc chcą tegoż samego: wolności. I za to ma się ich bić”. Ten argument miał trafiać do żołnierzy, którzy w większości wywodzili się ze wsi.
Mimo przeciwdziałania carskiej policji od początku 1862 roku kolportaż nielegalnej bibuły w koszarach tylko się wzmógł. Był za to odpowiedzialny Komitet Oficerów 1. Armii – tajna organizacja, która powstała z połączenia wojskowych kółek konspiracyjnych jesienią 1861 roku. Na jej czele stanął późniejszy powstańczy bohater – ppor. Andrij Potebnia. Konspiracja w korpusie oficerskim 1. Armii była na tyle prężna, że kpt. Jarosław Dąbrowski nie wahał się oprzeć na niej swych planów powstańczych. To rosyjscy oficerowie mieli otworzyć przed powstańcami bramy twierdzy modlińskiej, by ich uzbroić, a następnie ze swymi żołnierzami dołączyć do polskiej insurekcji.
Wrzenie w szeregach 1. Armii przeraziło carskich notabli nie tylko w Warszawie, lecz także w samym Petersburgu. To pachniało buntem, przy którym wystąpienie dekabrystów było niewinną zabawą. Zaczęto działać starymi sprawdzonymi metodami. Do sztabów wojskowych nasyłano prowokatorów, wskazujących policji spiskowców w mundurach. Tak aresztowano m.in. oficerów: Łotysza Jana Arnholda, Ukraińca Piotra Śliwickiego i podoficera Polaka Franciszka Rostkowskiego, których za antycarską agitację rozstrzelano dla przykładu. Po egzekucji gen. Stiepan Aleksandrowicz Chrulow krzyczał do żołnierzy: „Riebiata! Jeżeli między waszymi oficerami są takie podlece jak w czwartym batalionie, rozkazuję wziąć ich na bagnety!”. Rzecz niebywała – dowódca pozwalał sołdatom zmasakrować własnych oficerów.
Goliat i Dawid
Ale te groźby, represje i aresztowania nie wystarczyły. Rozpoczęto translokację całych pułków z Królestwa w głąb imperium, najczęściej na Kaukaz, gdzie „zarażeni buntem” zmuszeni byli toczyć boje z innymi buntownikami – Czerkiesami. Na ich miejsce przybywały doborowe, najwierniejsze carowi formacje gwardii i grenadierów oraz sotnie kozackie. To z nimi przyszło walczyć w 1863 roku prawie bezbronnym powstańcom. Mimo przytłaczającej przewagi w liczbie i wyposażeniu wojska (wspieranymi przez inne formacje paramilitarne, m.in. żandarmeria i straż graniczna), Rosjanom nie udało się jednak szybko stłumić powstania. Okazało się, że ta ponadstutysięczna armia w Królestwie ma za mało sił, by skutecznie walczyć i kontrolować całe zbuntowane terytorium, a powstanie rozgorzało również na Ziemiach Zabranych. Dla regularnego wojska wojna partyzancka była i jest najgorszą z możliwych kampanii. Ciągłe pościgi za nieuchwytnym nieprzyjacielem, groźba zasadzek, akcje pacyfikacyjne przeciwko cywilom sprzyjającym insurekcji – to wszystko rozkłada morale armii.
Dobitnie ukazał to film Juliusza Machulskiego Szwadron, gdzie tytułowy oddział dragonów nie może sobie poradzić z teoretycznie słabszym przeciwnikiem. Oficerowie mieli świadomość, że palenie polskich miejscowości i wieszanie ich mieszkańców za sprzyjanie powstaniu nie przyniesie im wojennej chwały i jest ujmą na honorze. Natomiast wśród ich żołnierzy trafiali się tacy, do których przemawiają wolnościowe hasła Polaków. To wszystko oznaczało jeszcze większą brutalność wobec powstańców i zaostrzenie dyscypliny w własnych szeregach. A te wciąż rosły. Do końca powstania wojska rosyjskie na ziemiach polskich liczyły już niemal 150 tys. żołnierzy – artylerii, piechoty, kawalerii, sotni kozackich i innych formacji. Drogo kosztowało cara stłumienie powstania, a pamięci o nim nie udało mu się wymazać.