Walczyć? Nie walczyć? Chłopi a Powstanie Styczniowe

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Anna Pyżewska

Powstanie z 1863 roku było tym zrywem niepodległościowym, w którym udział chłopów był największy. Nie znaczy to jednak, że włościanie ruszyli do walki gremialnie i ochoczo. Ich postawy były bardzo różne, a stosunek do powstania można scharakteryzować krótko: oczekiwanie i nieufność.

Przez całe stulecia to właśnie chłopi stanowili najliczniejszą część społeczeństwa polskiego (tuż przed wybuchem Powstania Styczniowego grubo ponad 70 proc.). Jednocześnie byli grupą wyzyskiwaną i pozbawioną podstawowych praw. Pozostając niejako na bocznym torze życia społecznego, nie utożsamiali się z szeroko pojętą polskością, a istnienie lub nieistnienie państwa polskiego właściwie niczego nie zmieniało w ich położeniu. Kiedy po upadku Rzeczypospolitej dość szybko okazało się, że o odzyskaniu niepodległości zbrojnie bez pomocy chłopów nie ma co marzyć, pojawił się problem – jak zachęcić ich do działania, do walki o wskrzeszenie państwa, które nie kojarzyło im się z niczym dobrym. I to państwa, które było im wręcz obojętne. Jedynym sposobem była przebudowa systemu społecznego, przede wszystkim nadanie chłopom na własność ziemi. To jednak stało w sprzeczności z dążeniami szlachty, której zależało na odzyskaniu niepodległości, ale nie na zmianie stosunków społecznych.

Bez chłopów ani rusz

Z obietnicą uwłaszczenia chłopów wystąpił już Tadeusz Kościuszko, jeszcze przed trzecim rozbiorem Polski. Pewna grupa włościan przystąpiła wówczas do walki, a wizerunek chłopa uzbrojonego w kosę osadzoną na sztorc do dziś chyba najbardziej kojarzy się z insurekcją kościuszkowską z 1794 roku. Zryw został stłumiony, po nim nastąpił trzeci rozbiór, a Rzeczpospolita została wymazana z mapy Europy. Nie powiodły się próby wciągnięcia chłopów do udziału w powstaniu listopadowym – głównie z powodu braku chęci przywódców zrywu do zmiany położenia tej grupy społecznej.

Doświadczenia z wcześniejszych dziesięcioleci jasno jednak pokazały, że walka o niepodległość wymaga udziału chłopów, i spiskowcy z lat sześćdziesiątych XIX wieku byli tego w pełni świadomi. Sprawa chłopska powróciła. 22 stycznia 1863 roku Komitet Centralny Narodowy (od 19 stycznia działający jako Tymczasowy Rząd Narodowy) wydał manifest wzywający społeczeństwo do walki zbrojnej o niepodległość oraz dwa dekrety zapowiadające uwłaszczenie chłopów. Mieli oni m.in. otrzymać na własność uprawianą ziemię, a ci, którzy jej nie posiadali (bezrolni) – nadziały ziemi. Ogłoszono też zwolnienie chłopów z płacenia czynszów na rzecz właścicieli ziemi, ci z kolei mieli otrzymać odszkodowania za utracone morgi, wypłacane im ze skarbu państwa.

Jak na to zareagowali chłopi? Na pewno nie zaczęli masowo zgłaszać się do oddziałów powstańczych. Czekali. Powodów ich nieufności i bierności było wiele. Po pierwsze, wcześniej nikt nie zatroszczył się o uświadomienie chłopów, o co w tym wszystkim chodzi. Po drugie, informacja o planowanych reformach docierała do włościan powoli, zazwyczaj dowiadywali się o niej z kazań księży, wygłaszanych tam, gdzie pojawiały się oddziały powstańcze. Ale wielu w ogóle nie miało pojęcia o uwłaszczeniu. Po trzecie, władze powstańcze nie miały de facto żadnych narzędzi, aby wprowadzać zapowiadane reformy w życie i chłopi zdawali sobie z tego sprawę. Niejasna przyszłość wcale nie zachęcała ich do chwytania za broń.

Przeciw Moskalom czy przeciw panom?

W miarę upływu czasu, kiedy wieści o sukcesach powstańców docierały w różne części kraju, część chłopów dostrzegła jednak potencjalny zysk z udziału w walkach i stopniowo zasilała powstańcze szeregi. Były jednak i takie miejsca, gdzie chłopi ruszyli do walki, nie czekając na to, co wydarzy się dalej. Chłopska partyzantka była szczególnie aktywna na Podlasiu, Kujawach, Suwalszczyźnie, Kielecczyźnie i ziemi sandomierskiej. Istniały partie składające się z chłopów, liczące nawet po pięćset osób. W niektórych miejscach chłopskie ugrupowania byłyby liczniejsze, gdyby nie brak broni – z powodu braku możliwości uzbrojenia ochotników odsyłano ich do domów. Mimo to np. w guberni lubelskiej chłopi stanowili połowę powstańców. Bywało i tak, że to włościanie zagrzewali do walki dziedziców, którzy niespecjalnie chcieli chwytać za broń. Gdzieniegdzie działali sami, nie czekając na rozkazy dowódców powstania – np. 14 marca 1863 roku w Staninie chłopi sami wygnali ze wsi Rosjan, używając do tego jedynie wideł i drągów.

Spora część włościan była obojętna wobec powstania, przyglądała się sytuacji, nie wspierając powstańców, ale też im nie przeszkadzając. W tym przypadku decydujące znaczenie miało to, że chłopi obawiali się zarówno udziału w przedsięwzięciu uważanym przez nich za sprawę „panów”, jak też konsekwencji owego wsparcia w sytuacji, gdyby powstanie upadło.

Były też przypadki, kiedy chłopi, wykorzystując powstańczy tumult, sami rozprawiali się ze znienawidzonymi dziedzicami, napadając na dwory, rabując „pański” dobytek, uprowadzając właścicieli ziemi i ich rodziny. W ich mniemaniu tak wyglądało wyrównywanie doznanych krzywd. Do tego typu wydarzeń dochodziło głównie w południowej części Królestwa Polskiego.

Udział w powstaniu nie zawsze jednak polegał na walce z bronią w ręku. Wielu włościan wspierało walczących, ukrywając ich przed Rosjanami (np. po bitwie pod Siemiatyczami wykorzystywano jako kryjówki piece do wypalania węgla drzewnego), zajmując się rannymi, oddając powstańcom zapasy żywności.

Mimo wszystko liczba chłopów w powstańczych szeregach stopniowo rosła. Jako pierwsi przystąpili do niego włościanie z ziem oczynszowanych (płacący na rzecz właściciela ziemi czynsz pieniężny zamiast odrabiania pańszczyzny) i służba dworska. Chłopi pańszczyźniani decydowali się na udział w powstaniu znacznie później. Szacuje się, że w 1864 roku odsetek chłopów w oddziałach partyzanckich wynosił 43 proc. Ciekawe, jak by wyglądała ta statystyka w połowie tego roku, gdyby carski dekret o uwłaszczeniu.

Carska propaganda

Carskie władze równie dobrze co powstańcy wiedziały, że udział chłopów w powstaniu mógłby przesądzić o jego wyniku. Dlatego także Rosjanie niemal od początku powstania walczyli o poparcie wsi. Starano się propagandowo wykorzystać fakt, że nie wszędzie dotarły wieści o zrywie. Chłopów przekonywano, że powstańcy walczą o zachowanie swojego status quo, że car już dawno planował reformy uwłaszczeniowe, ale zaprotestowała przeciwko temu polska szlachta itd. Za ujęcie powstańca i przekazanie go władzom chłopi otrzymywali po kilka rubli – i owszem, bywało, że okoliczni wieśniacy odstawiali na rosyjskie posterunki schwytanych insurgentów. Rosjanie próbowali też buntować wieś przeciw powstańcom, to im się jednak nie udało. Nie powiodły się także próby tworzenia wiejskich straży, mających teoretycznie bronić wsi przed powstańcami – w praktyce chodziło po prostu o wyłapywanie walczących i przekazywanie ich Rosjanom.

Zaborcy byli bardzo brutalni wobec ludności wiejskiej, co było ich błędem. Podejrzewane o wspieranie powstańców wioski były rabowane przez Rosjan, chaty podpalane, chłopi dotkliwie bici. W konsekwencji niechęć do carskich urzędników rosła, a chłopi przynajmniej milcząco popierali działania powstańców. To już było coś.

Niechętna Galicja

Warto wspomnieć o postawie chłopów galicyjskich. Co prawda Powstanie Styczniowe toczyło się na ziemiach Królestwa Polskiego, brali w nim jednak udział także ochotnicy z zaboru austriackiego. Stamtąd przemycano także broń i zaopatrzenie. Do Galicji z kolei przedostawali się uciekinierzy z Królestwa. Galicyjscy chłopi byli powstaniu niechętni. Uważali je za awanturę „panów”, a sprawa uwłaszczenia ich akurat już nie interesowała, byli bowiem właścicielami swojej ziemi już od 1848 roku. W konsekwencji chłopi z Galicji bez wahania wydawali władzom powstańców, którzy przekroczyli granicę, być może licząc na jakieś wynagrodzenie. Tworzyli też warty, patrolujące przygraniczne tereny i wyłapujące ochotników próbujących dołączyć do powstańców. Grupy te pomagały również austriackim funkcjonariuszom chwytać osoby podejrzane o chęć wzięcia udziału w powstaniu (przy czym najczęściej byli to ludzie z grona galicyjskiego ziemiaństwa).

Uwłaszczenie

Przedłużające się walki i brak możliwości pozyskania ogółu chłopów (zdarzające się przypadki ich współpracy z Rosjanami były zbyt rzadkie) sprawiły, że car Aleksander zdecydował się na ogłoszenie dekretu uwłaszczeniowego w Królestwie. Stało się to 2 marca 1864 roku. Chłopom obiecano na własność uprawianą ziemię wraz z zabudowaniami gospodarczymi, mieli też od tej pory zajmować w gminach stanowiska wójtów (wcześniej byli nimi dziedzice). Skutek był taki, że wielu chłopów jeszcze długo później uważało Aleksandra za wyzwoliciela polskiej wisi.

Powstanie zaczęło wygasać. Ostatnie oddziały, dowodzone przez ks. Stanisława Brzóskę, a składające się głównie z chłopów, walczyły wprawdzie na Podlasiu aż do wiosny 1865 roku, ale nie były w stanie już niczego zmienić.