W topieli. „Wierna rzeka” na srebrnym ekranie

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Piotr Korczyński

Wierną rzekę Stefana Żeromskiego kilkakrotnie przenoszono na ekran. Pierwszą filmową adaptację powieści zrealizował Edward Puchalski w 1922, drugą Leonard Buczkowski w 1936 roku. Trzeciej podjął się Tadeusz Chmielewski w 1983 roku i właśnie w niej najpełniej wybrzmiało przesłanie powieści Stefana Żeromskiego.

Link do adaptacji "Wiernej rzeki" z roku 1983 w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego

Poświęcenie Salomei Brynickiej (Małgorzata Pieczyńska) ratującej ciężko rannego w bitwie pod Małogoszczem powstańca zmieniło się w miłość. Tyle tylko, że ten podkomendny gen. Mariana Langiewicza okazał się wielkim panem – księciem Józefem Odrowążem (Olgierd Łukaszewicz). Niestety, na przeszkodzie ich szczęścia stanęła matka Józefa, księżna Odrowążowa (Maria Homerska), której nie mieściło się w głowie, by jej syn związał się z prostą, zubożałą szlachcianką. Trafiwszy wreszcie na ślad cudownie ocalonego Józefa, przyjeżdża do dworu Salomei i przemawia dziewczynie do rozsądku. Uświadamia jej klasową przepaść, jaka istnieje między nimi, i przekonuje, że aby jej syn zupełnie wyzdrowiał, musi go najszybciej wywieźć do Włoch. Zrozpaczona dziewczyna zapewnia, że pojedzie z Józefem jako jego służąca, na co księżna odpowiada: „Nie, dziecko, nie możesz być służącą. Na takie twoje poniżenie ja bym się nigdy nie zgodziła. Właśnie dlatego, że towarzysko nie stoimy na równi, nie zgodzę się na twoje poniżenie. Mogłabyś towarzyszyć Józefowi tylko jako żona… Ale to jest przecie niemożliwe. Sama dobrze rozumiesz, że to jest niemożliwe”. Na pytanie Salomei, co ma w takim wypadku zrobić, księżna radzi jej zmówić modlitwę i „nakazać milczenie swemu sercu” i rzuca na pożegnanie: „Czas zagoi tę ranę”.

Oczywiście, rozmowa została między tymi dwiema kobietami, a księżna wywiozła syna, przekonanego, że wróci zarówno do swej ukochanej, jak i do powstania. Księżna raczej się nie pomyliła, sądząc, że pod jej opieką Józef wyleczy się z choroby „demokratyzmu”, której nabawił się w powstańczych szeregach, a która w jej mniemaniu groźniejsza była nawet od rany, jaką zadała mu rosyjska szabla. Książę nie znalazł w sobie sił, by wszystko, całe swe życie, postawić na kartę miłości.

Pozytywiści krążą wokół Cytadeli

Żeromski w Wiernej rzece postawił przygnębiającą diagnozę klęski – brak możliwości autentycznego zjednoczenia podzielonego społeczeństwa, dodatkowo osamotnionego na arenie międzynarodowej, co w konfrontacji z potężnym imperium doprowadziło do straszliwej tragedii, której konsekwencje były odczuwalne przez dziesiątki lat. Śmierć, zesłanie na Sybir i katorga, prześladowania narodowe i zapóźnienie cywilizacyjne. Między innymi na klęsce Powstania Styczniowego zrodził się polski pozytywizm, szukanie drogi do przetrwania i rozwoju narodu w nauce i pracy. Tyle tylko, że ci piewcy postępu – jak chociażby Bolesław Prus czy Eliza Orzeszkowa – sami w młodości brali udział w powstaniu i mimo że, jak Prus, odżegnywali się od „błędów młodości”, do końca nie mogli potępić tej insurekcji. Po prostu czy tego chcieli, czy nie – Powstanie Styczniowe, jak wojna secesyjna w Ameryce, było wstępem do tworzenia nowoczesnego narodu w Polsce. Bo mimo wszystko coś pozostało z haseł młodych idealistów o potrzebie zjednoczenia sił wszystkich stanów i demokracji.

To zmaganie z doświadczeniem udziału w powstaniu i jego konsekwencją zesłaniem na Sybir widać także w filmowych adaptacjach Lalki Bolesława Prusa: Wojciecha Hasa z 1968 i serialu Ryszarda Bera z 1978 roku. Echa roku 1863 wyraźnie przebijają się również w Nad Niemnem, gdzie dwa zwaśnione rody, szlachciców Korczyńskich i włościan Bohatyrowiczów, przypominają sobie jednak, że coś ich łączy – powstańcze mogiły, w których spoczywają ich krewni, towarzysze broni z jednej powstańczej partii. Film Zbigniewa Kuźmińskiego na motywach tej najbardziej znanej powieści Elizy Orzeszkowej miał premierę w styczniu 1987 roku. Podobny motyw odnajdujemy także i w nagrodzonych Literacką Nagrodą Nobla Chłopach – epopei naszego głównego realisty w literaturze Władysława Reymonta, którą na ekrany telewizyjne i kinowe (serial i film) przeniósł na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku Jan Rybkowski.

Warto też wspomnieć dwie sztuki teatru telewizji – obie osadzone w czasie, kiedy powstanie chyliło się już ku upadkowi. Pierwsza to Traugutt Stanisława Zajączkowskiego z 1990 roku. W postać ostatniego dyktatora powstania wcielił się Jerzy Radziwiłowicz. Sztuka rozgrywa się już po aresztowaniu Traugutta i widz śledzi jego przesłuchanie, które staje się retrospekcją życia bohatera. A nie jest to droga prosta, gdyż Traugutt, decydując się na przystąpienie do powstania, a następnie przyjęcia funkcji dyktatora, całkowicie przekreślił karierę carskiego podpułkownika odznaczonego wojennymi orderami m.in. za udział w tłumieniu powstania węgierskiego w 1849 roku.

Z równie dramatycznymi wyborami zakończonymi egzekucją na stokach Cytadeli Wojciech Wójcik w sztuce Dwie głowy ptaka z 1993 roku. To adaptacja opowiadania Władysława Terleckiego o tym samym tytule poświęconego ostatnim dniom życia Aleksandra Waszkowskiego. Ostatniego powstańczego naczelnika Warszawy zagrał Mirosław Baka i podobnie jak Radziwiłowicz w Traugutcie niezwykle sugestywnie przedstawił człowieka do końca wiernego swym poglądom. Tyle tylko, że w więzieniu te poglądy ewoluowały. Waszkowski, przekonany, że dalsza walka pozbawiona jest sensu i doprowadzi do zagłady narodu, postanawia ułatwić Rosjanom odzyskanie zdeponowanych w brytyjskim banku funduszy, które sam zdobył w śmiałej akcji na Kasę Główną Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu Królestwa Polskiego. Więcej nawet – już po wydaniu nań kary śmierci proponuje rosyjskiemu śledczemu, że pod słowem honoru uda się do kryjówki, w której przechowywana jest pieczęć Rządu Narodowego. Wydanie jej Rosjanom definitywnie skończyłoby powstanie. Tych decyzji Waszkowskiego nie mogą zrozumieć jego rodacy, nawet siostra w ostatniej rozmowie przed egzekucją nazywa go zdrajcą. Ten jej odpowiada, że nie wydał nikogo, a Rosjanom przekazuje tylko to, co sam zdobył i czego był właścicielem, by nie służyło w rzezi narodu, w którą zmieniłby się dalszy opór przeciw carskiej armii.

Pieczęć Rządu Narodowego była symbolem autentycznego braterstwa ponad podziałami, które zdążyło się zawiązać między żołnierzami mimo ciągłych klęsk i odwrotów. Nie na darmo Waszkowski przestrzegał płk. Tuchołkę (Janusz R. Nowicki), że póki pieczęć jest w rękach konspiratorów, póty Rosjanie nie mogą czuć się zwycięzcami w Królestwie. To na nią – jako fenomen – zwracał uwagę Józef Piłsudski: „I gdy raz jeszcze rzucam pytanie: wielkości, gdzie twoje imię? – znajduję odpowiedź: wielkość naszego narodu w wielkiej epoce 1863 r. istniała, a polegała ona na jednym może w dziejach naszych rządzie, który, nieznany z imienia, był tak szanowany i tak słuchany, że zazdrość wzbudzać może we wszystkich krajach i u wszystkich narodów”.

Po powstaniu

Po klęsce powstania styczniowego – jak bywało w każdym wcześniejszym powstaniu – wielu jego weteranów rozproszyło się po całym świecie. Niektórzy wstępowali do Legii Cudzoziemskiej lub wojska tego państwa, w którym znaleźli schronienie, i walczyli dalej, niekoniecznie zgodnie z ideałami wyznawanymi w czasie powstania, a najczęściej wbrew nim – jak chociażby w meksykańskiej awanturze cesarza Napoleona III czy bataliach z Indianami, które toczyła US Army po zakończeniu wojny secesyjnej. Wspomnijmy więc filmy, w których pojawiają się weterani powstania styczniowego – obaj o nazwisku Kowalski.

W 1964 roku John Ford zrealizował swe ostatnie arcydzieło o Dzikim Zachodzie – Jesień Czejenów. Był to zarazem jeden z pierwszych filmów hollywoodzkich o eksterminacji rdzennych Amerykanów. W westernie Forda sierżant Wichowski (Mike Mazurski) należy do nielicznych żołnierzy, którzy nie godzą się na rzeź Czejenów, doprowadzonych do ostateczności przez głód. Polak odmawia przedłużenia swego kontraktu z US Army, gdyż nie może się pogodzić z prześladowaniem wynędzniałych Indian. Wichowski, weteran Powstania Styczniowego, opowiada swemu zdumionemu dowódcy, że w jego ojczyźnie Polacy są prześladowani przez kozaków za to tylko, że są Polakami, i oświadcza, że on nie chce być kozakiem. Jest jeszcze Sergiej Kowalski (Franco Nero) ze spaghetti westernu Sergia Corbucciego Il mercenario (Zawodowiec, 1967). To rewolwerowiec, którego wynajmują meksykańscy rewolucjoniści, by zlikwidował ich wrogów, a zwłaszcza okrutnego gen. Alfonsa Garcię (Eduardo Fajardo). Polak okazuje się bardzo skuteczny, ale za każde wykonane zlecenie żąda coraz większych honorariów. Ten najemnik sam był kiedyś powstańcem pełnym szczytnych ideałów, ale po latach tułaczki i uczestnictwa w różnych wojnach chodzi mu już tylko o pieniądze. Ostatecznie jednak w finale filmu budzi się w nim dawny romantyk i bezinteresownie ratuje życie rewolucjoniście Paco Romano (Tony Musante).

 

Na zdjęciu Barbara Orwid i Mieczysław Cybulski grający w adaptacji z roku 1936, fot. Miesięcznik "Kino" nr 45,1936