Twarze z powstańczego tableau

Zdjęcia funkcjonowały w tysiącach egzemplarzy w trzech zaborach, a także poza granicami ziem polskich. Były reprodukowane i wykorzystywane jako wzory drzeworytów i ilustracji. To właśnie one przygotowały grunt pod powstanie.

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 6 min.
Autor: Emil Marat

W czasie Powstania Styczniowego fotografie portretowe odegrały wielką rolę. Kolekcjonowane, sprzedawane, publikowane – bywały drogą sercu pamiątką po bliskich, źródłem informacji o bohaterach i wydarzeniach oraz propagandowym narzędziem w służbie narodowej sprawy.

Moc oddziaływania Powstania Styczniowego na kolejne pokolenia to efekt połączenia idei i obrazu. Walka o niepodległość, odwaga i męczeństwo powstańców to elementy powstańczego mitu. Ale równie ważny był obraz. Dzieła Malczewskiego, Grottgera, Sochaczewskiego – piękne, mocne i przejmujące – budowały w wyobraźni pokoleń obraz powstańczej i zesłańczej rzeczywistości. Wzmacniały go dostępne masowemu odbiorcy ilustracje prasowe. Po raz pierwszy w historii obraz wydarzeń tworzyły też fotografie. To dzięki nim uczestnicy powstania są nie tylko herosami i postaciami historycznymi, ale ludźmi takimi jak my; mogą stać się bliscy, jakby przekraczali barierę czasu.

Powstanie Styczniowe było pierwszym wydarzeniem w historii Polski, które zostało sfotografowane. A raczej sfotografowani zostali jego uczestnicy. Ówczesna technika, rozprzestrzeniająca się błyskawicznie i unowocześniająca od momentu wynalezienia dagerotypu w 1839 i wykupienia przez rząd francuski jego patentu, w 1863 roku nadal nie pozwalała na tworzenie fotografii reportażowej. Zdjęcia powstawały w studiach, zwanych wówczas z francuska atelier, czyli pracowniami. Fotografie były statyczne, pozowane. Wyjątkowość samego aktu fotografowania, jego niepowszechność, znaczenie dla fotografowanego sprawiały, że owe pierwsze fotograficzne portrety są obrazami o wielkiej sile wyrazu. Z założenia miały być pamiątką, później służyły także do tworzenia tzw. tableau. Rozpowszechniane jako druki ulotne, pocztówki, reprodukowane w prasie pozwalały wykorzystywać fotografię do celów informacyjnych i propagandowych. Tworzono też fotomontaże – sfotografowane twarze postaci historycznych wmontowywano w sceny zbiorowe, zainscenizowane bądź reprodukujące grafiki i obrazy, kreując w ten sposób iluzję wydarzeń i spotkań.

Karol Beyer

Polscy fotografowie drugiej połowy XIX wieku bardzo szybko zrozumieli moc narzędzia, jakie mieli do dyspozycji. Najbardziej znani z nich to warszawianin Karol Beyer i krakowianin Walery Rzewuski. Do historii – i Polski, i fotografii – przeszły zdjęcia Beyera ukazujące pięciu poległych podczas manifestacji 27 lutego 1861 roku w Warszawie. Ciała manifestantów zabitych na Krakowskim Przedmieściu przeniesiono do pobliskiego hotelu Europejskiego. Na tej samej ulicy pod numerem 389 znajdowało się atelier Karola Beyera. Fotograf wykonał wówczas wiele zdjęć ofiar. Tylko najmłodsza z nich, gimnazjalista Michał Arcichiewicz, jest ułożona w trumnie w gimnazjalnym mundurku. Pozostali polegli są nadzy do pasa, z widocznymi ranami. Są męczennikami. Beyer nie ukrywał obrażeń, a jednocześnie nie pozbawiał zabitych godności. Nawet dziś te zdjęcia robią ogromne wrażenie. Jak wspominał pracujący na zlecenie generał-gubernatora rosyjski dziennikarz Nikołaj Wasiliewicz Berg, „do sali tej natłoczyło się mnóstwo ciekawej różnolitej gawiedzi. Był także ze swym aparatem narodowy fotograf Beyer i zdjął wizerunki z zabitych w całej ich grozie i wspaniałości, z ziejącymi ranami. Kartki te w niezliczonych ilościach egzemplarzy rozleciały się po całej Polsce”.

Zdjęcia funkcjonowały w tysiącach egzemplarzy w trzech zaborach, a także poza granicami ziem polskich. Były reprodukowane i wykorzystywane jako wzory drzeworytów i ilustracji. To właśnie one przygotowały grunt pod powstanie. Głośnym echem odbiło się też zdjęcie wykonane przez Beyera ukazujące obóz żołnierzy rosyjskich, posterunki i namioty na pl. Zamkowym, rozstawione tam po wprowadzeniu stanu wojennego 14 października 1861 roku. W obu przypadkach Beyer, pracujący na co dzień w atelier, zachował się jak reporter, a fotografie te często reprodukowano i publikowano w prasie – zresztą często anonimowo lub przypisywano innemu autorowi.

W swoim atelier Beyer fotografował nie tylko zwykłych ludzi, świadomie tworzył kolekcje zdjęć zasłużonych patriotów, osób ważnych dla życia społecznego, kulturalnego, politycznego. Sadzał ich często w specjalnym fotelu z widocznym wizerunkiem orła na drewnianym, rzeźbionym oparciu.

Podczas powstania Karol Beyer nie mógł pracować. Najpierw został skazany na trzy miesiące pobytu w twierdzy modlińskiej, a w październiku 1863 na zesłanie za działalność patriotyczną i zawodową, w tym właśnie za rozpowszechnianie zdjęć. Z Nowochapiorska wrócił do Warszawy w kwietniu 1865 roku. Na zesłaniu także robił zdjęcia. Niezbędne do pracy materiały i sprzęt kupił w drodze. Portretował współtowarzyszy niedoli, nie biorąc od nich pieniędzy. Wraz z powracającymi do kraju trafiały więc zdjęcia tych, którzy pozostawali uwięzieni. Rosyjskie władze nie zezwalały na wykonywanie zdjęć zesłańców w strojach aresztanckich czy przy pracy, ścigały też autorów tych fotografii, które, przekazane rodzinom, były następnie publikowane w prasie zachodniej

Walery Rzewuski i inni

Zdjęcia portretowe były także specjalnością drugiego sławnego fotografa tej epoki – Walerego Rzewuskiego. Działał w bezpiecznych warunkach w Krakowie, mógł więc sobie pozwolić na bardziej efektowne kompozycje. Fotografowane przez niego osoby noszą stroje powstańcze, rogatywki, czamary, mundury, buty z cholewami, mają broń. Często szykują się właśnie do wyjazdu do powstańczej partii. Chwilę przed przekroczeniem granicy Królestwa robią pamiątkowe zdjęcie, pozostawiają je matkom, żonom, narzeczonym.

Rzewuski był profesjonalistą z wyobraźnią malarską. Fotografowanym, którzy tego potrzebowali, udostępniał mundury i broń. Nierzadko zdjęcia z jego atelier są grupowe, wykonane na pejzażowym tle, dzięki czemu wydaje się, jakby już wyjechali, już byli w oddziale. To Rzewuski zrobił słynne zdjęcie oddziału żuawów śmierci odpoczywających po trudach walki: jeden z nich coś je, inny trzyma zdobyczną gęś, trzeci zadumany opiera się na szabli, dwaj pochłonięci są rozmową, a dwaj inni patrzą nam prosto w oczy przenikliwym wzrokiem. Jeszcze żyją. Zdjęcie, opisane jako zrobione podczas pobytu żuawów w obozie na Świętym Krzyżu w 1863 roku, najpewniej zostało wykonane na podwórzu domu przy ul. Wesołej w Krakowie, w którym znajdował się zakład Rzewuskiego. Inscenizacja doskonała, przetrwała wieki, dzięki niej żuawi na zawsze pozostali żywi.

Rzewuski i Beyer angażowali się społecznie, ale byli też pasjonatami swojego zawodu, wiedzieli, że mogą zatrzymać czas, oddziaływać na emocje i je wywoływać. Inni fotografowie szli w ich ślady. Zdjęcia powstające w atelier w Galicji łączy wyraźna teatralizacja, bogactwo strojów i rekwizytów, wprost nawiązujących do powstania. Oto na zdjęciu z pracowni Brandta i Edera we Lwowie widzimy Wojciecha Komorowskiego, dowódcę w oddziale Mariana Langiewicza, żołnierza w barankowej czapce z kitą, spiętej nabijanym pasem kurtce z kieszeniami na naboje, szarawarach wpuszczonych w buty z cholewami, rękawicach, z szablą i prochownicą w kształcie rogu u pasa. A oto kobiety sfotografowane w pracowni Beyera w czarnych sukniach z krynoliną, poważne i zafrasowane – ich jedynymi ozdobami są krzyże zawieszone na piersiach i bransoletki w kształcie łańcuchów. Melania Drużbacka, wdowa po Maurycym, rozstrzelanym w cytadeli kijowskiej, w żałobnym welonie na głowie, z trojgiem małych dzieci, patrzy na nas ze smutkiem. Przytuleni do niej chłopcy noszą powstańcze czamarki.

Zdjęcia osób związanych z powstaniem były pamiątkami rodzinnymi, ale też przedmiotem działalności czysto komercyjnej. Krążyły po całym kraju. Wielokrotnie reprodukowane portrety przywódców powstania i dowódców oddziałów były sprzedawane za 1 rubla. Wykorzystywano je do tworzenia patriotycznych albumów, a także do wspomnianych tableau – publicystycznego wynalazku tamtych czasów: kilka zdjęć łączono w całość wzbogaconą grafiką i tekstem. Specjalistą od takiej formy był malarz, grafik i fotograf Walery Eljasz-Radzikowski, autor sześciu słynnych tableau z owalnymi popiersiami powstańców, otoczonymi ozdobnymi rysunkami i przedstawieniami alegorycznymi. Stworzył je na pamiątkę powstania już po jego zakończeniu. Wykorzystał portrety z lat wcześniejszych, których autorami byli Walery Rzewuski oraz inni krakowscy fotografowie – Awit Szubert i Ignacy Krieger. Tableau nosiły znamienne tytuły: „Za Wiarę i Ojczyznę. 1863 Rozstrzelani–Powieszeni”, „Za Wiarę i Ojczyznę. 1863. Polegli”.

Mokry kolodion i magia fotografii

Nieprzypadkowo zdjęcia osób związanych z powstaniem interesowały też carskich policjantów i wojskowych. Wiadomo, że powstały co najmniej dwa albumy z portretami powstańców i osób wspierających powstanie. Służyły policmajstrom do ich identyfikacji jako swoiste listy gończe, a jednocześnie stanowiły triumfalne podsumowanie represji. Jeden z takich zbiorów był prezentem dla generalnego policmajstra Płatona Aleksandrowicza Fredericksa, naczelnika Warszawskiego Okręgu Żandarmerii. Podwładni sporządzili dla niego album pod tytułem Pamiat’ Matieża (Pamięć buntu), zawierający siedemset zdjęć aresztowanych, straconych oraz poszukiwanych Polaków. Są w nim portrety i informacje na temat sfotografowanych: data aresztowania, wyrok, miejsce zesłania. Wiadomo – bo zdjęcia pozostały w wileńskich archiwach – że podobną kartotekę prowadzili na Litwie podwładni generał-gubernatora Michaiła Murawiowa. Stworzono ją ze zdjęć skonfiskowanych podczas aresztowań i rewizji oraz tych, które wykonywano zatrzymanym w fotograficznych atelier.

Podczas Powstania Styczniowego fotografowie nie robili żadnych zdjęć akcji, obozowisk, bitew. Uniemożliwiał to charakter zrywu. Walery Rzewuski raz, w marcu 1863, był w Sosnówce, w obozie powstańczym oddziału Langiewicza, w którym walczył jego brat. Podobno robił tam zdjęcia, ale nie ma po nich śladu. Technika była wówczas daleka od dzisiejszej. Stosowano metodę kolodionową – fotograf posługiwał się szklaną płytą, pokrywaną warstwą płynnego kolodionu tuż przed wykonaniem zdjęcia. Potem kliszę naświetlano w aparacie, wywoływano i utrwalano. Na końcu, aby uzyskać pozytyw obrazu, płytkę i papier pokrywano albuminą i naświetlano. Technika magiczna, ale nie do wykorzystania w polowych warunkach.

A jednak fotografowie działający w latach sześćdziesiątych XIX wieku wykorzystali prawdziwą siłę fotografii i utrwalili to, co może najbardziej poruszające: twarze. Twarze i spojrzenia. I sylwetki tych, którzy walczyli, wspierali powstanie, ginęli.