Z perspektywy państw zachodnich w pierwszej połowie XIX wieku Polska była odrębnym podmiotem politycznym, nietożsamym z Rosją. Zmieniło się to w ciągu tego stulecia, w miarę ograniczania autonomii Królestwa Polskiego przez władze w Petersburgu Rosję.
Proces ten jest doskonale widoczny już w tytułach publikacji poświęconych problematyce naszej części Europy. Nazwa „Polska” pojawiała się na okładkach książek i nagłówkach artykułów do wybuchu Powstania Styczniowego. Później kraj i jego stolica, traktowane jako część Rosji, zeszły do poziomu tytułów rozdziałów, w tytułach książek pojawia się wyłącznie nazwa „Rosja” lub przymiotnik „rosyjski”/„rosyjskie”. Nazwę „Polska” coraz częściej odnoszono też do Królestwa Polskiego, choć zdarzały się wyjątki.
Henry Sutherland Edwards, korespondent londyńskiego „Timesa” w Polsce podczas Powstania Styczniowego, jednemu z rozdziałów swojej książki Polish Captivity: An Account of the Present Position of the Poles in the Kingdom of Poland, and in the Polish Provinces of Austria, Prussia, and Russia nadał tytuł „Where is Poland?” ( „Gdzie jest Polska?”). Odwołanie do słynnych słów Madame du Barry posłużyło mu do rozważań nad problemem dokładnego określenia granic ziem polskich. Poświecił im cały rozdział swojej książki, ponieważ doskonale zdawał sobie sprawę z tego , że wielu mu współczesnych miałoby trudności z odpowiedzią na to pytanie. Tym bardziej że różniłaby się ona znacząco w zależności od tego, czy udzielaliby jej Polacy, Rosjanie, Austriacy czy Prusacy.
Polska rosyjska, austriacka i pruska
Sam autor, wzorem Polaków, jako Polskę rozumiał obszar w granicach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Z perspektyw dyplomatycznej i wedle traktatów z 1815 roku termin ten należałoby ograniczyć do Królestwa Kongresowego. Nie koniec na tym. Zdaniem Rosjan w skład ziem polskich nie wchodziły obszary wcielone do cesarstwa, a zatem należałoby ograniczyć ten termin do Królestwa Polskiego, Wielkiego Księstwa Poznańskiego oraz Krakowa i okolic. Inaczej na sprawę zapatrywali się Prusacy, którzy wyłączyliby z terytorium Polski Poznańskie, ale zaliczyliby do niego ziemie zabrane przez Rosję. Perspektywa rządu austriackiego była zgoła odmienna. Mimo polityki intensywnej germanizacji Wiedeń miał uznawać, że wszystkie części kraju rozebrane w XVIII wieku i wtórnie dzielone na początku kolejnego stulecia stanowią część Polski. Edwards następująco podsumowywał swe rozważania: „według Rosji, Warszawa, Kraków i Poznań są polskie, ale nie Wilno. Według Prus, Warszawa, Kraków i Wilno, są polskie, ale nie Poznań. Wedle Austrii, Warszawa, Kraków, Wilno i Poznań są wszystkie polskie”.
Granice Polski nie były zatem jasno określone. Na mapie można było zaznaczyć obszar dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów, lecz w praktyce sprawa okazywała się nieco bardziej skomplikowana. „Morawy i Czechy na południu, kraj Wenedów [Łużyczan] i Górny Śląsk, gdzie chłopi mówią zepsutą polszczyzną, na północy Niemiec, służą niejako za punkty przystankowe na trasie z właściwych Niemiec do Polski – pisał pewien brytyjski dyplomata. – Za właściwe Niemcy uważam kraj pomiędzy Renem i Łabą, a jako właściwą Polskę traktuję kraj rozciągający się pomiędzy Wartą na wschód do Bugu, który oddziela właściwą Polskę od siostrzanych prowincji Litwy i Rusi, które z kolei rozciągają się odpowiednio po Dźwinę i Dniepr, gdzie zaczyna się właściwa Rosja. Dolina Odry zawsze była obszarem spornym między Niemcami i Słowianami”.
Inaczej było z granicami państwowymi dzielącymi poszczególne zabory. Odczuwano je czasem wręcz boleśnie. Profesor z Cambridge William George Clark zdecydował się na podróż do Warszawy przez Kraków i w rezultacie musiał przejść przez aż trzy kontrole na granicy prusko-austriackiej. Dokuczliwe sprawdzanie dokumentów i bagaży, przesłuchania przez straż graniczną oraz często godziny czekania na granicy zapadały w pamięć podróżnych i uwypuklały podział na Polskę „rosyjską, austriacką i pruską”.
Kraina na skraju świata
Jak postrzegano topografię i krajobraz tak płynnie zdefiniowanego, a wyraźnie podzielonego obszaru? W dużej mierze zależało to od pory roku, nastawienia podróżnego, a nawet środka komunikacji, jego standardu, komfortu podróży (w relacjach z epoki powtarza się motyw pociągów odwołanych z powodu wysadzonych mostów bądź torów), charakteru pobytu oraz zaboru. Kraj inaczej odbierał dyplomata, reporter, szpieg, a inaczej rezydent u polskiego ziemianina. Podróżnych uderzało również duże zadrzewienie zaboru rosyjskiego – stawało się to jedną z jego dominujących cech i wywoływało wrażenie pustki osadniczej, zwłaszcza podczas jazdy pociągiem. Polityk podróżujący koleją z Wilna do Warszawy zwracał uwagę na rozległe lasy, wycięte na znaczącą odległość od torów na całej długości trasy. Skrywały one bujne życie wsi, miasteczek, pałaców, pól, malowniczo opisane przez Fortescue L.M. Andersona, który spędził w tej części kraju siedem miesięcy. Sieć kolejowa, rozciągnięta pomiędzy głównymi ośrodkami miejskimi: Wilnem, zmilitaryzowaną, pełną napięcia Warszawą, rozemocjonowanym Krakowem, spokojnym Poznaniem, nowoczesnym, pełnym wigoru Lwowem, ze stacjami granicznymi w Aleksandrowie Kujawskim, Granicy, Bielsku bądź Brodach wzmacniały to poczucie, tworząc wrażenie tajemniczego, nie do końca dostępnego kraju. Kilkoro z przybyszów zdecydowało się na ekskursje „w teren”, co pozwoliło im na odwiedziny pałaców (przykładowo Clark gościł w Kórniku Izabeli Daszyńskiej) dworów, wsi, miasteczek czy pól bitewnych.
Cudzoziemców wjeżdżających od zachodu witał nizinny i w znacznej mierze równinny krajobraz – często o tym wspominano w relacjach. Jedni odbierali Polskę jako monotonną i nudną, innych zachwycała spokojem i szachownicą pól. Uwagę zwracał pagórkowaty i górski charakter części Galicji. Oko pewnego dziennikarza cieszyła trasa z Brodów do Tarnopola: „Droga wznosi się ku łańcuchowi zalesionych wzgórz, na których szczycie stoi stary zamek w Podhorcach, oferujący majestatyczne widoki, pełen dawnego uzbrojenia i reliktów średniowiecza. Tu, wijąc się romantycznymi wąwozami, otwiera się na kraj falujących zbóż, ciągnący się w jednostajnej monotonii ku Morzu Czarnemu”. Przekornie można by dodać, że stały element krajobrazu w Galicji stanowili szpiedzy, których miało być tam mnóstwo. Dalej na północ urzekało położenie Wilna wśród wzgórz i lasów. W Królestwie Polskim takie urozmaicenie stanowiła np. skarpa wiślana w Warszawie.
Cudzoziemcy zwracali uwagę na kontrast między wyżynnymi częściami kraju a rozległymi równinami Ukrainy i innych rejonów. Królestwo jawiło się jako płaska, szara kraina porośnięta rozległymi, ciemnymi sosnowymi lasami, w których kryli się powstańcy, mokradłami, rzadko usiane ludzkimi siedliskami i polami. Idealna sceneria dla konfliktu pomiędzy tajemniczym, nieuchwytnym (do czasu – o czym też pisano) państwem podziemnym a potężnym, złowrogim imperium rosyjskim. Istne gwiezdne wojny XIX wieku. Ślady powstania i toczonych walk, mimo braku typowych dla konfliktów militarnych wielkich grup przemieszczających się wojsk czy dalekich odgłosów artylerii, były widoczne w krajobrazie w postaci pogorzelisk wsi, zniszczonych miasteczek, wszechobecnych posterunkach żołnierzy na rogatkach, stacjach kolejowych i w mijanych miejscowościach. „Z Radomia do Warszawy kraj jest znacznie mniej interesujący niż ten, przez który jechaliśmy dwa poprzednie dni – pisał jeden z podróżnych. – Jest, co błędnie brałem za charakterystyczne dla całej Polski, prawie płaski jak stół, gdzie partie lasu występują naprzemiennie z łanami ściernisk i ugorów, bez żywopłotów i bez drzew, z wyjątkiem wsi i zagród, które są tak oddalone od siebie, że trudno dojść do tego gdzie mieszkają ludzie uprawiający i obsiewający pola oraz jak dostają się z i do miejsc pracy rano i wieczorem”. To jeden z wielu przykładów narracji tego typu, utrwalającej wizerunek Polski jako krainy na skraju cywilizowanego świata (jak go rozumiano w tej epoce) i walczącej o przynależność do tego świata.