Powstańcze wątki w adaptacjach „Lalki” Bolesława Prusa

Podziel się w social media!

Tekst na licencji CC-BY.
Tekst na licencji CC-BY.
Przeczytanie tego artykułu zajmie 7 min.
Autor: Piotr Korczyński

W filmowej adaptacji Lalki Bolesława Prusa, którą wyreżyserował Wojciech Has, jest scena, kiedy Stanisław Wokulski spotyka się z warszawską elitą, by porozmawiać o projektach inwestycji. W eleganckim salonie w centralnym miejscu stoi zbroja japońskiego samuraja. Wokulski krąży wokół tego artefaktu wojownika. Nieprzypadkowo.

Link do adaptacji "Lalki" z 1977 w reżyserii Ryszarda Bera

 

„Nie ma większej samotności niż samotność samuraja, chyba że ta tygrysa w dżungli” – to motto zamieścił Jean-Pierre Melville w swym arcydziele neo-noir Samuraj z 1967 roku. Alain Delon gra w nim nieprzeniknionego, wydawałoby się, pozbawionego emocji płatnego zabójcę Jefa Costello, który ginie przez femme fatale – pianistkę z nocnego klubu. Co ma z nim wspólnego Wokulski? Wystarczy trawestować motto Melville’a: „Nie ma większej samotności niż samotność Wokulskiego, chyba że tygrysa na Syberii”. Bolesławowi Prusowi udała się rzecz wyjątkowa w polskiej literaturze – stworzył bohatera uniwersalnego, który równie dobrze mógłby być postacią z francuskiej, angielskiej czy rosyjskiej powieści, a więc tych największych w XIX wieku. Jednocześnie Wokulski pozostaje bohaterem arcypolskim – obarczonym bagażem doświadczeń kraju nad Wisłą, bo w młodości poszedł do powstania.

Wokulski, który wedle świadectwa jego przyjaciela i powiernika Ignacego Rzeckiego okazał się odważnym żołnierzem „pod deszczem kul”, po latach z nieskrywaną goryczą mówił o tym młodzieńcu, jakim był w 1863 roku: „Gdy chciał służyć społeczeństwu, choćby ofiarą własnego życia, podsunięto mu fantastyczne marzenia zamiast programu, a potem – zapomniano o nim”. Odcinek Lalki z tym fragmentem (Pamiętnik starego subiekta) ukazał się w „Kurierze Codziennym” latem 1888 roku. Dla Prusa była to ważna data: upłynęło 25 lat od jego udziału w Powstaniu Styczniowym jeszcze jako Aleksandra Głowackiego.

Partyzanckie ścieżki

Prus-Głowacki, uczeń kieleckiego gimnazjum, rozpoczął powstańcza epopeję w szeregach oddziału Dionizego Czachowskiego, ale już w kwietniu 1863 roku szkolny kolega Aleksandra, Tymoteusz Łuniewski, spotkał go w partii Aleksandra Czarneckiego „Bończy”. Łuniewski wspominał po latach: „Zapisany zostałem na kosyniera do kompanii czwartej, zwanej grenadierami. Kapitanem kompanii był Stanisław Elżanowski; znalazłem tu swego kolegę ze szkół i przyjaciela, Głowackiego Aleksandra, który był podoficerem przy prochu, woził ładunki w pace”.

6 maja oddział „Bończy” został rozbity przez Rosjan pod Międzyrzecem. Tych, którzy przeżyli, przejął Karol Krysiński i poprowadził pod Lubartów, gdzie połączył się z oddziałem Zygmunta Koskowskiego. 24 maja po kilkugodzinnej bitwie w Sobolewie pod Lubartowem rosyjskie kartacze rozproszyły ludzi Koskowskiego, a Krysiński z niedobitkami zdołał przedrzeć się na Podlasie. Tu grenadier Głowacki wziął udział w jednej jedynej potyczce, którą można uznać za zwycięską. W nocy z 10 na 11 czerwca pod Zbulitowem partia Krysińskiego zasadziła się na oddział rosyjskiej kawalerii, który uciekł pod jej ostrzałem. Kiedy po latach zapytano Prusa, czy wtedy „wielu Moskali natłukli”, odpowiedział: „Naprawdę – to ani jednego. Ciemno było, strzelaliśmy na oślep. Rano, po dniu, znaleźliśmy dwa zabite konie i miejscami ślady krwawe, »farbę« nie wiadomo, czy po ludziach, czy po koniach. Musiało tam paru co oberwać. Ale strachu napędziliśmy im kapitalnie”.

W sierpniu Głowacki zgłosił się pod komendę Ludwika Żychlińskiego, który do powstania przybył prosto z pól bitewnych amerykańskiej wojny secesyjnej, gdzie walczył po stronie Unii. Żychliński ochrzcił swych żołnierzy mianem Dzieci Warszawskich. 25 sierpnia jego oddział poszedł w rozsypkę po starciu z rosyjską kolumną na szosie lubelskiej nieopodal wsi Żelazna. Rannego dowódcę odniesiono do pobliskiego dworu, część ludzi zdołał zebrać Michał Zieliński, który zdołał ujść ścigającym ich kozakom w Lubelskie. Nowy dowódca postanowił prowadzić Dzieci Warszawskie do Siedlec. 1 września pod Białką powstańcy natknęli się na dwie rosyjskie kolumny. Ta bitwa była ostatnim powstańczym starciem Aleksandra Głowackiego. Został w niej ranny.

Demony wojny

Głowacki ocknął się dopiero na szpitalnym łóżku – nieprzytomnego chłopaka z osmolonymi oczami i raną karku znaleźli przeczesujący pobojowisko rosyjscy sołdaci. Miał szczęście, że ich dowódca zabronił dobijania rannych. Rzucono go na wóz z innymi i przywieziono do Siedlc. Gdy poczuł się trochę lepiej, rozpoczęto śledztwo. Udało mu się wmówić przesłuchującemu go żandarmowi, jakoby był studentem Instytutu Politechnicznego w Puławach i do powstańczej partii wstąpił pod przymusem. Głowacki z pewnością nie zostałby jednak tak szybko zwolniony z aresztu, gdyby nie pomoc zaprzyjaźnionego z jego rodziną sędziego Gaspara Drylla. Dzięki niemu chłopak po miesiącu wyszedł z więzienia „na ograniczoną dozorem policji swobodę”.

Aleksander nie mógł się jednak w pełni cieszyć wolnością. Po pierwsze, czekał go sąd rosyjski, a po drugie – i dlań straszniejsze – okazało się, że jego starszy brat Leon przez powstańcze przeżycia popadł w obłęd. W grudniu Głowacki ponownie został aresztowany i odesłany do Lublina. Do końca kwietnia 1864 roku by więziony na lubelskim zamku. Następnie sąd wojenny pozbawił go szlachectwa i przekazał Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Zawyrokowano, by osadzić go na ziemiach należących do Zarządu Dóbr Państwa. Na szczęście dla Aleksandra naczelnik więzienia przy zatwierdzeniu wyroku zaliczył mu dotychczasowy areszt. Dzięki temu znalazł się pod kuratelą wuja Klemensa Olszewskiego i po dwóch latach mógł powrócić do nauki szkolnej. Powstańcze przeżycia i na nim odcisnęły piętno. Bolesław Prus do końca życia cierpiał na agorafobię i nadwrażliwość na światło, dlatego zawsze nosił ciemne okulary.

Samotny wojownik

Czy Wokulski to alter ego pisarza? Na pewno Prus mógł przypisać bohaterowi Lalki własny szlak bojowy, lecz powieściowy kupiec nie miał tyle szczęścia w chwili klęski, bo za patriotyczne porywy zapłacił zesłaniem i katorgą. Ale to go nie złamało, wręcz przeciwnie. Jak celnie zauważa prof. Józef Bachórz, znawca literatury polskiej XIX wieku: „Interpretację zgoła wyzywającą ma w Lalce pobyt Wokulskiego na Syberii. Oto nie aspekt represji czy kary, nie aspekt męczeństwa zajmuje w tej interpretacji miejsce zasadnicze, lecz aspekt ulgi, a nawet jakby swego rodzaju szansy”. O co chodzi? Po pierwszym, najcięższym okresie zesłania, Wokulski znalazł się w gronie wybitnych zesłańców – zarówno Polaków, jak i Rosjan. „Wrócił do kraju prawie uczonym” – zapisał Rzecki w dzienniku. Dodajmy – uczonym i biznesmenem. Wokulski powraca z Syberii takim, jakiego kojarzymy z kreacji Mariusza Dmochowskiego we wspomnianym filmie Hasa, a jeszcze bardziej – Jerzego Kamasa w znakomitym serialu telewizyjnym wyreżyserowanym przez Ryszarda Bera (1978). O Powstaniu Styczniowym najwięcej dowiadujemy się w drugim odcinku (w sumie jest ich dziewięć), zatytułowanym Pamiętnik starego subiekta. Ignacy Rzecki (Bronisław Pawlik) opowiada w nim o początkach drogi Wokulskiego – o tym, jak ten syn zubożałego szlachcica wbrew wszystkim przeciwnościom pragnie się wyrwać z nędzy, a szansę upatruje w nauce. Jako wolny słuchacz na uniwersytecie uczestniczy w spotkaniach konspiracyjnych studentów i słucha przemów charyzmatycznego Leona (Olgierd Łukaszewicz). Wokulski daje się porwać temu patriotycznemu wzmożeniu roku 1861 i dwa lata później rusza do powstania.

W serialu zobaczymy go pięć lat później, kiedy zwolniony z zesłania zapuka do drzwi pokoju Rzeckiego. Na jego pytania o powstańcze doświadczenia odpowiada twardo i krótko: „Oszukano mnie”. Co nie oznacza, że Wokulski żałuje udziału w narodowym zrywie. Zamknąwszy ten rozdział, wcale nie rezygnuje z obranego wówczas celu – zmieni tylko metodę i broń. Zamiast walki – praca i inwestycje. Zamiast szabli czy karabinu – pieniądze. Interesy robi się także z wrogiem – wszak Wokulski dorabia się na handlu bronią i zaopatrzeniem dla armii rosyjskiej w Bułgarii. Zarabia dużo, coraz więcej i kocha się w arystokratce Izabeli Łęckiej (Małgorzata Braunek). Ta, choć zubożała (majątek trwoni jej ojciec), uważa Wokulskiego za pariasa, który ośmiela się zabiegać o jej względy i rękę. „Wygląda jak pień z czerwonymi rękami” – mówi do kuzynki Florentyny (Anna Milewska). „Odmroził je na Syberii” – ta jej odpowiada. „A więc jest bohaterem” – z nieskrywaną ironią kwituje Izabela.

Powstanie już nie w modzie

No właśnie. Wydawałoby się, że każdy warszawski salon, w którym kultywuje się przecież powstańcze tradycje, a nawet wciąż nosi po nim żałobę, powinien stać przed Wokulskim otworem. Lecz to jest jedynie pozór. Warszawa to w istocie filmowe współczesne Gotham – miasto upadłe. W powieści kuzyn Izabeli Julian Ochocki (w serialu gra go Andrzej Zaorski) mówi do Wokulskiego: „Jeżeli będziesz pan umiał tańczyć, grać na jakimś instrumencie, występować w teatrze amatorskim, a nade wszystko bawić damy, aaa… to zrobisz pan karierę. Natychmiast ogłoszą pana za znakomitość i zajmiesz takie stanowisko, na którym dochody dziesięć razy przeniosą wartość pańskiej pracy”. Warszawska arystokracja się bawi, choć w większości to bankruci. Urządza się patriotyczne imprezy i akcje dobroczynne – bo tak wypada. Stąd bierze się lekceważenie Izabeli Łęckiej wobec powstańczej przeszłości Wokulskiego. To coraz mniej modne. Lecz jednocześnie gardzi ona kupiectwem – profesją niegdysiejszego żołnierza, który obecnie robi fortunę na kontraktach z Rosjanami.

Prócz arystokratycznej czy mieszczańskiej Warszawy jest jeszcze Warszawa nędzarzy – ludzi wykolejonych, bezrobotnych, bez zawodu. Wokulski swobodnie przechodzi z bogatej dzielnicy do ubogiej, bo należy niejako do obu – w młodości wszak klepał biedę. Kiedy ogląda slumsy Powiśla, w myślach wyjawia swe dążenia, które są niezmienne od 1863 roku – nie będzie niepodległości, póki większość narodu będzie tkwić w tak zwierzęcej nędzy. Dlatego pomnaża fortunę, nie robiąc sobie nic z opinii, że robi interesy z Rosjanami i Niemcami. Z partyzanta, którego po lesie ścigali rosyjscy dragoni i kozacy, Wokulski zmienia się w równorzędnego im partnera, ba, przewyższa ich – ma bowiem zmysł do przedsiębiorczości, innowacji, biznesu. Taki Polak jest niebezpieczny. Dobrze wyczuli to cenzorzy. Kiedy w „Kurierze Codziennym” drukowano kolejne części Lalki, w „Tygodniku Ilustrowanym” ukazywały się odcinki Nad Niemnem Elizy Orzeszkowej, znacznie bardziej popularne niż powieść Prusa. Rosyjscy cenzorzy niespecjalnie ingerowali w opowieść o brataniu się Korczyńskich z Bohatyrowiczami nad powstańczą mogiłą, natomiast zatrzymali odcinek Lalki, w którym Wokulskiego odwiedza jego rosyjski przyjaciel Suzin (w serialu gra go Aleksandr Kalagin).

Suzin to znajomy jeszcze z Syberii – Wokulski i on robili interesy w Irkucku. Człowiek bogaty i ustosunkowany także na zachodzie Europy (Paryż). Stara się odwieść Wokulskiego od miłosnych fanaberii: „Oto, co was gubi, wszystkich Polaków: u was wszystko, i na handel, i na politykę, i na kobiety [...] serce i serce… I to jest wasze głupstwo”. Lecz przy tym Suzin podziwia Wokulskiego, darzy go szczerą przyjaźnią i widzi w nim najlepszego wspólnika w interesach. To bardzo zdenerwowało cenzorów, bo oznaczało, że Polak jest takim samym partnerem dla Rosjanina jak Anglik czy Francuz, a więc dlaczego nie może być panem we własnym kraju?

Wokulski jest zatem modelowym przedstawicielem pozytywizmu, ale przypomnijmy sobie scenę otwierającą serial Ryszarda Bera. Oto w piwiarni na Krakowskim Przedmieściu radca Węgrowicz (Mieczysław Czechowicz) po szóstym już piwie krzyczy do swego kompana Deklewskiego (Józef Nalberczak), że „Wokulski to wariat!”, a ten mu przytakuje, że na pewno zrobi plajtę na interesach wojennych i skończy się sklep galanteryjny. Temu pijackiemu gadaniu przysłuchuje się ajent Szprot (Bogdan Baer) i zauważa, że wcale nie jest tego pewien, że może być wręcz przeciwnie: „Wokulski wydaje się człowiekiem dumnym i skrytym. U kupca skrytość jest zaletą, duma – wadą”. Jednak to ta duma, umocniona powstańczymi i zesłańczymi przeżyciami, ostatecznie okazuje się skałą i ocaleniem dla samego Wokulskiego, kiedy budzi się z miłosnego snu, a raczej koszmaru. Jest skazany na samotność, ale przecież pamiętają o nim ci, którzy go naprawdę znają i którym pomógł – ten były powstaniec.