Pojedynek w Cytadeli. „Traugutt” w Teatrze Telewizji

Podziel się w social media!

Tekst na licencji CC-BY.
Tekst na licencji CC-BY.
Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Piotr Korczyński

19 listopada 1990 roku w Teatrze Telewizji miała premierę sztuka Traugutt Stanisława Zajączkowskiego na podstawie scenariusza Franciszka Ziejki. Tytułowego bohatera zagrał Jerzy Radziwiłowicz, dzięki któremu widzimy, jak skomplikowanym człowiekiem był Romuald Traugutt i jak nieoczywiste i kręte były jego losy prowadzące go ku przeznaczeniu – do bohaterstwa.

„To już…” – ze stoickim spokojem rzekł generał Romuald Traugutt, kiedy nad ranem żandarmi weszli do jego kwatery przy ulicy Smolnej 1 w ustronnej części warszawskiego Powiśla. Tak rozpoczął się ostatni rozdział dramatu człowieka, który wziął na siebie ciężar kierowania powstaniem przeciw jednemu z najpotężniejszych imperiów ówczesnego świata. Jako były oficer armii rosyjskiej dobrze wiedział, na co się decyduje.

Od przyjazdu do Warszawy w październiku 1863 roku Traugutt legitymował się austriackim paszportem wystawionym dla agenta handlowego Michała Czarneckiego. Mieszkanie, które wynajmował na Powiślu, należało do Heleny Kirkorowej, byłej aktorki scen wileńskich i krakowskich. W oficynie tej posesji zamieszkał jeszcze jeden konspirator – Marian Dubiecki, sekretarz Wydziału Rusi Rządu Narodowego, łącznik dyktatora. Carska policja najpierw aresztowała właśnie jego – po tym, jak śledczy wyciągnęli z Artura Goldmana, aresztowanego urzędnika Wydziału Skarbu Rządu Narodowego, konspiracyjne nazwisko i adres Traugutta. Generał wiedział zatem, że policja wpadła na jego trop, ale nie próbował uciekać. Żandarmi przyszli po niego następnej nocy – 11 kwietnia 1864 roku o godzinie drugiej nad ranem. Traugutta przewieziono na Pawiak; tam rozpoznał go jego dawny znajomy ze służby w wojsku carskim, pułkownik Żdanowicz, więc generał nie próbował ukrywać się pod fałszywym nazwiskiem. Przyznał się jednak tylko do dowodzenia oddziałem partyzanckim, natomiast zdecydowanie zaprzeczył, by pełnił w Warszawie jakiekolwiek funkcje polityczne.

Po tym oświadczeniu wtrącono go do karceru, gdzie w ciemności, wilgoci i zimnie, jedynie o chlebie i wodzie przesiedział tydzień. Gdy 19 kwietnia znowu znalazł się w pokoju przesłuchań, jak poprzednio oświadczył, że nie był naczelnikiem rządu rewolucyjnego. Następnego dnia śledczy skonfrontowali Traugutta z jego dwoma byłymi podwładnymi – Karolem Przybylskim i Cezarym Mórawskim. Obaj załamali się podczas śledztwa i od dwóch tygodni sypali jak z nut. Od razu potwierdzili, że Rosjanie schwytali generała i dyktatora powstania – człowieka numer jeden polskiej konspiracji. Na to dictum Traugutt poprosił śledczego, by wpisał do protokołu przesłuchań następujące jego oświadczenie: „Wszystko, co względem mnie zeznałeś, panie Karolu Przybylski, jest nieprawdą i nierzetelnie wmawiasz mi tu do oczów fakta, które miejsca nie miały. Wszystkiemu, co tylko względem mnie zeznałeś i w oczy mi wmawiasz, panie Cezary Mórawski, jak najmocniej przeczę i wcale cię nie znam”.

Niezłomny do końca

Kiedy żandarmi wyprowadzili Przybylskiego i Mórawskiego z pokoju przesłuchań, generał złożył nowe i całkiem inne oświadczenie: „Deklaruję o celu i działaniach moich po przybyciu do Warszawy złożyć szczegółowe wyznania, z tym tylko zastrzeżeniem, że nikogo z osób nie powołam, a tylko wyznam, co sam robiłem”. Traugutt postawił więc sprawę jasno, a Rosjanie przystali na ten układ. Nie stosowano wobec niego przemocy fizycznej, zresztą wedle przepisów jako szlachcic nie mógł być poddawany chłoście. Nie był jednak ani policzkowany, ani kopany, co często spotykało innych mieniących się herbowymi schwytanych powstańców. Mimo wszystko carscy komisarze śledczy od tortur fizycznych woleli te psychiczne, połączone z różnymi psychologicznymi pułapkami i wybiegami. Jednak w wypadku Traugutta uznali, że i te sposoby będą nieskuteczne i do końca traktowali go z respektem należnym powstańczemu dyktatorowi. Tym bardziej że generał, przekonany, iż czeka go śmierć, nie zamierzał prosić i nie prosił o łaskę.

Po przewiezieniu z Pawiaka do celi w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej Trauguttowi odmówiono przywilejów, jakie mieli inni więźniowie – widzenia z rodziną, prowadzenia korespondencji czy dłuższych spacerów. W zamknięciu przebywał przez 79 dni, ale więzienny rygor nie złamał jego woli, o czym świadczą protokoły z jego kolejnych przesłuchań. Zgodnie z wcześniejszą deklaracją opisał przedstawił charakter swych rządów i kompetencji wojskowych, nie podał jednak żadnych nazwisk. Na koniec przesłuchania z 4 maja 1864 roku protokolant zapisał deklarację, w której Traugutt stwierdził między innymi: „Celem zaś jedynym i rzeczywistym powstania naszego jest odzyskanie niepodległości i ustalenie w kraju naszym porządku opartego na miłości chrześcijańskiej, na poszanowaniu prawa i wszelkiej sprawiedliwości […]. Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak szybkie postępy w Europie, że ją nic nie pokona; a wstrzymywanie jej postępu posłuży tylko do nabrania siły i popularności ludziom najbardziej rewolucyjnych przekonań, którzy nie widzą innego środka do zaspokojenia pragnień wielu ludów, jak tylko ogólną burzę społeczną i zupełny przewrót istniejącego porządku rzeczy”.

Prorocze słowa, zwłaszcza w odniesieniu do Rosji. W drugim i ostatnim z śledztw, z którego zachował się protokół (6 maja), śledczy próbowali obarczyć generała odpowiedzialnością za rozstrzelanie jednego z żołnierzy jego oddziałów i okrutne obchodzenie się z chłopami odmawiającymi pomocy powstańcom. Traugutt zaprzeczył jednemu i drugiemu. Podkreślał, że popierał rozporządzenie Rządu Narodowego o zniesieniu pańszczyzny i sam planował uczynić z chłopów główną siłę powstańczej armii w miejsce szlachty. Długą drogę przeszedł ten szlachcic i oficer wyróżniany za wierną służbę carskimi orderami.

Duch Kościuszki

19 listopada 1990 roku w Teatrze Telewizji premierę miała sztuka Traugutt. Spektakl wyreżyserował Stanisław Zajączkowski na podstawie scenariusza Franciszka Ziejki. Tytułową rolę fenomenalnie zagrał Jerzy Radziwiłowicz. Rozpoczyna się sceną przesłuchania aresztowanego generała, a kończy jego egzekucją, śledztwo jest przeplatane retrospektywami. Dzięki kreacji Radziwiłowicza widzimy, jak skomplikowanym człowiekiem był Romuald Traugutt i jak nieoczywiste i kręte były jego losy prowadzące go ku przeznaczeniu – do bohaterstwa.

W kolejnych retrospektywach widzimy Traugutta jako oficera korpusu saperów w armii carskiej, podwładnego gen. Iwana Paskiewicza podczas tłumienia powstania węgierskiego w 1849 roku, kilka lat później wyróżniającego się fortyfikatora i obrońcy Sewastopola w wojnie krymskiej. Przyszły dyktator, odznaczony za tłumienie węgierskiej insurekcji Orderem św. Anny, doceniony za umiejętności inżynierskie i wojskowe między innymi stanowiskiem wykładowcy w wyższej szkole wojennej w Petersburgu, przeżywał jednak osobistą tragedię – na przełomie 1859 i 1860 roku zmarła jego żona Anna i dwójka dzieci. Przeżywszy załamanie nerwowe, w 1862 roku odszedł z wojska w radze podpułkownika i ożenił z krewną Tadeusza Kościuszki – Antoniną Kościuszkówną. Nie oznacza to, że automatycznie stał się zwolennikiem zbrojnego wystąpienia Polaków przeciw carskiej władzy. Wręcz przeciwnie, zdecydowanie dystansował się od haseł powstańczych, a po wybuchu insurekcji odmówił doń akcesji.

Zdanie zmienił dopiero w kwietniu 1863 roku. Dlaczego? Próbując odpowiedzieć na to pytanie, dotykamy tajemnicy przemiany ludzkiego serca. Sztuka Stanisława Zajączkowskiego sugeruje, że stało się to pod wpływem ludzi otaczających dymisjonowanego carskiego podpułkownika, a zwłaszcza żony – wnuczki brata Tadeusza Kościuszki. Kiedy Traugutt zdecydował się objąć dowództwo oddziału kobryńskiego, w ciągu kilku miesięcy przeszedł drogę od dowódcy polowego do generała i dyktatora powstania, więcej nawet – męża opatrznościowego, w którym upatrywano człowieka zdolnego dokonać cudu zatrzymania klęski. Eliza Orzeszkowa, u której Traugutt mieszkał przed wyjazdem do Warszawy, wspominała po latach, że w generale „uderzał przede wszystkim wyraz myśli surowej, skupionej, małomównej. Nic miękkiego, giętkiego, ugrzecznionego, nic z łatwością wylewającego się na zewnątrz”. Charakterystyka typowa dla wojskowego , ale i wytrawnego polityka – jak się miało okazać. Po wyjeździe do Warszawy w sierpniu 1863 roku Rząd Narodowy mianował go generałem i wysłał z misją dyplomatyczną do Paryża. W stolicy Traugutt przekonał się, że nadzieje na zbrojną interwencję Zachodu przeciw Rosji to mrzonka – i to niebezpieczna, gdyż iluzjami osłabiająca walkę. Po powrocie do kraju 17 października przyjął powstańczą dyktaturę. Nastąpiła kolejna zmiana.

Traugutt, dotychczasowy zwolennik Białych, czyli polityki ostrożnej i umiarkowanej, szanse na zwycięstwo widział już tylko w powszechnej mobilizacji. Wysyłał w teren specjalnych komisarzy mających pilnować wykonywania rozporządzeń Rządu Narodowego, przede wszystkim tych dotyczących uwłaszczenia chłopów. W pierwszą rocznicę zrywu, 22 stycznia 1864 roku, napisał w okolicznościowym rozkazie: „Powstanie bez ludu jest tylko wojskową demonstracją w większych lub mniejszych rozmiarach, z ludem dopiero zgnieść wroga możemy, nie troszcząc się o żadną interwencję, bez której oby Bóg miłosierny pozwolił się nam obejść”. Kilka dni później w kolejnym ogólniku stawiał sprawę już zupełnie jasno: „Stan szlachecki w powstaniu obecnym widocznie już się zużył. Zalecamy więc stanowczo zaniechać robót ze szlachtą, którą przyjmować do pracy o tyle tylko, o ile sama się garnie, przedłużać zaś i rozwijać wszelkie roboty tak organizacyjne, jak i wojenne głównie z ludem i przez lud tak wiejski, jak i miejski. Szlachta w zamian za to niech ponosi ciężary materialne”.

Jak widać, w ciągu roku zaledwie Traugutt całkowicie zmienił poglądy. I dokonawszy wyboru, realizował go z żelazną konsekwencją do śmierci. Rankiem 5 sierpnia 1864 roku na stokach Cytadeli stało pięć szubienic, od których kordon Kozaków i żandarmów oddzielał przeszło trzydziestotysięczny tłum, który przybył z miasta, by towarzyszyć w ostatniej drodze i żegnać członków Rządu Narodowego z Romualdem Trauguttem na czele. Ludzie klęczeli, śpiewając Święty Boże. Ani żołnierze, ani żandarmi nie interweniowali. O godzinie 10 jako pierwszy został stracony Traugutt. Rosjanie nie skrępowali mu rąk jak zazwyczaj. Generał ucałował krzyż i przed śmiercią zdążył krzyknąć w tłum: „Ja jestem Traugutt!”. Wraz z nim stracono Rafała Krajewskiego – dyrektora Wydziału Spraw Wewnętrznych, Józefa Toczyskiego – dyrektora Wydziału Skarbu, Romana Żulińskiego i Jana Jeziorańskiego – pracowników ekspedytury. Tak kończyło się życie i rozpoczynała legenda ostatniego powstańczego dyktatora, którego jednak nie sposób zmienić w spiżowy pomnik, odmalowywać w czarno-białych barwach. Takim też jest Traugutt w interpretacji Jerzego Radziwiłowicza – człowiekiem pełnowymiarowym, uwikłanym w historię, ale i dramaty będące udziałem zwykłych ludzi, każdego z nas. Romuald Traugutt – niepozorny mężczyzna w drucianych okularach na nosie i w szarym surducie.