Powstanie Styczniowe w „Nocach i dniach” Marii Dąbrowskiej

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 4 min.
Autor: Maciej Krawczyk

Typowo szkolną esencją Nocy i dni Marii Dąbrowskiej jest kontrast charakterów głównych protagonistów powieści. W niewielu momentach jest on bardziej namacalny niż w tych, w których sprawa między małżonkami schodzi na Powstanie Styczniowe.

 

 

Nie ma wielu pisarzy, z którymi współczesność obeszłaby się równie okrutnie co z Marią Dąbrowską. Fetowana jeszcze pół wieku temu i ocierająca się z irytującą częstotliwością o Nobla pisarka, we współczesnej pamięci potocznej została postawiona w szeregu pozytywistycznych nudziarzy, którymi nauczyciele tak lubią dręczyć młodzież. Autorka Nocy i dni jest mylona z Elizą Orzeszkową albo przypisuje jej się autorstwo nieśmiertelnej Naszej szkapy. To mocno niesprawiedliwe, szczególnie że oba dzieła napisane zostały jeszcze przed narodzinami Dąbrowskiej.

Noce i dnie, jej jedyna powieść, jest dzieckiem swojego czasu. Można nawet powiedzieć, że wunderkindem. To jednocześnie dzieło historyczne, psychologiczne, obyczajowe i w jakimś stopniu autobiograficzne, a na każdym z tych pól wybitne. Dąbrowska zdaje się widzieć niedawno miniony świat takim, jakim rzeczywiście był, nie przymykać oczu na niewygodną prawdę i chłostać ją swoją spokojną, okrągłą frazą. Ciosy te łagodzi jednak niemal tołstojowska empatia, a elementy wyjęte z własnego życia zamiast odbierać dziełu obiektywizm, nadają mu rysu autentyczności. Akcja powieści toczy się w drugiej połowie XIX wieku (liczonej tak, jak liczyć trzeba w Rzeczypospolitej – od końca styczniowego zrywu do Wielkiej Wojny) i opowiada, cóż, o nocach i dniach Barbary, jej rodziny i męża. Ten ostatni jest najłatwiejszy do zidentyfikowania w biografii pisarki – mąż Barbary Bogumił Niechcic to po prostu ojciec Dąbrowskiej Józef Szumski.

           

 

Niechcic – Szumski

W dziennikach Dąbrowskiej można przeczytać, że „poszedł ojciec do powstania w styczniu 1863”, czyli jako osiemnastolatek. Został ciężko ranny w walkach koło Kuczborka. Jego późniejsze losy były dość burzliwe. Po upadku powstania trafił do niewoli pruskiej a po ogłoszeniu amnestii postanowił wstąpić do Aleksandryjskiego Pułku Huzarów, z którego musiał dezerterować po pobiciu jednego z rosyjskich oficerów. Zbiegł do Niemiec, gdzie zarabiał na chleb, jak umiał, po czym po latach wrócił do rodzinnego Kuczborka, by jako człowiek już 40-letni poślubić Ludomirę z Gałczyńskich. W 1888 roku młodzi małżonkowie wyjechali do Russowa pod Kaliszem, gdzie Józef został administratorem majątku; rok później urodziła się tam Maria. Podobieństwo biografii ojca Dąbrowskiej i Bogumiła Niechcica jest bardzo duże. Tak duże, że opis losów Niechcica może pozwolić na wypełnienie białych plam w biografii ojca pisarki.

Dziś w gąszczu powstańczych nazwisk niezwykle trudno byłoby odnaleźć młodego partyzana z ziemiańskiej rodziny, tu z pomocą przychodzi nam jednak literacki Klemens Kicki, wuj Bogumiła. On to, postradawszy zmysły, „często też wspominał o swoich dowódcach, którzy nosili cudzoziemskie nazwiska: Szmeyc i Navoni. Na Szmeyca wymyślał, a Navoniego chwalił.”. I wiemy już wszystko. Ten pierwszy to kpt. Piotr Szmajs, który w lecie 1863 roku został następcą płk. Navonego, dowódcy silnego oddziału powstańczego, który został ranny. Trudno się tu dziwić utyskiwaniu starszego pana, ponieważ faktycznie nieudolność dowódców doprowadziła do klęski powstańców Szmajsa w największej partyzanckiej batalii na północnym Mazowszu – bitwie pod Chromakowem, stoczonej 10 sierpnia 1863 roku. Klęski tym dotkliwszej, że cześć polskich żołnierzy została spalona żywcem w zabudowaniach dworskich. Co prawda winna za porażkę spoczywała nie tylko na kpt. „Szmeycu”, a innym dowódcy – Teofilu Witkowskim, którego postawa w tej potyczce zaprowadziła prosto pod sąd wojenny. Możemy domniemywać, że Klemens Kicki walczył pod Chromakowem, nie było tam jednak ani Józefa Szumskiego, ani jego literackiego alter ego Bogumiła Niechcica. Dla nich powstanie skończyło się wcześniej.

Jednym z punktów zwrotnych początku Nocy i dni jest chwila, gdy na powstańczej mogile pod Borkiem zakochany Niechcic odmawia swojej wybrance opowieści o bohaterskiej i traumatycznej przeszłości partyzana za sprawę ojczyzny, którą ona tak często zwykła romantyzować. Borek to oczywiście Kuczbork, gdzie do dziś na tablicy upamiętniającej poległych możemy wyczytać datę ich śmierci – 12 lipca 1863 roku. Ta scena może najdobitniej pokazuje różnice zarówno charakterów, jak i podejścia do tematu styczniowego zrywu tej dwójki, która razem spędzała noce i dnie.

Dla Bogumiła powstanie jest niemal tabu, źródłem głębokiej traumy, o której opowiada bardzo, bardzo rzadko - zazwyczaj zmuszony lub gdy traumatyczne wspomnienia tortur w pruskiej niewoli lub tego, gdy był zakopany żywcem w kuczborskiej mogile, stają się ostatnią deską ratunku dla jego stoicyzmu. Z kolei Barbarę nie raz i nie dwa pamięć o styczniowym zrywie oraz udziale męża w walkę o wolność ojczyzny prowadzi do patriotycznej egzaltacji i jednocześnie jest wyznacznikiem statusu. Mówi m.in. sama sobie, że mąż piastujący stanowisko administratora w majątku ziemskim „zeszedł na to niskie miejsce najpiękniejszą drogą, jako niewyrachowany bojownik wolności” czy „przypomniała sobie, że wuj Klemens jest powstańcem, człowiekiem, który walczył za wolność i opiekowanie się nim było nie ofiarą ani stratą ostatnich lat młodości, ale zaszczytem, honorem, który ją wywyższał ponad inne zamożniejsze i weselej żyjące kobiety”. To nieco utylitarne podejście do tematu powstania pojawia się również w trakcie małżeńskiej dyskusji o posłaniu dzieci do zrusyfikowanych wtedy szkół:

„– To na co byłeś w powstaniu?

– Właśnie dlatego – odmruknął.

– Nie, nie – twierdziła namiętnie. – Trzeba walczyć z tym, przez co wszyscy cierpią.

Wtedy on, który walczył, podniósł oczy na nią, która głosiła walkę.

– Walczyć? – zapytał surowo. – Tak, że uchylać się od tego, co inni, biedni, muszą robić? Na walkę przyjdzie też czas.

– Owszem – poddała mu się z gniewem. – Mogę ci przyznać rację i że mówisz szlachetnie. Ale tu przecież idzie o przyszłość naszych dzieci. Przypuśćmy, że pozostałyby i tak patriotami...”

 

Ten, który walczył   

To tylko jeden z kilku przypadków, gdzie powstańcza przeszłość Bogumiła obraca się niejako przeciwko niemu. I wcale nie najbardziej dramatyczny. On, „który walczył”, nie potrafił bowiem przekazać dzieciom ani swoich stoickich cnót nabytych ciężkimi doświadczeniami, ani przysypanego przez traumę patriotyzmu. To zawsze była domena Barbary. Można tu zauważyć subtelność społecznej obserwacji Dąbrowskiej. W świecie Nocy i dni „uważali powstanie za nieszczęście nawet ci, co w nim byli”, nie bez dobrych powodów zresztą, więc siłą rzeczy nie mogli być nosicielami niepodległościowych ideałów. Blizny bolały za bardzo, zadry były zbyt głębokie. „Głosić walkę” mogli tylko ci, dla których przewijające się przez karty powieści „byłeś w powstaniu” jest powodem do dumy a nie do wstydu.

Te słowa zabrzmią w uszach Bogumiła szczególnie ciężko, gdy rzuca mu je w twarz ulubiona córka Agnieszka, alter ego samej Dąbrowskiej. „No więc ja mam ideał, wspólny z tym, kogo kocham i dla tego ideału chcę żyć gdziekolwiek i jakkolwiek, choćby bez dachu i o głodzie na tułaczce... – brnęła, czując potrzebę usprawiedliwienia swych zamiarów czymś więcej niż chęcią porzucenia rodziców dla kochanka. – Wygnaniec? Bez dachu i o głodzie? – stropił się ojciec. – Kto jest, na Boga, ten człowiek? O co walczył, gdzie walczył? – O to samo, co tatuś kiedyś... A teraz tatuś potępia. – Ja nie potępiam. – Bogumił upadł na duchu. […] Dobrze. Dostaniesz rano konie i rób dalej, co chcesz. Nie będę stawał na drodze do twojego »szczęścia«”.

To doprawdy przejmująca scena. Zgorzkniały i naznaczony po równo klęską i „około dwudziestoma” bliznami ekspowstaniec, który nie posłuchał wuja „dzieci na rzeź prowadzić nie myślącego”, teraz na podobną rzeź, chcąc nie chcąc, musiał wysłać własne dziecko własnymi końmi własne dziecko. Tu może Maria Dąbrowska jedyny raz była naiwna, bo chyba naprawdę jej się wydawało, że to już ostatni raz.