Ostatni będą pierwszymi. Spektakl „Dwie głowy ptaka” Wojciecha Wójcika

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Piotr Korczyński

W spektaklu telewizyjnym Dwie głowy ptaka (1993) poznajemy końcowe momenty życia Aleksandra Waszkowskiego – ostatniego naczelnika Warszawy w Powstaniu Styczniowym. Reżyser Wojciech Wójcik starał się ukazać i rozwikłać tajemnicę tego odważnego i oddanego sprawie człowieka, który w więzieniu świadomie wybrał współpracę z wrogiem, choć od samego początku wiedział, że śmierć go nie minie.

 

Link do spektaklu Dwie głowy ptaka (1993) w reżyserii Wojciecha Wójcika

 

Aleksander Waszkowski wpadł w ręce carskiej policji przypadkowo 19 grudnia 1864 roku na ul. Elektoralnej w Warszawie. W istocie jego naczelnikostwo nad stolicą Królestwa było już fikcją. By uniknąć wsypy i aresztowania, żył bez mała jak kloszard. Noce spędzał w młynie na Solcu, a dniami przesiadywał w kawiarniach, najczęściej czytając gazety. Wiadomości z prasy odzierały z wszelkich złudzeń. Klęska była faktem bezsprzecznym, a mimo to Waszkowski starał się rozniecać iskry nadziei w gasnących popiołach sprawy. Jako naczelnik miasta Warszawy wydał nawet drukiem dwie odezwy. Pierwszą opublikował 6 sierpnia 1864 roku, dzień po egzekucji Romualda Traugutta i czterech członków jego rządu na stokach warszawskiej Cytadeli. Oddawał w niej hołd straconym bohaterom i nawoływał do dalszej walki. Druga odezwa – jako „rozkaz dzienny nr 32” – ukazała się 27 września. Waszkowski powtórzył w niej apel do trwania w oporze i potwierdził, że Organizacja Miejska wciąż kontroluje sytuację w Warszawie. Wprawił tym władze carskie w konsternację.

Kiedy potwierdzono tożsamość młodego mężczyzny aresztowanego na Elektoralnej, w pokojach śledczych na Cytadeli zapanowała euforia. Oto w rękach policmajstrów znalazł się ten zuchwały Waszkowski, w Warszawie zadający Rosjanom najboleśniejsze ciosy. W lutym 1863 roku to on wykradł im mapy sztabowe, a kilka miesięcy później – w czerwcu – całkiem ośmieszył, przejmując Kasę Głównej Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu Królestwa Polskiego. Śledczy wyobrażali sobie, że tak zuchwały nieprzyjaciel musi wyglądać niczym grecki heros, tym czasem z wyglądu był to młodzieniec niepozorny, o twarzy naznaczonej potwornym zmęczeniem. W sztuce Wójcika to znużenie świetnie oddał grający Waszkowskiego Mirosław Baka.

W jednym policmajstrzy się nie omylili – powstańczy naczelnik miał żelazny charakter. Namiestnik Królestwa Polskiego gen. Fiodor Berg pisał do cara z podziwem: „Uderzająca w tej sprawie jest odwaga tego człowieka i jego upór, aby nie opuszczać miasta i kraju. Okoliczność ta dowodzi, niestety, że jeszcze wielu ludzi w tym mieście proteguje takie egzystencje, mimo surowości trybunałów i mimo szubienic. Spisek zapuścił głębokie korzenie, ale w końcu je wykarczuję”.

Odwrócony

To ostatnie, złowieszcze, zdanie Berga było też wyrokiem na Waszkowskiego. Przed śmiercią czekała go rzecz jeszcze straszniejsza – zaparcie się wszystkiego, w co dotychczas wierzył. Jak go do tego zmuszono, jakim cudem złamano niezłomnego? Nie bito go, śledczy wiedzieli bowiem, że w tym przypadku zastosowanie przemocy fizycznej będzie miało skutki odwrotne od zamierzonych. Obmyślano bardziej wyrafinowane tortury – psychiczne. Współwięźniami Waszkowskiego w celi zostali popadający w obłęd sztyletnik (Piotr Bajor) i milczący rosyjski oficer, który przeszedł na stronę powstańców (Robert Rozmus). Naczelnik znalazł się więc między ludźmi cierpiącymi straszne katusze moralne i przekraczającymi granice szaleństwa. Sztyletnika męczyły wyrzuty sumienia, lecz straszniejszy był los oficera, któremu specjalnie dostarczano wieści o jego rodzinie w Moskwie. Towarzystwo tych udręczonych ludzi miało zmiękczyć Waszkowskiego, ukazać mu beznadziejność buntu, w którym uczestniczył i którym kierował.

Śledztwo prowadzili specjalnie dobrani specjaliści – prawdziwi mistrzowie fachu – trzej „szatani”: płk Griszyn (Franciszek Pieczka), płk Tuchołko (Janusz R. Nowicki) i bezimienny oficer III Oddziału (tajna policja), którego świetnie zagrał Tomasz Stockinger. Ten ostatni był najgroźniejszy z całej trójki – inteligentny, uprzejmy, wykształcony, a w istocie bezwzględny i wyzbyty altruizmu. To on prowadzi sprawę milczącego oficera i dyskretnie nadzoruje także przebieg śledztwa Waszkowskiego. Niby z życzliwości, niby przypadkiem odwiedza go w celi lub podczas przesłuchań, opowiadając, co słychać w mieście, filozofując o rzeczach ponadczasowych, by jednocześnie jednym lub kilkoma zdaniami zadać cios w samo serce Waszkowskiego, zatruć je rozpaczą, odebrać wszelką nadzieję. I w końcu były już naczelnik załamuje się i o 180 st. zmienia swoją postawę.

Kapturowe sądy historii

Waszkowski, utraciwszy wiarę w sens insurekcji, z entuzjazmem neofity uchwycił się innego przekonania: by ocalić istnienie narodu, należy iść na całkowitą współpracę ze zwycięzcą – caratem. Swym postępowaniem w tej kwestii zdumiał nawet samych śledczych. Napisał uniżony list do namiestnika Berga, w którym obiecał, że dostarczy swoją ukrytą naczelnikowską pieczęć, aby nikt inny nie mógł jej już wykorzystać w powstaniu. To jednak nie wszystko – przekreślił swój największy sukces. Zadeklarował mianowicie, że złoży przed wicekonsulem brytyjskim Williamem White’em (Marek Barbasiewicz) oświadczenie w sprawie swego udziału w zaborze Kasy Głównej. White, którego dopuszczono do więźnia, nie może się temu nadziwić. Indaguje go, czy tej deklaracji nie wymuszono na nim torturami i prosi go wręcz – z sympatii do Polaków – by tego nie czynił. Na próżno, Waszkowski był nieugięty. Carscy dyplomaci wykorzystali jego oświadczenie przed sądem w Londynie, by oddalić polskie pretensje do listów zastawnych, będących najcenniejszym depozytem Kasy Głównej.

A przy tym wszystkim należy pamiętać, że Waszkowski ani raz nie poprosił Berga czy śledczych o wstawiennictwo do cara, by zmienił mu najwyższy wymiar kary. Bardzo dramatyczna jest scena spotkania więźnia z siostrą (Sławomira Łozińska), która nie może pojąć odmiany brata. Nie wzrusza go wieść, że warszawska ulica uważa go już nie za bohatera, lecz Judasza. Tłumaczy kobiecie, że w konfrontacji z imperium za wszelką cenę należy dążyć do przetrwania zniewolonego narodu i z tym przekonaniem podąża na szafot. Aleksandra Waszkowskiego powieszono wraz z wodzem sztyletników Emanuelem Szafarczykiem 17 lutego 1865 roku. I nie był to koniec rosyjskich egzekucji, które historycy szacują – a są to wyliczenia niepełne z braku akt – na 669. Jedną z ostatnich wykonano 4 grudnia 1866 roku: w fosie Cytadeli rozstrzelano Mitrofana Podhaluzina, junkra kozackiego, który przeszedł na stronę powstańców i dowodził szwadronem jazdy w partii gen. Józefa Hauke-Bosaka. Po upadku powstania Podhaluzin uciekł do Galicji, gdzie został aresztowany przez Austriaków i wydany władzom carskim.

Gra z diabłem

Jak zauważa prof. Stefan Kieniewicz w swej syntezie Powstanie styczniowe: „Dla prowadzenia śledztwa nie mniej ważnym od przyznania się więźnia do winy, do wydania przezeń wspólników, było moralne złamanie więźnia, przekonanie go o bezsensie sprawy, dla której się poświęcał”. W wypadku Waszkowskiego policmajstrom ta sztuka się udała . Romuald Traugutt, jak pamiętamy, pozostał natomiast niezłomny. I należy powiedzieć, że wśród aresztowanych pełniących w powstaniu kierownicze funkcje należał do mniejszości. Nie ma się temu ani co dziwić, ani zżymać na ludzi będących w krańcowej sytuacji, zagrożonych śmiercią i wystawionych na diabelskie manipulacje śledczych.

A ci mieli do dyspozycji wiele środków oraz metod i trzeba przyznać, że byli mistrzami w swym fachu. Kiedy nie wystarczała przemoc fizyczna i psychiczna, stosowali fortele. Tak było np. w wypadku Jakuba Gieysztora, prezesa powstańczego Wydziału Zarządzającego Prowincjami Litwy – wmówiono mu, że przyznając się i wydając nazwiska „ograniczonej liczby” konspiratorów, ocali od więzienia i śmierci dziesiątki innych ludzi podejrzanych o spiskowanie przeciw carowi. Jeśli nie pomagał podstęp, starano się drażnić ambicje aresztanta. To wypadek Oskara Awejdego. Jak pisał o nim prof. Kieniewicz: „Szczerością swą Awejde ratował się od szubienicy, ale wyżywał się też w nowej roli – pierwszego historiografa powstania, który pouczał zaborców, z namiestnikiem Bergiem na czele, o genezie i przyczynie upadku tego […] przedsięwzięcia, jakim było powstanie styczniowe”. Awejde miał przy tym fenomenalną pamięć – „sypał” setkami nazwisk i faktów, ku niewątpliwemu ukontentowaniu śledczych.

Byli jednak i tacy konspiratorzy, którzy nie tylko – jak Traugutt – nie dali się złamać, lecz przejrzawszy grę policmajstrów, podejmowali z nimi własną, by nie tylko ocalić swe życie, ale i innych aresztantów, a przede wszystkim tych pozostających na wolności. Do nich niewątpliwie należał Bronisław Szwarce, kierownik Wydziału Spraw Wewnętrznych Centralnego Komitetu Narodowego. Aresztowany jeszcze przed wybuchem powstania, 22 grudnia 1862 roku, był poddany bardzo długiemu śledztwu. Nie zdradził nikogo i konsekwentnie wykręcał się od wszelkich deklaracji oraz wyjawiania struktury wydziału, za który odpowiadał. Pomagało mu to, że miał francuskie obywatelstwo. Ostatecznie od śmierci wyratowało go wstawiennictwo żony Napoleona III cesarzowej Eugenii. Inny konspirator, Marian Karol Dubiecki, sekretarz Wydziału Rusi w rządzie Traugutta, przeszedł bardzo ciężkie śledztwo – Rosjanie złamali mu szczękę i pozostawili głębokie blizny po bacie na plecach – lecz zdołał wmówić swoim oprawcom, że jako sekretarz Rusi nie miał w rządzie nic do roboty i pełnił fikcyjne stanowisko. W istocie było odwrotnie, bo Dubiecki był łącznikiem między Trauguttem a powstańczym dyrektorem spraw zagranicznych Henrykiem Krajewskim. Niewątpliwie Szwarce i Dubiecki wygrali „batalię z diabłem”, a stawką w tej grze były ich dusze. Ten pierwszy na katordze spotkał młodego Józefa Piłsudskiego, w którym z czystym sumieniem zaszczepił legendę 1863 roku.

 

Dwie głowy ptaka, scenariusz na motywach książki Władysława Terleckiego w reżyserii Wojciecha Wójcika, spektakl telewizyjny miał premierę 22 lutego 1993 roku.

 

Kadr ze spektaklu telewizji "Dwie głowy ptaka" Wojciecha Wójcika