Na początku kwietnia 1863 roku w Wielkim Księstwie Poznańskim sformowano kilka oddziałów powstańczych. Była to w dużej mierze zasługa hrabiego Jana Działyńskiego, który zorganizował komitet wspierający insurekcję. Sprowadzano broń, gromadzono żywność, odzież i oporządzenie, zbierano ochotników. Sformowane partie przerzucano następnie przez granicę.
W szeregach oddziałów zorganizowanych w Poznańskiem znalazło się wielu Francuzów, pragnących realizować hasło „Za wolność naszą i waszą”. Ochotników werbowali w Paryżu przedstawiciele Rządu Narodowego, ich podróż do Poznania zaś organizował hrabia Władysław Czartoryski (syn księcia Adama) i środowisko emigrantów skupionych wokół Hotelu Lambert. Ogółem z Francji przybyło ponad pięćdziesięciu wojskowych, w większości oficerów i podoficerów. Jednym z nich był Léon Young de Blankenheim, podporucznik 88. Pułku Piechoty z Bordeaux. Na wezwanie Rządu Narodowego uzyskał dymisję i po nawiązaniu kontaktu z polskimi emisariuszami wraz z grupą ochotników pospieszył do stolicy Wielkopolski, gdzie znalazł się w końcu marca 1863 roku.
Francuzi na czele powstańców
Young kwaterował w Brdowie pod Środą. Tam też formowała się kawaleria, piechota zaś w nieodległych Malczewie i Karszewie. Mająca współdziałać z Youngiem partia Francuza Rocheblave’a (zastąpionego wkrótce przez Emila Faucheux) kwaterowała w Niechanowie. Trzecim oddziałem, mającym wkrótce przekroczyć granicę, było zgrupowanie płk. Edmunda Taczanowskiego – spodziewano się, że Young nawiąże kontakt także z nim. 12 kwietnia partia Taczanowskiego została jednak rozproszona przez Prusaków podczas próby przedostania się do Królestwa (dowódca odtworzył swój oddział kilka dni później, już za kordonem).
Oddziały obu Francuzów skoncentrowały się wkrótce w Niechanowie, skąd pomaszerowały w kierunku granicy. Young, zapewne dla większej dyskrecji, zarządził, by piechota i jazda poruszały się niezależnie i połączyły dopiero po przejściu granicy, co nastąpiło nocą z 17 na 18 kwietnia. W tym czasie pod jego komendą było zaledwie stu ludzi. Liczebność jego partii wzrosła, dołączyła do niego bowiem część rozbitego oddziału kpt. Maksymiliana Broekera.
Większość powstańców otrzymała broń w Słupcy, dopiero po wkroczeniu do Królestwa. Były to karabiny i amunicja, przemycone z Poznańskiego, gdzie gromadzono je w tajnych magazynach. Na marginesie – to dzięki sprawności powstańczej administracji oddziały formowane w zaborze pruskim były na ogół dobrze uzbrojone.
Oprócz broni Young dysponował jeszcze jednym atutem nie do przecenienia: miał do dyspozycji dziesięciu francuskich oficerów i kilku instruktorów podoficerów wywodzących się również z armii francuskiej, razem dwudziestu doświadczonych zawodowych wojskowych. Dzięki temu w krótkim czasie udało się wstępnie przeszkolić ochotników i nadać partii ramy wojskowe. W rezultacie w Konińskie wkroczył, według świadków, „silny, wyćwiczony oddział”, mogący stanowić niebezpiecznego przeciwnika dla rosyjskich kolumn pacyfikacyjnych.
Plany
Po przejściu granicy jazda połączyła się z piechotą. Zgrupowanie wyglądało imponująco: „około 7-mej z wieczora wjechała na podwórze Gór dzielna awangarda, złożona z dwu szwadronów przystojnie odzianych i wykwalifikowanych jeźdźców, a przed nią, na dzielnym półkrwi arabskim bachmacie, otoczony sztabem kilku oficerów, śliczny młody oficer francuski w czerwonym, galonikami obszytym kepi na głowie, w granatowym mundurze, oblamowanym złotem, zdobnym w jedną złotą szlifę. [...] Ze sztabem, złożonym z kilkunastu dorodnych i dobrze umundurowanych młodzieńców, dosiadających dzielne konie wierzchowe, szły znowu dwa mniejsze oddziały kawalerzystów, z ochotników, strzegące furgonów, zaczem na kilkudziesięciu zarekwirowanych po drodze podwodach jechali strzelcy i kosynierzy, mając przed sobą amunicję, furaże i wóz na resorach, okryty dachem płóciennym, wiozący dwóch felczerów i służyć mający do przewozu rannych”.
Tak zorganizowana i wyposażona partia powstańcza musiała z pewnością budzić nadzieję na zwycięstwo i zachęcać do wytrwałości w walce. Jego dowódca zamierzał uporządkować i wzmocnić swoje siły, następnie wkroczyć na Kujawy i zaatakować carski garnizon we Włocławku. Blankenheim twierdził, że jego zadaniem jest wybadanie sytuacji militarnej i nastrojów społecznych, co miało przygotować grunt pod interwencję dyplomatyczną mocarstw w sprawie Polski.
Do oddziału Younga stale nowi ochotnicy, tym razem miejscowi. Dołączył do niego też mniejszy oddział kpt. Solnickiego, dzięki czemu partia rozrosła się do około tysiąca ludzi. Jak na warunki powstańcze, była ona dobrze uzbrojona i wyposażona. Połowę zgrupowania stanowili strzelcy, resztę kosynierzy (początkowo wielu było uzbrojonych jedynie w drągi) i kawaleria dowodzona przez rtm. Józefa Skrzyńskiego: „Dzielnie ona wyglądała. Składali ją prawie sami łęczycanie. Ubiór jazdy był skromny. Składał się […] z czamarki szaraczkowej, takiegoż koloru spodni, wyrzuconych na buty oraz czapek siwych mazurskich z kokardą biało-amarantową, za którą zatknięte było piórko. W ręku dzierżyli kawalerzyści lance z chorągiewkami dwubarwnymi, siedzieli na koniach miernych, lecz silnych i wytrwałych w biegu”.
Zwycięstwo…
Gdy 25 kwietnia dotarła wiadomość, o wymarszu z Włocławka kolumny rosyjskiej mjr. Nelidowa w sile ok. sześciuset ludzi, zwinięto obóz i ruszono na jej spotkanie. Nastąpiło ono 26 kwietnia pod Nową Wsią, nieopodal południowego krańca jeziora Gopło. Rosjanie otrzymywali od swoich szpiegów informacje o poczynaniach powstańców i szykując się do bitwy, zajęli dogodne pozycje na polanie pośród sągów drzewa i w lesie. Przedwcześnie otworzyli jednak ogień do nadchodzącej straży przedniej insurgentów, zdradzając swoją pozycję. Mimo ostrzału kawaleria Skrzyńskiego wycofała się sprawnie, zawiadamiając Younga o nieprzyjacielu i jego rozmieszczeniu.
Strzelcy, nie zwlekając, rozwinęli się w tyralierę i podjęli walkę ogniową jak równy z równym, co było możliwe dzięki dużej ilości broni palnej i amunicji w oddziale. Pod ich osłoną nastąpił atak trzech kolumn kosynierskich. Na czele środkowej jechał sam dowódca: „Young był wspaniały, zatknął swoją policyjną [oficerską – przyp. aut.] czapkę (kepi) na ostrzu szabli i krzyczał »naprzód«; zelektryzowana tym posunięciem Younga, który sam ruszył pierwszy, kolumna jak jeden mąż natarła na Rosjan, którzy zostali kompletnie pobici”. Wielu strzelców dołączyło do kosynierów, łamiąc szyk i powodując chwilowe zamieszanie.
Nieustępliwość powstańców oraz podobna liczebność obu stron sprawiły, że carscy żołnierze nie wytrzymali naporu i zaczęli się cofać do pobliskiej wsi. Jednak i tu nie potrafili powstrzymać atakujących coraz śmielej Polaków. Odwrót ciągnął się więc aż do lasu leżącego już blisko granicy z Prusami. Ponieważ Rosjanom zaczynało już brakować amunicji, a napór powstańców nie słabł, Nelidow ok. 15.00 wydał rozkaz przekroczenia granicy pruskiej. W tym momencie jego oddział liczył już tylko 497 żołnierzy i oficerów, w tym wielu rannych. Według źródeł rosyjskich straty wyniosły 34 rannych i zabitych. W partii Younga miało zginąć 25 ludzi, a 40 odniosło rany, ale wydaje się, że to zaniżone szacunki. Męstwem wyróżniło się wielu; warto wspomnieć choćby o lekarzu Lucjanie Schmidcie, niosącym pomoc rannym tak długo, aż zemdlał z wyczerpania.
Jak podają pamiętnikarze, przyczyną znacznej części strat były „garibaldyjki” – czerwone bluzy noszone przez niektórych powstańców. Po wyparciu Rosjan za kordon zebrano rannych i zdobytą broń, po czym ruszono dalej, zakładając obóz między Izbicą a Brdowem.
…i klęska
Kilka dni później karta się odwróciła: oddział Younga, który znacznie się rozrósł dzięki ochotnikom i rozbitkom z innych partii powstańczych, został zaatakowany nieopodal Brdowa przez kolumnę gen. Apostoła Kostandy. Przeciwnik dysponował piechotą, kawalerią oraz artylerią i to jej ogień przesądził o wyniku starcia, rozbijając kilkakrotnie ponawiane ataki kosynierów i łamiąc morale powstańców. W trakcie bitwy Younga wsparła partia płk. Ludwika Oborskiego, jednak niewiele to pomogło. Co gorsza, z niejasnych przyczyn jego śladem nie poszedł stojący nieopodal oddział Alfonsa Seyfrieda, który całą bitwę spędził bezczynnie, przysłuchując się odgłosom walki.
Nie pomogła także odwaga francuskiego dowódcy, który przemierzał pole bitwy, by zagrzewać walczących i porządkować kompanie, gdy zaczynały się mieszać i ustępować, nie będąc w stanie przełamać linii rosyjskich. Klęska nastąpiła, gdy Young na czele kosynierów ruszył do kolejnego ataku, wołając: „Dalej, panowie! naprzód, naprzód!”. Rosjanie usłyszeli go i skupili na nim ogień; sprawę ułatwiał fakt, że Francuz cały czas nosił swe czerwone kepi. Jedna z kul trafiła go w brzuch, gdy się zachwiał i spadł z konia, otrzymał kilka ciosów szablą. Na ten widok powstańcy uszli do pobliskiego lasu. Zmęczonych i zniechęconych już nic nie mogło zatrzymać, oddział rozpadł się całkowicie.
Jak relacjonował pamiętnikarz: „W okolicach, gdzie się skoncentrował oddział Younga, stoczono bitwę, jedną z najkrwawszych, której tylko bitwa pod Ignacewem, w 10 dni później stoczona, dorównać mogła. Kilkudziesięciu zabitych i moc rannych naszych braci, oraz zabrane wozy z amunicją, dokonały popłochu i rozsypki zwyciężonych po lesie osowieckim, skąd się później do innych oddziałów pozaciągali”. W walce poległo 68 powstańców, przynajmniej dwa razy tyle było rannych i wziętych do niewoli. Zabitych wraz z dowódcą pochowano w zbiorowej mogile na cmentarzu w Brdowie.