Na rekonstruktorskim szlaku

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 6 min.
Autor: Natalia Pochroń

Przeglądają wojskowe archiwa, szyją mundury, ćwiczą musztrę – tak wygląda codzienność większości rekonstruktorów. Chociaż odwołują się do przeszłości, ich działalność jest najlepszym dowodem na to, że historia wciąż żyje i mocno kształtuje rzeczywistość.

Początki są zwykle bardzo podobne – pytający wzrok, zdziwione twarze, czasami niepokój. Nic dziwnego – w końcu niecodziennie widzi się maszerujące ulicami oddziały osób w mundurach, i to nie współczesnych, a sprzed stu, dwustu lat. Czasami na tyle odbiegają one od powszechnego wyobrażenia ubioru wojskowego, że przywołują najróżniejsze skojarzenia. – Ile to już razy nazywano nas kominiarzami czy Krzyżakami, zwłaszcza na początku. Nie sposób tego zliczyć – mówi sierż. Robert Matusik z Grupy Rekonstrukcji Historycznej Pułk Żuawów Śmierci.

Rzeczywiście, komuś mniej obeznanemu z historią trudno w pierwszej chwili skojarzyć strój buskich rekonstruktorów. Czarna sukienna kamizelka z naszytym dużym białym krzyżem pośrodku, na to narzucony surdut – również z czarnego sukna – do tego bufiaste spodnie i wysokie buty z cholewami i obszyty białym barankiem czerwony fez, czyli czapka w kształcie ściętego stożka, kojarzona raczej z krajami muzułmańskimi niż z polskimi militariami. I oczywiście karabin kapiszonowy z bagnetem. Tak właśnie wyglądało umundurowanie żuawów śmierci.

Powstańcza elita

Elitarna jednostka trafiła na polskie ziemie z Francji – to właśnie na wzór francuskich żuawów oficer tegoż pochodzenia, François de Rochebrune, w lutym 1863 roku sformował w Ojcowie oddział ochotników, który szybko stał się jedną z najbardziej znanych jednostek Powstania Styczniowego. Jego członkowie przysięgali, że nigdy się nie cofną ani nie poddadzą. Mieli jeden wybór: wygrać lub zginąć.

Dzieje walecznej jednostki zaintrygowały miłośników historii z Buska-Zdroju, którzy jako pierwsza i jedyna grupa w Polsce postanowili odtworzyć tę formację. – O utworzeniu grupy zadecydował w zasadzie przypadek – wspomina sierż. Matusik. – Mój kolega Robert Osiński, świetny historyk i regionalista, wygłaszał pewnego dnia prelekcję o Powstaniu Styczniowym i uszył sobie mundur żuawów, by zaprezentować go podczas wykładu. Widząc, że mi się spodobał, zapytał, czy nie chciałbym sprawić sobie podobnego. W taki sposób, trochę mimochodem, pojawiła się myśl, by zachęcić do tego innych i stworzyć większą grupę, która rekonstruowałaby pułk. A ponieważ byłem w tym czasie nauczycielem historii w technikum i uczyłem wielu młodych chłopaków, pomyśleliśmy, że to świetna okazja, by pozyskać ochotników.

Początki były skromne. W uroczystościach upamiętniających bitwę pod Grochowiskami, które odbyły się 15 marca 2003 roku, kiedy grupa rekonstruktorów z Buska-Zdroju zainaugurowała działalność, wzięło udział pięć osób – trzy w podstawowym umundurowaniu żuawów śmierci, jedna odtwarzająca strzelca (z oryginalną XIX-wieczną dubeltówką, będącą na wyposażeniu powstańców) i jedna wcielająca się w dragona, z szablą u boku. Szeregi pułku szybko jednak zaczęli zasilać ochotnicy, do tej pory przez oddział przewinęło się blisko 130 osób. W tej grupie rekonstrukcji historycznej to swoista sztafeta pokoleń – nierzadko zdarza się, że działają w niej praktycznie całe rodziny. Dla żuawów śmierci to bardzo charakterystyczne – w jednostce walczącej w Powstaniu Styczniowym pod dowództwem Rochebrune’a mocno wyczuwalny był esprit de corps, swoisty duch oddziału. A przy tym widać było zorganizowanie i dyscyplinę.

Te tradycje przejmują rekonstruktorzy z Buska-Zdroju. – Staramy się uczestniczyć w uroczystościach upamiętniających wszystkie większe bitwy Powstania Styczniowego, więc mamy je praktycznie na okrągło, w różnych miejscowościach. Był rok, że braliśmy udział w pięćdziesięciu imprezach w ciągu roku – wspomina sierż. Matusik. – Zdarzało się, że o godz. 1 wracaliśmy z uroczystości, a o 5 trzeba było stawić się w koszarach na zbiórce i jechać na kolejną uroczystość. Ale udało się. Nie było narzekania czy marudzenia. Wszyscy rozumieli, że obowiązek, to obowiązek – mówi.

Co takiego przyciąga młodych najczęściej ludzi do działalności rekonstrukcyjnej i poddawania się wojskowym rygorom?

Namacalna historia

– Największym wyzwaniem jest wyciągnąć młodych ludzi z domów, sprzed ekranów telefonów czy komputerów. Jak to się uda, to już połowa sukcesu. Gdy zobaczą, jak działamy w praktyce, dotkną broni, umundurowania, zaznają specyfiki życia w pułku, często decydują się do nas dołączyć. Chociaż na co dzień otoczeni są z każdej strony technologią, to właśnie namacalna historia skrada ich uwagę – twierdzi sierż. Matusik.

Podobne spostrzeżenia ma Maria Nogaś, działająca w Grupie Rekonstrukcji Historycznej Patria. – Młodzi ludzie kochają jeździć na rekonstrukcje, bo to dla nich coś zupełnie innego – mówi. – Podręczniki szkolne przedstawiają im „martwą” historię, na polach rekonstrukcyjnych ona jest żywa. Nawet jeśli nie do końca rozumieją, jaka konkretnie bitwa jest odtwarzana czy nie znają jej kontekstu, obserwując ją na żywo są w stanie wyobrazić sobie, jak dawniej wyglądały bitwy, jak i czym ludzie żyli, mogą to wszystko zobaczyć na własne oczy – i to przynosi dużo lepsze skutki niż czytanie książek.

Początki Patrii to 2009 rok i Grupa Teatralno-Rekonstrukcyjna Pegaz, współpracująca z grupą odtwarzającą żuawów śmierci oraz z parafią św. Brata Alberta w Busku-Zdroju. Wybór ten nie jest przy tym przypadkowy – sam brat Albert przed wstąpieniem do zakonu wziął udział w Powstaniu Styczniowym, walczył m.in. pod dowództwem Mariana Langiewicza. Od spektakli i programów słowno-muzycznych niedaleka droga do rekonstrukcji. Ta w wykonaniu Patrii ma jednak szczególny charakter – jej członkowie odtwarzają bowiem ludność cywilną, głównie z czasów żałoby narodowej, choć, jak zastrzega Nogaś, należy rozumieć ją w odpowiedni sposób. – To nie tylko żałoba po bliskich utraconych w powstaniu. To także forma sprzeciwu wobec zaborcy, pewien rodzaj walki kobiet – tłumaczy. Jak się okazało – niezwykle skutecznej, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak surowo władze carskie karały wszelkie oznaki buntu.

Dziś czarne proste suknie z czarnymi nakryciami głowy i krzyżykami na piersi to znak charakterystyczny rekonstruktorek z Grupy Rekonstrukcji Historycznej Patria. Jak mówi Maria Nogaś: – Przeglądamy stare zdjęcia, analizujemy obrazy, filmy historyczne i na tej podstawie wyszukujemy odpowiednich elementów garderoby, wiele też szyjemy. W ten sposób udaje im się odtworzyć sposób ubioru ludności cywilnej minionych lat.

W oddziale żuawów śmierci dochodzi do tego również kwestia broni. – Inscenizacje czy uroczystości to tylko jeden z elementów działalności rekonstrukcyjnej. Oprócz tego jest mnóstwo mniej widocznej pracy, związanej z wyposażeniem czy utrzymaniem sprzętu, za co w naszej grupie odpowiada sierż. Jarosław Pasternak. Bez tego trudno wyobrazić sobie działalność rekonstrukcyjną grupy odtwarzającej jednostkę wojskową – mówi sierż. Matusik.

Ogłuszające wybuchy, kłęby dymu, zabytkowy sprzęt ciężki – to wszystko wygląda spektakularnie i przyciąga tłumy zainteresowanych widzów. Jak jednak przekonują rekonstruktorzy, nie chodzi tylko o zabawę, rekonstrukcja to coś więcej. Ci ludzie odtwarzają autentyczne postaci i bitwę, w której były prawdziwe ofiary. Chodzi głównie o to, by oddać klimat minionych epok, przybliżyć wydarzenia, nierzadko tragiczne. Ocalić je od zapomnienia.

Ku chwale ojczyzny

Rekonstruktorzy odtwarzają zwykle postaci mające konkretną, często tragiczną, historię, przerwane marzenia, całkowicie oddane sprawie ojczyzny. Co to za uczucie? – Człowiek dobitnie uświadamia sobie, co mogły czuć tamte osoby, namacalnie odczuwa dramat, przed jakim stanęło wiele z nich, w naszym przypadku kobiet, które wysyłały swoich ukochanych do powstania, ze świadomością, że mogą już nigdy ich nie zobaczyć – mówi Maria Nogaś.

I dodaje: – Dla mnie najbardziej poruszającym przeżyciem była nie tyle któraś z rekonstrukcji, ile sytuacja, gdy razem z kieleckimi ułanami pojechaliśmy do Wilna, do garnizonu Nowa Wilejka, gdzie stacjonował 13. Pułk Ułanów Wileńskich. Zobaczyłam wówczas tamtejsze domki i dotarło do mnie, że stosunkowo nie tak dawno temu mieszkały w nich kobiety z dziećmi, zmuszone do przetrwania, gdy ich mężów wcielono do wojska i wywieziono w głąb Polski. Były całkowicie same. Znalazły się na pierwszej linii frontu, gdy do miasta wkraczali Sowieci, nie miały najmniejszych szans na to, by stawić im opór. Ta świadomość przeszyła mnie do szpiku kości. Po raz pierwszy tak namacalnie uświadomiłam sobie tragizm ich położenia. Poczułam się jak jedna z nich.

Podobną świadomość, ale i odpowiedzialność, czują żuawi śmierci z Buska-Zdroju. Losy odtwarzanej przez nich formacji również były tragiczne. Mocno wykrwawili się już podczas ich pierwszej bitwy – chrztu bojowego – pod Miechowem 17 lutego 1863 roku. Choć początkowo udało im się zdobyć pozycje Rosjan, ostatecznie ponieśli ciężkie straty, wymagające prawie całkowitej reorganizacji pułku. Dziś wspomnienie tej bitwy jest dla rekonstruktorów rzeczą świętą. – Zwykle ze względu na szkołę czy pracę na uroczystości jeździmy w weekendy, kiedy mamy więcej czasu. Wyjątkiem jest rocznica bitwy pod Miechowem – w niej uczestniczymy zawsze, niezależnie od tego, w jaki dzień ona wypadnie. Każdy z nas wie, że ten dzień jest zarezerwowany na tę uroczystość i nie ma wymówek – mówi sierż. Robert Matusik.

Dla wielu osób, szczególnie z zewnątrz, rekonstruktorska pasja jest niezrozumiała, wydaje się zabawą, i to dość kosztowną. Pełne umundurowanie czy stój cywilny, repliki broni, drobiazgi, które w rekonstrukcji mają ogromne znaczenie – to zdecydowanie nie jest ani tania, ani łatwa sprawa. Sami rekonstruktorzy nie postrzegają tego jednak w takich kategoriach. Dla nich upamiętnianie historii to inwestycja w przyszłość. – Na początku spotykaliśmy się z pewnym niezrozumieniem, niewiedzą. Po czternastu latach naszej działalności to się jednak zmieniło. Widzimy, że ludzie tego potrzebują. Nie przychodzą jedynie popatrzeć na efektowną inscenizację, choć to też jest ważne. Chcą poznać w ten sposób historię miejsca, z którego pochodzą, w którym żyją – mówi Maria Nogaś.

Również sierż. Robert Matusik nie ma co do tego wątpliwości. – Niedaleko Buska-Zdroju, maksymalnie dwanaście kilometrów, miała miejsce bitwa pod Grochowiskami, uważana za jedną z największych batalii Powstania Styczniowego. 25 poległych wówczas żołnierzy spoczywa na cmentarzu w Busku-Zdroju, niektórych mieszkańców miasta po upadku zrywu zostało wywiezionych na Sybir. Naszym obowiązkiem jest podtrzymywać pamięć o nich.

Do tego dochodzi rola popularyzatorska i edukacyjna – zarówno jeśli chodzi o młodych ludzi wstępujących w szeregi żuawów śmierci, jak i mieszkańców miejscowości, w których pojawiają się rekonstruktorzy. Nie wszyscy rozumieją tę wyjątkową pasję. Jak przyznaje sierż, Matusik: – Nie raz słyszeliśmy pytania: „Po co wam to wszystko?”, „Co wy właściwie z tego macie?”, „Co chcecie tym ugrać?”. Odpowiadam wtedy, że nic nie chcemy ugrać. Nigdy nie traktowaliśmy rekonstrukcji zarobkowo i nigdy nie będziemy. Wszystko to robimy ku chwale ojczyzny – i pułku żuawów śmierci.