Ludzie i duchy nad rzeką. Filmowe adaptacje „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 6 min.
Autor: Piotr Korczyński

Pod koniec lat osiemdziesiątych miała miejsce premiera adaptacji powieści Orzeszkowej w reżyserii Zbigniewa Kuźmińskiego, nakręcono także serial. Jednak po raz pierwszy Nad Niemnem pokazała na srebrnym ekranie Wanda Jakubowska w 1939 roku. Ten film był kręcony m.in. w powieściowych Bohatyrowiczach. Niestety, zaginął podczas wojny.

 

Link do adaptacji filmowej Nad Niemnem (1987) w reżyserii Zbigniewa Kuźmińskigo

 

Czterdziestu ich pochowano w tej jednej mogile pamiętnego roku 1863. Poszli do powstania w maju, niepomni dzielących ich różnic, a połączeni braterstwem broni i nadzieją na wolną i sprawiedliwą ojczyznę. Polegli w walce i zostali pogrzebani w zbiorowej Mogile na zaniemeńskim uroczysku. Życie potoczyło się dalej – jeszcze cięższe i straszniejsze, bo w cieniu klęski i szubienic.

Jeden z czterdziestu spoczywających w powstańczej mogile nazywał się Andrzej Korczyński i był bratem Benedykta Korczyńskiego, właściciela majątku w Korczynie. Benedykt jakimś cudem uniknął represji, które w Kraju Północno-Zachodnim, jak oficjalnie Rosjanie nazywali ziemie dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, zmieniły się w niczym nieskrępowany terror za sprawą generał-gubernatora Michaiła Murawjowa „Wieszatiela” W niespełna dwa lata z jego rozkazu na Litwie rozstrzelano lub powieszono 127 osób, na katorgę zesłano blisko tysiąc. W samym tylko 1864 roku odebrano prawo posiadania ziemi wszystkim podejrzanym politycznie i skonfiskowano 1794 majątki. Ci, którzy jakimś cudem je zachowali, zostali obłożeni ciężkimi kontrybucjami.

Mimo wszystko życie musiało toczyć się dalej. Upłynęło 20 lat – represje zelżały, rany się zabliźniły, mogiła porosła drzewami. Benedyktowi jednak coraz ciężej było utrzymać dwór korczyński. Interesy, mimo zapobiegliwości i wytrwałej pracy szły nie najlepiej, a do tego dochodziły ciągłe konflikty z chłopami zaściankowymi, zwłaszcza Bohatyrowiczami z zaścianka Bohatyrowicze. A przecież jeden z nich, Jerzy, był przyjacielem i towarzyszem broni Andrzeja Korczyńskiego – obaj legli w mogile nad Niemnem.

Trzeba było dopiero – jak w szekspirowskiej historii – pasji i miłości młodych, by zażegnać konflikt starych, którzy musieli sobie przypomnieć, że łączy ich znacznie więcej niż dzieli. Doskonale znamy tę historię – perypetie rodzin Korczyńskich, Bohatyrowiczów, Orzelskich, Kiryłów – przedstawicieli zarówno bogatej szlachty, jak i tej zubożałej, zaściankowej, zmuszonej do pracy własnymi rękami, a tym się różniącymi od chłopów, że rozpamiętującej swą dawną chwałę, sięgającą czasów króla Jagiełły i księcia Witolda. „Był to wraz z brzegiem rzeki zginający się nieco w półkole sznur siedlisk ludzkich, większych i mniejszych, wychylających ciemne swe profile z większych i mniejszych ogrodów. Nad niektórymi dachami, w powietrzu czystym i spokojnym wzbijały się proste i trochę tylko skłębione nici dymów; niektóre okna świeciły od słońca jak wielkie iskry; kilka strzech nowych mieszało złocistość słomy z błękitem nieba i zielonością drzew” – tak Eliza Orzeszkowa kreśliła w Nad Niemnem tło dramatu. Tło godne pędzla impresjonistów, którzy w tym czasie prowadzili artystyczną rewolucję. Impresjonistą z pewnością nie był jeden z negatywnych bohaterów jej powieści, Zygmunt Korczyński, ale o tym niżej.

Most nad otchłanią

„Ramota pełna nudnych opisów przyrody” – i komu ta myśl w szkole była obcą, niech śmiało rzuca kamieniem w legion tych, którym kołatała się ona w głowach. Ja także należałem do tego legionu (tym większy to wstyd, zważywszy na jego nazwisko), ale pod koniec lat osiemdziesiątych zobaczyłem niezwykle udaną adaptację filmową Nad Niemnem, wyreżyserowaną przez Zbigniewa Kuźmińskiego (premiera filmu miała miejsce w 1987 roku, rok później powstał też serial telewizyjny) i film ten stał jednym z palimpsestów pamięci, które od czasu do czasu dają o sobie znać i do których się wraca, jak do krainy z innego życia. Nadniemeńskie plenery zastąpiły te nadbużańskie i nadwarciańskie, ale dzięki zdjęciom Tomasza Tarasina ani przez moment nie ma się wątpliwości, że flisackie łodzie płyną po Niemnie, a dworki i wsie są grodzieńskie.

W pejzaż wpisują się znakomicie kreacje aktorskie: Iwona Katarzyna Pawlak jako Justyna Orzelska, Marta Lipińska jako Emilia Korczyńska, Bożena Rogalska jako Marta Korczyńska, Adam Marjański jako Jan Bohatyrowicz, Michał Pawlicki jako Anzelm Bohatyrowicz i inni, lecz najmocniej w pamięć zapada gra Janusza Zakrzeńskiego jako Benedykta Korczyńskiego. Niezapomniane powiedzenie „To, tamto, ten, tego, ten”. I ten rytmiczny pięciozgłoskowiec, wypowiadany przez Benedykta w chwilach zdenerwowania lub zakłopotania miał głębsze znaczenie. Jak podkreślał Janusz Zakrzeński w jednym z wywiadów, to powiedzenie wzięło stąd, że grany przez niego bohater wciąż podświadomie wracał do chwili śmierci swego brata Andrzeja i powstania, o którym przez carską cenzurę nie mógł otwarcie mówić. W istocie oznaczało ono: „To powstanie, ten zryw był czymś wielkim i ważnym. Tego już nigdy nie będzie”.

Jest to również credo samej Elizy Orzeszkowej, a Nad Niemnem było powieścią z kluczem. Pisarka, zaliczana do czołówki pozytywistów, inaczej niż większość z nich – jak chociażby Bolesław Prus – podchodziła do kwestii Powstania Styczniowego. Dla niej nie było to szaleństwo porywania się z kosą na imperium, lecz próba zjednoczenia narodu dla idei niepodległości i sprawiedliwości. O powstaniu więc nie można zapomnieć ani go potępiać, bo to jest fundament, na którym trzeba budować przyszłość. W 1909 roku Orzeszkowa pisała w liście do krytyka literackiego Walerego Gostomskiego: „Mając lat dwadzieścia, byłam czynnym świadkiem tego dramatu, który nosi tytuł rok 1863, następnie zaś świadkiem, wzruszonym zawsze, do głębi wstrząsanym nieraz, epoki popowstaniowej. Na grunt odpowiednio przygotowany padły wrażenia z widoku nieszczęść niesłychanych, okrucieństw i niesprawiedliwości […]. – Obok tego coś wołało we mnie, krzyczało: ratunku! […] I w tym samym właśnie momencie pisać zaczęłam […]. Musiałam swe pisanie pojmować jako walkę, musiałam z niego kuć oręże, musiałam pragnąć, aby to były cegły czy cegiełki do budowy ratunkowego mostu – nad otchłanią”.

W słowie „otchłań” nie było krzty przesady. Orzeszkowa z całą mocą swego kobiecego idealizmu zaangażowała się w sprawę powstania, w Ludwinowie, majątku jej męża Piotra Orzeszka ukrywała i pielęgnowała chorego dowódcę powstańczej partii Romualda Traugutta, którego następnie własnym powozem przewiozła do granic Kongresówki. Prawdopodobnie z tego powodu, przez denucjację kogoś ze służby, aresztowano jej męża, skonfiskowano mu Ludwinów, a jego samego zesłani na Sybir. Żona nie pojechała jednak z mężem na zesłanie – od dłuższego czasu nie układało się między nimi najlepiej i w końcu skończyło unieważnieniem ślubu przez Kościół. Później była utrata na rzecz Rosjan i własnego, zadłużonego majątku – Milkowszczyzny, powrót „córki marnotrawnej” do Grodna, wreszcie udany związek z przyjacielem i adwokatem Stanisławem Nahorskim. Choć i tu nie obyło bez skandalu, gdyż Nahorski był żonaty z nieuleczalnie chorą kobietą i ożenił się z Elizą zaraz po jej śmierci. To naraziło pisarkę na ostracyzm części okolicznego ziemiaństwa. Nie poddała się jednak tej presji, nie wyjechała z Grodna. Jak podkreśla znawca jej twórczości prof. Józef Bachórz, Orzeszkowa pragnęła tym udowodnić, że „do stanowienia o sprawach osobistych, osądzanych przez ochotniczą straż moralną powiatowych specjalistów od słuszności jako jej grzechy – ma ludzkie prawo”. Ponadto należała do tych artystów, którzy swe siły twórcze i natchnienie czerpią wyłącznie ze swych stron rodzinnych i pośród dobrze im znanych realiów oraz lokalnej społeczności – o tym warto pamiętać, czytając Nad Niemnem czy oglądając filmową adaptację powieści.

Moc mogiły

Nad Niemnem to powieść pozytywistyczna z romantycznym kluczem. Jest w niej pochwała pracy, jest troska o edukację i zapewnienie godnego życia wszystkim warstwom nadniemeńskiego społeczeństwa, jest i miłość – tak modny w pozytywistycznych kręgach mezalians miedzy szlachcianką a zagrodowcem (właściwie mezaliansów w powieści jest kilka), jest też rozpamiętywanie i odwoływanie się do „wydarzenia granicznego” – 1863 roku. Ci, którzy kultywują pamięć o czterdziestu leżących w mogile na uroczysku nad Niemnem lub przynajmniej nie zapominają o ich ofierze, wcześniej czy później zostają nagrodzeni: miłością, zażegnaniem konfliktów, odnalezieniem sensu życia i zadowoleniem z pracy. Biada tym, którzy mogiłę wymazują ze swej pamięci, gardzą ofiarą ojców – jak malarz Zygmunt Korczyński (Jacek Chmielnik), syn bohaterskiego Andrzeja, który marzy tylko, by jak najszybciej wyjechać z tej prowincjonalnej dziury do Rzymu, Wiednia, Paryża – tam, gdzie pulsuje prawdziwe życie, gdzie wielkie wystawy i galerie. Tyle tylko, że naprawdę wielcy artyści tej epoki szukali plenerów i modeli, którymi Zygmunt szczerze gardzi – ludzi pracy. Wtóruje mu bogaty, lecz zepsuty morfinista Teofil Różyc (Andrzej Precigs). Przegrywa konkury o rękę Justyny Orzelskiej z „chłopem” Janem Bohatyrowiczem, co wywołuje zgorszenie dam z wiecznie chorą na „globus” Emilią Korczyńską, żoną Benedykta, na czele.

Powieść Orzeszkowej – prócz tradycji powstańczej – tchnie jeszcze jednym: wiarą w młodych. Pokolenie, które reprezentuje Witold Korczyński (Marek Herbik), syn Emilii i Benedykta, jest w istocie dysponariuszem powstańców – i nie o walkę zbrojną Orzeszkowej tu chodzi, lecz o ideę demokracji, braterstwa wszystkich stanów i narodów Rzeczypospolitej, której symbolizowała pieczęć Rządu Narodowego.

Na koniec nie można nie wspomnieć o adaptacji filmowej dzieła Elizy Orzeszkowej wcześniejszej niż film Kuźmińskiego – Nad Niemnem w reżyserii Wandy Jakubowskiej, ze scenariuszem Jarosława Iwaszkiewicza, zdjęciami Stanisława Wohla i kostiumami Jana Marcina Szancera. Justynę Orzelską grała tu Elżbieta Barszczewska, a partnerował jej jako Jan Bohatyrowicz Jerzy Pichelski. Premierę tej superprodukcji zaplanowano w Colosseum, największym z warszawskich kin, mieszczącym 3 tys. widzów, na 5 września 1939 roku. Niestety, zamiast kinomanów, tego dnia Colosseum wypełniło się rannymi po bombardowaniu stolicy przez Luftwaffe. Jedynym, który widział Nad Niemnem po jego zmontowaniu, był Jarosław Iwaszkiewicz, który wspominał go z zachwytem i oceniał, że to najlepszy film polskiej przedwojennej kinematografii. Obraz docenili także Niemcy, którzy postanowili go przemontować i uczynić zeń antypolską agitkę. Jedyną kopię udało się jednak przechwycić polskim konspiratorom i ukryć w różnych częściach miasta. Los chciał, że ludzie ci co do jednego zginęli w powstaniu warszawskim i film do dziś jest zaginiony. Być może ktoś kiedyś go odnajdzie. Będzie to tym cenniejsze, że kręcono go był w prawdziwych Bohatyrowiczach pod Grodnem, gdzie na grobie Jana i Cecylii stoi autentyczny pomnik, gdzie tyle powstańczych kurhanów i gdzie Niemen wciąż toczy swe wody, jak w sadze o Korczyńskich i Bohatyrowiczach.

 

 

Na zdjęciu głównym Elżbieta Barszczewska jako Justyna Orzelska w scenie z filmu "Nad Niemnem" (1939 r.) fot. Wikimedia Commons