Żeromski nigdy nie aspirował, by zostać dla literatury tym, kim Matejko był dla malarstwa. Dziś jednak, dzięki iście mrówczej pracy badaczy i uczonych, możemy odtworzyć prawdziwą historię, o której traktuje przynajmniej jedna z jego nowel.
Żeromski – piszący paradoks, możliwe, że najwybitniejszy z polskich prozaików, postrach szkolnej dziatwy na każdym stopniu edukacji i ostateczny wzór dla największych tuzów historii rodzimej literatury. Naprawdę mamy z nim wielkie kłopoty, i to wcale nie tylko wtedy, kiedy mówimy o opus magnum pisarza – Popiołach, możliwe, że najwspanialszej powieści w całym ojczystym kanonie i najdziwaczniejszej zarazem. A Echa leśne? Ot, skromne kilka stroniczek na temat eksploatowany wówczas do bólu – Powstania Styczniowego. Fabuła nie jest zbyt skomplikowana. Oto w wygodnym popowstańczym świecie rosyjski generał, „ramolcio nieźle zakonserwowany”, który był „Polakiem i ostentacyjnie zawsze mówił po polsku, nawet w urzędach”, opowiada historię, jak skazał na śmierć swojego własnego bratanka za złamanie przysięgi carowi i ucieczkę do partyzanckiej partii. Nie ma tu uroku nowoczesnej klechdy – Wiernej rzeki ani przejmującego okrucieństwa Rozdziobią nas kruki, wrony. Jest trochę patosu przełamanego grubym żartem, trochę opisu nie zawsze udanego w swej liryce i gorzka wieloznaczna refleksja. Echa kryją jednak niejedną tajemnicę.
Świat mogił i legend
Żeromski urodził się u zmierzchu szaleńczego zrywu, który zrodził tak gorzkie owoce. Wychował się w świecie mogił, opowieści, ale i miażdżącej krytyki, którą nowe pokolenie batożyło mrzonki ojców. Klimat ten najlepiej oddają słowa samego pisarza: „Układałem dramaty, już wówczas niesceniczne i chybione, z powstańczych legend tego zapadłego kraju, gdzie jeszcze był nie wytchnął ślad stopy skrwawionej pokonanych bojowników – gdzie jeszcze ściany przydrożnej austerii czarne były od kul i podziurawione jak rzeszoto, a każdy człowiek dojrzały, co krwawe czasy przeżył, tylko o nich mówił, kładł je w moje uszy jak do składu – a czasem tym dzielił na części swoje życie przed- i popowstaniowe. Układałem nieskończone i, oczywiście, źle zbudowane powieści o chłopie Marku z Krajna, co w powstaniu własną swoją, chłopską partią dowodził”. To wspomnienie z młodości, jednak choć Żeromski bez wątpienia poznał pisarskie rzemiosło, od tych myśli i opowieści uwolnić się nie potrafił.
O historii w ogóle pisał często, nigdy nie aspirował jednak, by zostać dla literatury tym, kim dla malarstwa był Matejko. Niemniej jednak opisy przeszłości autora Popiołów były czasem na tyle sugestywne, że dawano wiarę, iż były rzeczywiste.
Tak było z Echami leśnymi. Jak pisze Adam Massalski: „Po latach tam, gdzie według Żeromskiego odbyła się egzekucja, miejscowe społeczeństwo ufundowało krzyż i kamień z napisem: „1863–1933. Powstańcowi 1863 r., bohaterowi »Ech leśnych« St. Żeromskiego, obywatele Wolnej Polski”. Interesujące – jedna, mała nowelka, a już niebogata przecież społeczność organizuje zrzutkę, by wystawić mogiłę dla bohatera literackiego. Toż to samo w sobie temat na nowelę dla Żeromskiego. Wielki Kazimierz Wyka nie był tak łatwowierny: „Jeden zwłaszcza szczegół historyczny związany z »Echami leśnymi« zasługuje na uwagę. Zdaje się on bowiem wskazywać, że pisarz świadomie łączył elementy różnych wydarzeń i relacji. Chodzi o biografię rodu Rozłuckich: stryj, dowódca rosyjski, rozstrzeliwujący w powstaniu rodzonego bratanka, który zbiegł do oddziałów powstańczych. O tym, ażeby akurat taki wypadek wydarzył się w roku 1863, drukowane materiały historyczne milczą”. Cóż, ma rację – w końcu nie bez powodu nazywa się go wielkim. Trzeba jednak uczciwe przyznać, że nestor polskiej krytyki literackiej miał tu zadanie ułatwione, sam Żeromski pisał bowiem o Echach – „to osoby nieistniejące, powieściowe, oderwane, nic z żadną rzeczywistością wspólnego niemające”.
Zdanie to znajduje się w liście do Adama Ostrowskiego i stanowi odpowiedź na zarzut, jakoby pisarz w swojej noweli niesprawiedliwie obsmarował jego ojca, właśnie zmarłego w wieku 103 lat gen. Wojciecha Ostrowskiego. Zarzut, trzeba przyznać, nie do końca niesprawiedliwy.
Generał i jego siostrzeniec
Żeromski znał rodzinę Ostrowskich – jego ojciec dzierżawił wieś w większym majątku, którym administrował właśnie generał. Ba, pisarz poznał go nawet osobiście (spotkał się z nim przynajmniej raz). A tak się właśnie składało, że w czasie powstania w 28. Połockim Pułku Piechoty dowodzonym przez Wojciecha Ostrowskiego oddany pod sąd i skazany na śmierć został Witold Udymowski – jego siostrzeniec, nie bratanek. Żeromski znał tą rodzinną „klechdę”. Tak przynajmniej twierdzi Janina Bem, córka Antoniego Gustawa Bema, nauczyciela i pierwszego mentora młodego Stefana: „Oprowadzał mnie [Żeromski] po Nałęczowie oraz po parku zdrojowym, gdzie pił ze mną jednym kubkiem wodę ze źródła. Wspominaliśmy ciągle czasy kieleckie oraz naszych wspólnych znajomych. Powiedział mi wówczas, że czyni sobie wyrzuty, iż w latach młodzieńczych pisywał „głupie pamiętniki” zamiast notować charakterystyki różnych interesujących osób, bo z tego obecnie miałby pożytek przy pisaniu powieści. Okazało się, że chodzi mu o naszego wspólnego znajomego, generała wojsk ros. Wojciecha Ostrowskiego, a głównie o stosunek jego do własnego bratanka. W reszcie zapytał wprost, czy znam tę sprawę. Gdy odpowiedziałam twierdząco, Żeromski poprosił, żebym mu przypomniała dzieje owego »bratanka« – powstańca 1863 roku, które przed laty słyszał z ust samego generała. Naturalnie uczyniłam zadość jego życzeniu. Zapewniłam go jeszcze o polskości, a nawet o wielkim patriotyzmie dzieci
i wnuków generała, co Żeromskiego specjalnie zaciekawiło. Gdy w rok potem znów się z nim spotkałam, to jeszcze raz w sprawie patriotyzm u rodziny generała interpelował”. Problem polega jednak na tym, że nie wiemy, jaką wersję tej rodzinnej, tragicznej, a jakże polskiej, opowieści pani Janina przekazała Żeromskiemu u wód.
Wiemy za to dokładnie, jak sprawę przedstawiał Adam Ostrowski, a także, dzięki pracy Adama Massalskiego i mrówczemu wysiłkowi innych badaczy, co mówią o niej rozmaite źródła i dokumenty rosyjskie. Nie są to spójne historie. Co interesujące, według rodzinnej tradycji Ostrowskich młody Udymowski wcale nie był zdrajcą caratu. Z listu do Żeromskiego wylewa się nieco rzewna i niezbyt prawdopodobna historia o jego jednodniowym, sekretnym pobycie w partii powstańczej, przypadkowym wygadaniu się, próbach ratunku i dzielnej postawie mężnego Witolda, który wbrew radom wuja nie chciał dać drapaka. Zgadza się ona jedynie w części z carskimi archiwaliami, dość wyczerpującymi.
Cały połocki pułk piechoty, dowodzony przez ppłk. Ostrowskiego, był bowiem w oczach wyższych władz wojskowych przesiąknięty rewolucyjnym duchem już w 1862 roku. Jak pisze Massalski, według m.in. raportu Audytoriatu Polowego Wojsk Rosyjskich w Królestwie Polskim: „W dniu wybuchu powstania chorąży Udymowski oraz inni trzej oficerowie: J. Grekowicz, W. Rakowski i F. Francewicz opuścili wojsko rosyjskie i udali się do oddziałów powstańczych. W nocy z 10 (22) na 11 (23) stycznia 1863 liczący 200 osób oddział powstańców, w którym znajdowali się także i wymienieni powyżej oficerowie, zaatakował Radomsko. Atak się powiódł, miasto zostało zdobyte, ale nie na długo. Już bowiem nazajutrz powstańcy zostali rozbici przez wojska rosyjskie, a Rakowski, Udymowski i Francewicz dostali się w ręce żandarmerii”. Sądy były szybkie, a sprawa nietęga, więc wyrok śmierci zapadał bez udziału przyszłego gen. Ostrowskiego. Tego ostatniego szybko zresztą zwolniono z czynnej służby i tak naprawdę na zawsze odsunięto na boczny tor. Generałem został, to prawda, ale już w stanie spoczynku. W świetle tych dokumentów wydaje się jasne, że egzekucja siostrzeńca złamała świetnie zapowiadającą się karierę Wojciecha Ostrowskiego.
Mimo to rodzinna legenda podkreślała nie patriotyzm Udymowskiego – powstańca – nie niezasłużoną karę wuja, lecz właśnie wierność caratowi ich obu. Życie znów okazało się dziwniejsze niż literatura, nawet ta tworzona przez Żeromskiego.