Dwie bitwy pod Kobylanką (1-6 maja 1863 roku)

Przeciwko powstańcom natychmiast wyruszyły cztery kompanie archangielskiego pułku piechoty, szwadron ułanów, sotnia kozaków oraz dwa działa – łącznie ponad 800 żołnierzy.

Podziel się w social media!

Tekst na licencji CC-BY.
Tekst na licencji CC-BY.
Przeczytanie tego artykułu zajmie 7 min.
Autor: Emil Noiński

Antoni Jeziorański należy do najbardziej utalentowanych, a zarazem zapomnianych dowódców powstania 1863 roku. W początkowym okresie insurekcji jako dowódca oddziału i naczelnik powiatu rawskiego odznaczył się atakiem na garnizon rosyjski w Rawie. Po tym sukcesie skierował się na południe i nie bez oporów podporządkował gen. Marianowi Langiewiczowi. Pod jego rozkazami odbył kampanię od Małogoszcza do Grochowisk, po której przedarł się do Galicji.

W końcu marca Wydział Wojny Rządu Narodowego, doceniając wojskowe umiejętności Jeziorańskiego, powierzył mu organizację wyprawy powstańczej w Lubelskie. Cały następny miesiąc poświęcił na organizację oddziału. Dopiero pod koniec kwietnia powstańcy wyruszyli w kierunku granicy Królestwa Polskiego. Po uciążliwym marszu przez bagnisty teren, między rzekami Tanew i Studzienica, oddział założył obozowisko w lesie zwanym Kobylanką, ciągnącym się od Borowca do pobliskich Tepił. Jego przedpole i skrzydła chroniły bagna, które z powodu wiosennych roztopów i deszczów stanowiły trudną do sforsowania przeszkodę. Warunki terenowe uniemożliwiały przeciwnikowi natarcie zwartym szykiem bojowym, było to możliwe jedynie niewielkimi grupami. Odwrót do Galicji zapewniał powstańcom dukt wśród gęstego lasu porastającego suchą płaszczyznę.

Dowódca wojsk rosyjskich płk Jurij Miednikow już 30 kwietnia dowiedział się o wyprawie Jeziorańskiego i miejscu jego obozowania. Przeciwko powstańcom natychmiast wyruszyły cztery kompanie archangielskiego pułku piechoty, szwadron ułanów, sotnia kozaków oraz dwa działa – łącznie ponad 800 żołnierzy. Dowodził nimi kpt. Sternberg, który otrzymał rozkaz rozbicia lub wyparcia Polaków do Galicji. Działał bardzo ostrożnie, ponieważ przesadnie szacował siły powstańcze na ok. 3 tys. żołnierzy. W rzeczywistości było ich niespełna ośmiuset, słabo uzbrojonych i dysponujących niewielką liczbą amunicji.

Kobylanka 1 maja

1 maja ok. 9 powstańcze pikiety zaalarmowały o nadciągającym nieprzyjacielu. Jeziorański się nie zląkł i postanowił podjąć bitwę. Przeciwko maszerującym Rosjanom pchnął kompanię kpt. Ignacego Zawadzkiego, która stawiła zacięty opór, nie pozwalając wedrzeć się wrogom w głąb pozycji powstańczych. Wkrótce Zawadzkiego wsparły kompanie odwodowe, a ich nieustępliwa postawa złamała ducha zaczepnego Rosjan. Polski dowódca, widząc, że rosyjskie szeregi się zachwiały, nakazał dwóm kompaniom niebiorącym udziału w walkach, by okrążyły prawe skrzydło wroga. Dowodzący nimi mjr Ignacy Grudziński bezbłędnie wykonał zadanie i zmusił nieprzyjaciela do odwrotu w kierunku wsi Borowe Młyny. Pojawiła się szansa rozbicia Rosjan, jednak Jeziorański z powodu braku amunicji nie zdecydował się na rozstrzygający atak. W ślad za uchodzącym wrogiem ruszyła tylko powstańcza jazda. Podczas tego starcia Rosjanie stracili 23 żołnierzy, niewielką ilość broni i amunicji oraz jedno działo. Rannych żołnierzy, jak relacjonuje Jeziorański, nieprzyjaciel zdołał wywieźć z pola bitwy. Straty strony powstańczej były niewielkie – poległo sześciu powstańców, a osiemnastu odniosło rany.

Przygotowania do kolejnego starcia

Wieść o zwycięstwie pod Kobylanką bardzo szybko rozeszła się w Galicji. Przekazywana z ust do ust, nabierała coraz większych rozmiarów. „Było to zwycięstwo świetne – pisze Józef Kajetan Janowski – dano mu też wielki rozgłos [...]. Wiadomość ta była bardzo przyjemną osłodą obok tych ciężkich poprzednich wiadomości. Rząd Narodowy natychmiast wystosował do Jeziorańskiego list, w którym winszując mu zwycięstwa, rozkazywał z niego korzystać i jak najszybciej rzucić się w głąb kraju”. Na wiadomość o zwycięstwie powstańców książę Adam Sapieha przybył 3 maja do obozu kobylańskiego. Przekonawszy się o niedostatku amunicji, nakazał dostarczyć powstańcom 50 tys. sztuk naboi. Oddział został też zaopatrzony w żywność. W ślad za Sapiehą do obozu ściągały tłumy kobiet i szlachty, ciekawe powstańczego wojska.

3 maja siły Jeziorańskiego zostały wzmocnione dwoma niewielkimi oddziałami kawalerii dowodzonymi przez kpt. Alberta Potockiego oraz Karola Sieniawskiego. Ponadto z rozbitego oddziału Marcina Borelowskiego-Lelewela przybyło ponad stu ludzi. Dwa dni później nadeszła wreszcie oczekiwana amunicja. Oddział prezentował się zatem imponująco, a jego dowódca mógłby już bez przeszkód podjąć próbę przedostania się w głąb Królestwa Polskiego. Jeziorański jednak tego nie zrobił. Wbrew temu, co po latach zarzucał mu Walery Przyborowski, decyzja wynikała nie z tchórzostwa czy braku wiary w dalszą walkę, lecz ze zbyt późnej dostawy amunicji, a także z ostrzeżenia przed planowanym kolejnym rosyjskim ataku – taką wiadomość dostarczył zaufany informator Józef Liban.

Według informacji przekazanych przez Libana, wojska nieprzyjaciela zostały wzmocnione znacznymi posiłkami. Siły rosyjskie pod dowództwem płk. Jurija Miednikowa szacowano na 6 tys. bagnetów i szabel oraz osiemnaście dział. Była to co prawda znaczna przesada, należało się jednak spodziewać, że kolejne natarcie nieprzyjaciela, który zamierzał pomścić klęskę z 1 maja, zostanie przeprowadzone znacznie większymi siłami niż poprzednio. Według informacji Libana wszystkie drogi miały być strzeżone przez Rosjan, a przejście z oddziałem w głąb lasu było już niemożliwe.

Po pierwszym nieudanym starciu pod Kobylanką rosyjskie wojska zostały wzmocnione czterema kompaniami piechoty mjr. Jakowa Ogolina. Według rosyjskich dowódców było to zbyt mało i wezwano dodatkowe posiłki, blokując jednocześnie ruchy powstańców gęstymi kozackimi podjazdami. Rosjanie zdecydowali się do działania dopiero po nadejściu mjr. Czerniawskiego, który miał pod rozkazami ok. sześciuset żołnierzy (trzy kompanie piechoty, szwadron ułanów i kilkudziesięciu kozaków). Dowództwo nad wszystkimi siłami rosyjskimi liczącymi ok. 2 tys. żołnierzy (jedenaście kompanii piechoty, dwa szwadrony ułanów i ok. 160 kozaków z dwoma działami) przejął sam Miednikow, który 5 maja przybył do wsi Osuchy i wezwał Sternberga i Ogolina na naradę wojenną, podczas której ustalono szczegóły planowanego rozbicia „miatieżników”.

Zgrupowanie Jeziorańskiego było nieźle uzbrojone i zaopatrzone w amunicję, ale prawie trzykrotnie mniej liczne od wroga. Dlatego dowódca obawiał się nadchodzącego starcia i spodziewał się, że Rosjanie spróbują zaatakować jego obóz od strony Galicji, co przyniosłoby zagładę wojskom powstańczym. Na jego szczęście Miednikow miał inne zamiary. Nie tylko nie zamierzał przekraczać kordonu granicznego, ale część sił wysłał do zadań drugorzędnych, pozbawiając się tym samym decydującego argumentu, jakim była przewaga liczebna. Kolumnę mjr. Czerniawskiego wysłał w rejon wsi Maziarze i Głuchy na poszukiwania rozbitków Borelowskiego-Lelewela, którzy mieli się ukrywać w tamtejszych lasach. Ponadto wydzielił dwie kompanie piechoty, szwadron jazdy, sotnię kozaków i objeszczyków (pograniczników) jako osłonę tyłów. Z resztą sił ruszył w kierunku Borowej i Młynom ku kobylańskiemu obozowi z zamiarem atakowania powstańczego obozowiska od wschodu, czyli od strony lasów głuchowskich. Rosyjski dowódca dysponował więc siłami porównywalnymi z tymi, które kilka dni wcześniej stoczyły pierwszą walkę z powstańcami.

W obozie pod Kobylanką spodziewano się ponownego uderzenia wojsk rosyjskich lada chwila. Jeziorański, aby wzmocnić pozycję, którą zajmowali powstańcy, zdecydował o wybudowaniu umocnień na kierunkach spodziewanego ataku. Rozkazał więc mjr. Adamowi Bobowskiemu, dowódcy saperów, aby wszystkie drogi prowadzące do obozu zabarykadował ściętymi drzewami. W ten sposób powstały trzy linie zasieków z rowem dla strzelców. Najsłabszym punktem pozycji powstańczej było prawe skrzydło, które otaczały wprawdzie grząskie bagna, ale zaraz za kordonem granicznym grunt był suchy. Jeziorański, sądząc, że wojska rosyjskie zdecydują się na pogwałcenie granicy austriackiej, byle tylko wedrzeć się do obozu powstańczego, polecił mjr. Bobowskiemu zabarykadować szeroką drogę, prowadzącą od granicy do pozycji powstańczej. Piechota powstańcza, przytykając prawym i lewym skrzydłem do granicy galicyjskiej, utworzyła szyk bojowy. Pozostające w rezerwie dwie kompanie oraz jazda zostały umieszczone na krańcach obu skrzydeł.

Kobylanka 6 maja

Około godz. 9 nieprzyjacielskie wojska maszerowały w kierunku wsi Zamch i Litkowce, by zaatakować lewe skrzydło wojsk powstańczych. Po krótkiej wymianie ognia Rosjanie zepchnęli przednią straż insurgentów i podeszli do głównych umocnień powstańczych. Jednocześnie wprowadzili do walki artylerię. Widać więc było, że będą szukać zwycięstwa właśnie na tym skrzydle, a drugiemu pozostawią zadania mniej istotne.

Lewe skrzydło powstańców nie wytrzymało naporu wroga i cofało się w głąb pozycji. Jeziorański, widząc załamanie obrony, zdecydował o wysłaniu posiłków. Zadanie to zlecił gen. Józefowi Śmiechowskiemu. Gwałtowne natarcie wojsk rosyjskich zaczęło powoli słabnąć. Powstańcom, ukrytym za polowymi umocnieniami, udało się nawet zdobyć podczas tego natarcia przewagę ogniową nad wojskami nieprzyjaciela. Doprowadziło to do odwrotu nieprzyjaciela. Polski dowódca tak jak pięć dni wcześniej nie zdecydował się na rozstrzygające uderzenie. Obawiając się odcięcia oddziałów od reszty sił, zakazał pościgu za wojskami nieprzyjaciela.

Rosjanie, odepchnięci na lewym skrzydle, ok. godz. 11 zaatakowali w centrum oraz na prawym skrzydle powstańczym, jednak i te ataki nie przyniosły rezultatów. Jeziorański wykorzystał do walki dwie kompanie, pozostające dotychczas w rezerwie. „Miednikow –pisze Przyborowski – cofnął się i tutaj nastąpiła całogodzinna przerwa w boju, którą obie strony z bronią u nogi przepędziły w posępnym milczeniu”. Chwilowe zawieszenie walki ze strony rosyjskiej miało służyć przerzuceniu wszystkich swych sił z lewego skrzydła i centrum na prawe skrzydło powstańcze, które po odparciu od granicy galicyjskiej zmusiłoby Jeziorańskiego do odwrotu w głąb Królestwa. Dowódca rosyjski z pomocą Ogolina, który znajdował się w tym czasie w lesie głuchowskim, mógł poważnie narazić powstańców na ostateczną klęskę. Powstańczy dowódca doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Miednikow, aby osiągnąć zamierzony cel, zdecyduje się na przejście granicy galicyjskiej. Tylko dzięki temu rosyjski dowódca mógł zaatakować prawe skrzydło obrony powstańczej.

Od strony galicyjskiej obóz powstańczy ubezpieczały wprawdzie dwa oddziały saperów, były to jednak siły stanowczo zbyt małe, by skutecznie odeprzeć atak. Jeziorański zdecydował wówczas o zabezpieczeniu tego odcinka i wysyłał w to miejsce dwie kompanie pod dowództwem mjr. Leszka Dąba-Dąbczańskiego. Zajęły one pozycję w przygranicznych chaszczach tuż przy stanowisku saperów. To zadecydowało o ostatecznym wyniku bitwy.

Miednikow, widząc fiasko dotychczasowych ataków, zdecydował o ponownym zawieszeniu działań na ponad godzinę. Postanowił – zgodnie z przewidywaniami Jeziorańskiego – przegrupować siły i zaatakować powstańców przez kordon galicyjski. Około godz. 13 Rosjanie ruszyli na powstańców, jednak ku swemu zaskoczeniu napotkali przygotowanych do walki Polaków. Ci zamierzali się nie tylko bronić, lecz także przystąpili do śmiałego ataku, zmuszając Rosjan do odwrotu. „Moskwa bezładnie zaczyna się cofać. Wyborowe jej wojsko – pisze Jeziorański – strzelcy finlandzcy, w ucieczce sromotnej, bezładnej nie widzą bagien, które wpierw okrążali – wielu śmierć w nich znajduje”. Ostatnia próba zdobycia obozu powstańczego zakończyła się porażką wojsk rosyjskich. W chwili, gdy trąby i bębny w szeregach nieprzyjaciela dały znak do odwrotu, Jeziorański wysłał jeszcze w pościg za nimi oddziałki kozaków Adama Wyleżyńskiego i Józefa Lenieckiego.

Bilans bitwy

W kilkugodzinnym boju pod Kobylanką obie strony poniosły znaczne straty. Po stronie powstańców było to, jak podawał Jeziorański, 59 zabitych i 47 rannych. Szczególnie ciężkiego uszczerbku doznał korpus oficerski – prawie wszyscy dowódcy powstańczych kompanii polegli lub odnieśli poważne rany. Oficjalnie straty strony rosyjskiej, zaniżone w raporcie Miednikowa, miały wynosić w sumie 150 zabitych i rannych. W rzeczywistości wynosiły prawdopodobnie 59 zabitych i nawet 150 rannych. Wielki Książę Konstanty w piśmie do cara, chcąc zatrzeć ślady porażki pod Kobylanką, pisał jedynie o 25 zabitych i 70 rannych żołnierzach. Większość zabitych nieprzyjaciel pozostawił na pobojowisku. Dopiero chłopi spędzeni z Galicji pochowali ich za odpowiednią opłatą w kilku dołach.

Bitwy pod Kobylanką stanowiły niewątpliwe zwycięstwa powstańców. Jeziorański po raz kolejny udowodnił swoje nieprzeciętne talenty wojskowe. Od samego początku panował nad sytuacją i, co najważniejsze, nie dał się zaskoczyć nieprzyjacielowi. Potrafił umiejętnie użyć skąpych rezerw w starciu z trzykrotnie liczniejszym przeciwnikiem oraz, co najważniejsze, przewidzieć główny atak wojsk rosyjskich od strony austriackiej.

Chlubnie rozpoczęta wyprawa zakończyła się kilka dni później. Zmęczony marszami oddział, nie doczekawszy się pomocy ze strony wysłanych w jego kierunku oddziałów Jana Żalpłachty-Zapałowicza i Jana Czerwińskiego, 14 maja został doścignięty przez Rosjan pod Hutą Krzeszowską. Rozgorzała zacięta walka. Jeziorański, pozostawiając dowództwo w Śmiechowskiemu, razem z Aleksandrem Waligórskim wyruszył na rekonesans. Obserwując przebieg walki, znalazł się pod ostrzałem artylerii rosyjskiej i został trafiony odłamkiem w głowę. Rannego odwieziono do Przemyśla. Z trudem sformowany w Galicji oddział poszedł w całkowitą rozsypkę.