Chłopi w powstaniu 1863 roku

Wielu chłopów nie wierzyło „Polokom” i jawnie występowało zarówno przeciwko powstańcom oraz dworom. W niektórych rejonach Królestwa Polskiego doszło do dramatycznych wydarzeń

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 6 min.
Autor: Wiesław Caban

Udział chłopów – najliczniejszej warstwy społecznej na ziemiach polskich w XIX wieku – w Powstaniu Styczniowym przez długie lata był niedoceniany. Podkreślano za to ich niechętny stosunek do insurekcji oraz represje wobec opornych i współpracujących z zaborcą włościan. Przytaczano przykłady wieszania chłopów i palenia wsi przez powstańców. Jednak negatywna postawa włościan wobec insurekcji nie była ani tak skrajna, ani powszechna.

Dekrety uwłaszczeniowe Rządu Narodowego przyznawały chłopom na własność użytkowane przez nich grunty wraz zabudowaniami mieszkalnymi i gospodarskimi. Zapowiadały także nadział trzech mórg gruntów dla tych chałupników, zagrodników, komorników i bezrolnych, którzy zaciągną się w powstańcze szeregi. Władze powstańcze wydały specjalne instrukcje zawierające zasady wprowadzania tych praw w życie. Dekrety rządowe mieli ogłaszać dowódcy oddziałów partyzanckich oraz terenowe władze powstańcze. Choć nie wszyscy dowódcy wywiązywali się z tego obowiązku, mieszkańcy wsi sporo wiedzieli na ten temat. Nie spowodowało to jednak, że chłopi masowo wstępowali do powstańczych oddziałów. Włościanie przyjęli postawę bierną, wyczekując dokumentów o przyznaniu ziemi na własność zaprzysiężonych przez właściciela ziemskiego, podpisanych przez sołtysa, wójta i powstańczych urzędników.

W pierwszych tygodniach powstania dekrety uwłaszczeniowe zachwiały porządkiem feudalnym na wsi. Władze powstańcze nie zdołały jednak w pełni narzucić swojej woli. Dlatego wieś w większości przyjęła postawę wyczekującą. Zdaniem lwowskiej „Gazety Narodowej”, organu sfer radykalnych, wielu chłopów powiadało: „Ej, cobyśmy ino wiedzieli, że tak naprawdę się biją panowie z Moskalami, o ojczyznę i o nas, i o siebie. I żeby nam panowie zaprzysięgli, że nie będzie jak świat światem pańszczyzny i czynszów, to byśmy – mocny Boże! – capkami bestią Moskala zarzucili, a bilibyśmy się za wszystkich”.

Wielu chłopów nie wierzyło „Polokom” i jawnie występowało zarówno przeciwko powstańcom oraz dworom. W niektórych rejonach Królestwa Polskiego doszło do dramatycznych wydarzeń. W powiecie opoczyńskim w wystąpieniach przeciwko ziemianom wzięli udział mieszkańcy 50 wsi. Zrabowano kilkanaście dworów, pobito wielu dziedziców i dzierżawców. Podobnie było w okolicach Ojcowa, gdzie włościanie ruszyli na rabunek i wyłapywali powstańców, dostarczając ich Rosjanom za pięciorublową nagrodę. Ta zapowiedź krwawej galicjady została surowo ukarana przez oddziały Mariana Langiewicza.

Zdarzały się również przypadki – np. po bitwie małogoskiej – obdzierania z ubrań zabitych powstańców. Postępowanie chłopów, choć odrażające, miało uzasadnienie praktyczne i ekonomiczne. Mienie i ubranie nie były już wszak potrzebne martwemu powstańcowi, stanowiły za to nie lada zdobycz dla wieśniaka, rozwiązując wiele problemów rodziny, która nie miała właściwej odzieży.

Poparcie dla powstania wyrażało się przede wszystkim w zaciągnięciu do oddziału partyzanckiego. Z wyliczeń, które przeprowadziłem dla ówczesnej guberni radomskiej (która stanowiła 20 proc. obszaru Królestwa Polskiego i liczyła 20 proc. jego ludności), wynika, że w pierwszej połowie 1863 roku co piąty powstaniec pochodził ze wsi. Trzeba jednak zaznaczyć, że poparcie dla insurekcji było większe we wsiach z dóbr państwowych, w których położenie chłopów było lepsze niż w dobrach prywatnych, a ich świadomość społeczna wyższa.

Od wybuchu powstania władze carskie bacznie przypatrywały się postawie chłopów wobec toczącej się walki zbrojnej i uznały, że włościanie mogą się okazać pomocni w zwalczaniu powstańców. W pierwszych dniach marca 1863 roku generał lejtnant Aleksandr Minkwitz, naczelnik sztabu wojsk rosyjskich w Królestwie Polskim, wydał okólnik z rozkazem namiestnika, który nakazywał organizację straży gromadzkich, które miały pilnować porządku i chwytać powstańców. Działania te nie odniosły spodziewanego skutku mimo wysiłku carskiej administracji, narad z sołtysami i obietnic nagród pieniężnych. Z raportów wójtów nadsyłanych do rosyjskich naczelników wojennych wynika, że straże gromadzkie powstały w niewielu wsiach, a te, które utworzono, funkcjonowały mało efektywnie. Owszem, tu i ówdzie znalazł się chłop, który doprowadził powstańca z rozbitego oddziału na rosyjski odwach. Takich przypadków było jednak niewiele.

Mimo działalności carskiego aparatu wojskowego od lata 1863 roku chłopi coraz aktywniej popierali walkę zbrojną. Przede wszystkim sami zaciągali się do oddziałów powstańczych, w niektórych regionach nawet licznie. Rosjanie starali się to przemilczeć lub tłumaczyć decyzje chłopów groźbą rewolucyjnego terroru, przekupstwem lub upijaniem. Zdawali sobie jednak sprawę z tego, że wzrost nastrojów przychylnych powstaniu na wsi był rezultatem działań władz powstańczych. Rząd Narodowy, mając świadomość, że uwłaszczenie chłopów nie przyniosło skutku, dwukrotnie przypominał ziemiaństwu i włościanom, że zgodnie z dekretami z 22 stycznia 1863 roku chłopi przestają płacić okup lub czynsz. Zapowiadał także kary dla tych ziemian, którzy mimo to zdecydowaliby się na wymuszenie opłaty od chłopa. Nadto w wielu rejonach Królestwa Polskiego terenowe władze powstania wystosowały do ziemiaństwa dodatkowe okólniki, w których stwierdzano, że ci, którzy zdecydują się na ściągnięcie okupu lub czynszu, będą sądzeni jako zdrajcy. Groźba poskutkowała i chłopi przestali wnosić opłaty pieniężne na rzecz dworu. To posunięcie władz powstańczych uzmysłowiło włościanom, że Rząd Narodowy troszczy się także o nich, że w powstaniu nie biją się tylko „polskie poloki z ruskimi polokami” (rozumiano to jako polska szlachta z rosyjską szlachtą), ale walka zbrojna jest prowadzona również w interesie mieszkańców wsi.

Stosunek do chłopów zmienili też dowódcy oddziałów powstańczych. Oni sami lub ich najbliżsi współpracownicy prowadzili różnego rodzaju pogadanki na temat roli chłopa w życiu politycznym Polski. Przypominano epizody z powstania kościuszkowskiego i postać Bartosza Głowackiego. Skutkowało to werbunkiem chłopów do oddziałów powstańczych.

Następnym ważnym krokiem władz powstańczych w pozyskaniu chłopów było wprowadzanie w życie rozporządzeń Romualda Traugutta, zalecające traktować włościan jako obywateli. Zdarzało się więc, że chłopi stanowili zdecydowaną większość oddziału powstańczego, tak był np. w partiach ks. Stanisława Brzóski działającego na Podlasiu czy Jana Rudowskiego operującego w Górach Świętokrzyskich. Włościanie okazywali też duże wsparcie dla oddziałów stacjonujących w pobliżu ich miejsc zamieszkania. Jedno nie ulega wątpliwości: zgrupowania partyzanckie nie przetrwałyby zimy 1863/1864, gdyby nie pomoc chłopów.

W drugiej części powstania zaangażowanie chłopów w walkę zbrojną wyraźnie wzrosło. Stanowili oni ponad połowę walczących. Zaciągali się także do oddziałów żandarmerii wieszającej, której zadaniem była likwidacja zdrajców i carskich konfidentów. Powierzenie włościanom takich funkcji było przejawem zaufania. Chłopi pełnili także najniższe funkcje w powstańczej organizacji cywilnej. Byli starszymi wsi, pomocnikami naczelników parafii, a nawet zdarzało się, że kierowali organizacją powstańczą w parafii.

Oprócz bezpośredniego udziału w walce chłopi wspomagali insurgentów, dostarczając żywność i zaopatrzenie. Ponadto byli przewodnikami, strzegli obozów powstańczych, przenosili pocztę. Wymowną formą pomocy było przyjmowanie w czasie zimy powstańców na kwatery. W sezonie 1863/1864 chłopi ze świętokrzyskich wsi – jak zaznaczali pamiętnikarze – z własnej woli zabierali całe kompanie piechoty do swych wiosek, umieszczali po jednym żołnierzu w każdej chałupie, a ukrywszy należycie broń i mundury, „przebierali ich w chłopskie ubranie. W ten sposób przeistaczali wszystkich powstańców w swoich synów i braci i cieszyli się niezmiernie, gdy przychodzący do wsi Moskale, nie poznając swoich nieprzyjaciół, mieli ich za rzeczywistych chłopów spokojnie siedzących”.

Niektórzy powstańcy chłopskiego pochodzenia odznaczali się talentem i przedsiębiorczością. Sami organizowali oddziały zbrojne i kierowali nimi. Najbardziej znanym przykładem jest Adam Bitis, chłop z dóbr skarbowych w powiecie szawelskim na Żmudzi. „Legenda Żmudzi”, bo taki nadano mu przydomek, zorganizowała kilkudziesięcioosobowy oddział, który odniósł najbardziej spektakularne zwycięstwo pod Mażolami. Dowodzący konnicą Bitis zaatakował wtedy rosyjski oddział, nie ponosząc przy tym prawie żadnych strat. Wyróżnił się także Leon Kot. Jego osiemnastoosobowy oddział operował na Podlasiu w roli żandarmerii wieszającej. Sam Kot został pojmany przez Rosjan i stracony w sierpniu 1863 roku w Kąkolewnicy – jego rodzinnej wiosce. Po śmierci dowódcy oddział się nie rozpadł, a wręcz przeciwnie: zmobilizował i podtrzymywał ducha walki wśród mieszkańców wsi. Jego rozczłonkowanie nastąpiło dopiero w kwietniu 1864 roku.

Wczesną wiosną 1864 roku, już po ogłoszeniu ukazów uwłaszczeniowych przez carat, w różnych miejscach Królestwa Polskiego powstawały kilkunastoosobowe oddziały złożone z chłopów i przez nich dowodzone. Nie podejmowały one działań zbrojnych, a jedynie przemieszczając się z jednego miejsca na drugie, chciały uświadomić mieszkańcom wsi i miasteczek, że walka trwa. Żywot tych partii był krótki. Wcześniej czy później ich członkowie byli chwytani i skazywani na ciężkie roboty na Syberii albo stracili życie na szafocie, jak Józef Flis i Jakub Prężyna z Lubelszczyzny.

„Głupstwem byłoby twierdzić, jakoby chłopi wrzeli z patriotyzmu i pałali chęcią wojny – pisał Oskar Awejde, członek Rządu Narodowego i jeden z przywódców czerwonych. – W takim razie może bylibyśmy zwyciężyli. Ale zachowanie chłopów było najlepsze, jakiego tylko można było żądać w istniejących warunkach. Nie tylko nie wydawali nikogo bez przymusu, nie tylko wielokrotnie wspomagali, ukrywali, ostrzegali przed grożącym niebezpieczeństwem, lecz w wielu miejscach zebrali między sobą dobrowolne ofiary; bardzo wielu służyło w naszych żandarmach [...] i, co najważniejsze, coraz częściej i częściej stawiało się na ochotnika do naszych oddziałów. Nie było dosłownie ani jednej miejscowości w całym Królestwie Polskim, w którym naczelnicy nie skarżyli się w raportach, że muszą odprawić do domu całe tłumy z powodu braku broni”.

Stosunek ludności wiejskiej do powstania był niejednoznaczny i zależał od wielu czynników. Faktem jest natomiast, że ludność wiejska osiągnęła największe korzyści z insurekcji. Nadanie chłopom ziemi przyspieszyło tempo zmian społecznych, a samo powstanie trwale wpisało się w ludową pamięć.