Bez odtrutki. Poezja Powstania Styczniowego

Podziel się w social media!

Tekst na licencji CC-BY.
Tekst na licencji CC-BY.
Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Maciej Krawczyk

Poezja powstania styczniowego jest dziwna. Pobrzmiewają w niej jeszcze ostatnie akordy pieśni wielkich wieszczów –  współczesny insurekcji Fortepian Chopina to chyba najlepsze, co napisał Cyprian Kamil Norwid, a utalentowany epigon Kornel Ujejski poświęcił zrywowi niejedna strofę (w wierszu Do Moskali dając również dowód pewnej subtelności ducha). Tak naprawdę jednak ostatnim wielkim wierszem popychającym do walki zbrojnej jest wcześniejszy o niemal ćwierć wieku Testament mój Juliusza Słowackiego z jego kamieniami „przez Boga rzucanymi na szaniec”.

 

Joanna Kulczycka-Saloni zauważa w Poezji powstania styczniowego, że schodzi ona „na problematykę specyficznie polską, którą ujmuje w sposób prosty, a nawet celowo prymitywizowany, posługując się powszechnie czytelnymi symbolami, jak np. miecz, pług, łokieć, sztandar koloru krwi, dla poruszenia społecznej problematyki. I znów tylko Norwid kontynuuje wielką linię wieszczów”. Trudno nie przyznać jej racji. W całej litanii nazwisk powstańczych poetów, w której znajdują się emigranci: Teofil Lenartowicz, Józef Bohdan Zaleski, Kornel Ujejski i Mieczysław Romanowski z Galicji, Władysław Anczyc, Henryk Merzbach, Włodzimierz Wolski, Agaton Giller, Ludomir Komar z Kongresówki czy nawet dość sceptyczna wobec zrywu Narcyza Żmichowska trudno doszukiwać się talentów, w które obrodziło pierwsze pokolenie romantyków.

 

Muzeum Narodowe w Krakowie; www.zbiory.mnk.pl ;MNK II-a-219;;fot. Jacek ŚwiderskiSłowo „litania” zostało tu użyte nie bez kozery. Jak pisze Janina Znamirowska „Jedna z ostatnich placówek romantyzmu polskiego – poezja powstania styczniowego – wchłonęła w siebie gasnące blaski mesjanicznych natchnień, które tak potężnym ogniem rozświetlały ongiś poezję listopadową. Przeświadczenie, że naród polski jest narodem wybranym, znajduje najczęściej swój wyraz w dość prymitywnej formie mnożenia zaimków dzierżawczych, gdy chodzi o określenie stosunku Polski do Boga. Religijne i mesjanistyczne motywy pojawiły się w poezji powstania styczniowego z niespotykaną do tej pory siłą.”. Zupełnie jakby w Mickiewiczowskim „Tak, zemsta, zemsta, zemsta na wroga, z Bogiem i choćby mimo Boga” ta druga cześć została zastąpiona przez uczucia opisane przez Słowackiego. Widać to jak na dłoni w nieoficjalnym hymnie powstania Z dymem pożarów Kornela Ujejskiego ułożonym do muzyki Chorału Józefa Nikorowicza, gdzie poeta już bez najmniejszej żenady po prostu identyfikuje zemstę i odrodzenie Polski z dowodem na istnienie Boga:

 

„I z Archaniołem Twoim na czele

Pójdziemy wszyscy na straszny bój,

I na drgającem szatana ciele

Zatkniemy sztandar zwycięski Twój!

Zbłąkanym braciom otworzym serca,

Winę ich zmyje wolności chrzest;

Wtenczas usłyszy podły bluźnierca

Odpowiedź naszą: »Bóg był i jest«”.

 

Dobitne słowa najsubtelniejszego z powstańczych poetów rezonują z frazami największej sceptyczki Narcyzy Żmichowskiej:

 

„Męczeństwem pracujcie na dzień zmartwychwstania,

Wytrwaniem okupcie swych win przebaczenie

Jednością otoczcie braterskie działania

A przyjdzie godzina, że wolni, że sami

Z upadku wskrześnięcie na wieczne istnienie,

Bo, kraju i ludu, Bóg z wami!”

 

Tak pisali najwybitniejsi. Te same uczucia jednak reprezentował właściwie każdy z niekończącego, wydawać by się mogło, konwoju powstańczych twórców. Wieszczów co prawda zabrakło, lecz za pióro chwytali wtedy niemal wszyscy, od autorów uznanych do tych, co „koń” ochoczo rymowali z „dłoń”.

 

 

 

Powstanie jako akt wiary

Paradoksalnie „religijno-mesjanistyczne blaski” poezji powstańczej mogą być jej najbardziej realistyczną odsłoną. Trudno polemizować z Agatonem Gillerem, gdy pisze, że: „Nie znamy w dziejach powstania, które by było aktem silniejszej wiary w Boga, większym zaufaniem w jego sprawiedliwość”, można jednak śmiało odwrócić to twierdzenie, by dowieść, że nawet niesieni euforią własnego słowa poeci uświadamiali sobie, że bez boskiego cudu sprawa zrywu jest beznadziejna.

Religijność poezji powstańczej ma jednak drugie dno, o którym zbyt często się zapomina. Zarówno uznani twórcy, jak i insurekcyjni wierszokleci byli przecież „demokratami”, a tym z Kościołem nie zawsze było po drodze. Mimo to sojusz Rządu Narodowego i ołtarza był faktem. Ba, dla twórców, którzy „celowo prymitywizowali” swe utwory, by wejść z nimi pod strzechy, właśnie religia stała się niezwykle użytecznym narzędziem, mostem czy wspólnym mianownikiem, mającym łączyć podzielone klasowo społeczeństwo. Do tych należeli Mieczysław Romanowski czy bardziej znany (zwłaszcza z libretta do Halki Stanisława Moniuszki) Włodzimierz Wolski, który w swojej Modlitwie pisze:

 

„Z pohańcami nie pierwszyzna

Na tej ziemi walczyć nam,

Dawny sztandar: Bóg, ojczyzna,

Wolność – u nas tenże sam.

Jak u ojców był na przedzie

W tylu bojach za cześć Twą

Tak i synów dziś powiedzie,

Co z pohańcem walczyć chcą.

Dłoń Twa wszystko dokonać może,

Światy z niczego, z męczeństwa cud.

Ach ojców naszych wszechmocny Boże!

Błaga Cię kornie sierocy lud”.

 

W Marszu kosiarzy zmienia już jednak ton:

 

„Najwięcej nas u kosiarzy

Wiejskiej, dziarskiej wiary.

Zsiadłej w barach, smagłej w twarzy,

Z dłońmi jak kafary.

Bój z tym człekiem już przed wiekiem

Nie był faramuszką –

A Głowacki, a Świstacki,

Co ich czcił Kościuszko?”

 

Wolski napisał kilka podobnych marszów, ponadto dziesiątki utworów wydanych po powstaniu w zbiorze Lutnia. Piosennik polski. Tego typu publikacje były w tym okresie niezwykle popularne. O ile powstańcza poezja swoją mnogością nie mogła przykryć jakości utworów wieszczów ani nawet wejść z nimi w jakikolwiek paragon, powstańcza piosenka przeżywała rozkwit – Pieśni wojennej Józefa Kościelskiego i Czarnemu krzyżykowi Brunona Bielawskiego swego talentu użyczył przecież sam Moniuszko, a nie był on jedyny. Z tego okresu pochodzi również jedna z najbardziej znanych polskich piosenek wojskowych: Hej strzelcy wraz Władysława Ludwika Anczyca, znana też jako pod daleko bardziej poetyckim tytułem Marsz zbudzonych, a także jeszcze słynniejsza Ja to na wojence ładnie Władysława Tarnowskiego. Nic więc dziwnego, że w popowstańczej literaturze to właśnie echa piosenek, a nie poezja odbijały się echem (np. w Nocach i dniach Marii Dąbrowskiej).

 

 

Poetyckie rozliczenia

Gdy klęska uciszyła działa (czy może raczej sztucery) styczniowego zrywu, umilkła też pieśń. Nic dziwnego. Brutalna rzeczywistość drugiej połowy XIX stulecia skutecznie stłumiła poetycki zapał, zrzucając zadania pokrzepienia serc i rozprawy z romantycznymi mrzonkami na ramiona prozaicznych Litwosów i Głowackich.

 

Poetom, zwłaszcza tym, którzy doświadczyli codzienności leśnej wojny, pozostały gorzkie rozliczenia. Z powstańczą przeszłością, ale również nieznośną teraźniejszością najpełniej rozprawia się Adam Asnyk swoim wierszu W dwudziestopięcioletnią rocznicę powstania 1863 roku współuczestnikom poświęca autor. To doprawdy bezlitosny, lecz może najlepszy utwór poetycki związany z powstaniem styczniowym. Widać w nim odpryski właściwie każdej zawiedzionej nadziei, a ton jest prawdziwie oskarżycielski. Poeta zwraca się niejako bezpośrednio do powstania i wytka mu, no cóż – właściwie wszystkie polskie grzechy, nie pomijając wiary w „małego kaprala”, przez nadwiślańskich hagiografów zwanych wielkim Napoleonem, czy wieszczów, których „klątwa padła na grunt żyzny”. Jednocześnie dostaje się również współczesnym pozytywistom i zwolennikom współpracy z imperium czy kolejnym pokoleniom młodych „narodowego długu spadkobierców”, lecz w tym przypadku, choć słowa o chłodzie lodem spadającym na serca starych powstańców brzmią ostro, wydaje się, że to do nich autor najwięcej ma sympatii. Więcej niż do siebie samego, to pewne.

Wiersz Asnyka ma tą jednak wadę, że jak tak wiele z polskich dyskusji o narodowych zrywach nie proponuje ani jednej recepty, ani jednej drogi wyjścia, ani grama odtrutki na klątwę wieszczów. Według poety powstanie styczniowe nie powinno się wydarzyć, stanowiło jednak konieczność, by zaznaczyć nieśmiertelne, utopione w krwawej pianie polskie „jestem”. Jakże znajomo brzmi ta fraza dla ucha warszawiaka.

Poezja powstania styczniowego była dziwna, tak jak dziwna była opowieść o tym szaleńczym zrywie. Jeszcze dziwniejsze jest jednak to, ile z jej śladów i odprysków potrafimy rozpoznać późniejszych dziejach Rzeczypospolitej, a nawet dziś. Pytanie tylko, czy utkwiły w źrenicach, czy sercach.