24 godziny na Wołyniu. Reportaż brytyjskiego dziennikarza

Podziel się w social media!

Przeczytanie tego artykułu zajmie 5 min.
Autor: Przemysław Deles

 

Jak przekuć nieudaną wyprawę we frapującą opowieść? Należy się uczyć od takich mistrzów fachu, jak Laurence Oliphant (zbieżność nazwiska z nazwą monstrualnych zwierząt z „Władcy Pierścieni” jest raczej przypadkowa). Niestrudzony podróżnik, dyplomata, podróżnik, pisarz, niedoszły prawnik i finalnie mistyk oficjalnie przyjechał do Polski jako korespondent prasowy, a nieoficjalnie jako wysłannik Foreign Office, by przyjrzeć się powstaniu. Nie był to pierwszy raz, gdy pracował dla brytyjskiego wywiadu.

 

 

Jak czytamy w Oxford Dictionary of National Biography, ten syn prokuratora generalnego Kraju Przylądkowego i późniejszego naczelnego sędziego brytyjskiego Cejlonu urodził się w 1829 roku. Od wczesnej młodości jeździł dużo i często. W 1852 roku jako zaledwie 23-latek wydał książkę podróżniczą A Journey to Katmandu – opisał w niej swoją podróż do Nepalu, gdzie pojechał na zaproszenie tamtejszego premiera. W tym samym roku wyruszył z Oswaldem Smithem w wędrówkę przez Rosję, od Sankt Petersburga do Sewastopola. Tam, w przebraniu, sporządzili mapę fortyfikacji twierdzy. Relacja z wyprawy, wydana w przededniu wojny krymskiej, wywołała ogromne zainteresowanie i zwróciła na Oliphanta uwagę Westminsteru. W jego życiu rozpoczął się niezwykle intensywny, kilkunastoletni okres, podczas którego był świadkiem wielu najważniejszych wydarzeń epoki. Wielokrotnie działał za ich kulisami i starał się wpływać na bieg wydarzeń.

Jako sekretarz generalnego gubernatora Kanady lorda Elgina (ale nie tego od marmurów z Partenonu), superintendent ds. spraw Indian, zjechał Amerykę Północną. Po powrocie do Anglii proponował zorganizowanie ekspedycji w celu uwolnienia tureckiego Karsu, oblężonego przez Rosjan, a prywatnie proponował sekretarzowi stanu, że skontaktuje się z Szamilem, legendarnym przywódcą antyrosyjskiej partyzantki w Kaukazie. Zyskał tylko rekomendację do brytyjskiego ambasadora w Stambule. Nie zniechęciło go to jednak i ruszył do stolicy imperium osmańskiego jako korespondent potężnego i wpływowego „Timesa”. Stamtąd zaś, z brytyjskim ambasadorem, udał się pod Sewastopol, oblężony przez siły państw zachodnich i na zaplecze frontu turecko-rosyjskiego w zachodniej Armenii. Z powodu upadku Karsu i choroby wrócił do Wielkiej Brytanii. Wydał kolejną książkę –The Trans-Caucasian Campaign under Omar Pasha.

W kolejnych latach Oliphant nie zwolnił tempa, przeskakując z kontynentu na kontynent. W 1856 roku na zaproszenie redaktora „Timesa” udał się w podróż po Stanach Zjednoczonych. Tam dołączył do wyprawy Williama Walkera, słynnego awanturnika, mającej na celu podbój Nikaragui. Zrobił to jako tajny wysłannik brytyjski, by przyjrzeć się sprawie pod kątem interesów imperialnych w regionie. Niedługo później towarzyszył lordowi Elginowi, wysłanemu do Chin, pogrążonych w drugiej wojnie opiumowej (1856–1860); był obecny podczas bombardowania Kantonu i brał udział w szturmie Tianjin (Tiencin), w którym podpisano traktaty pokojowe. Szybko wydał książkę relacjonującą wydarzenia i ruszył do Włoch wspierać Giuseppe Garibaldiego, który chciał uratować rodzinną Niceę przed wcieleniem do Francji. Potem wyjechał do Czarnogóry, a następnie otrzymał oficjalną nominację dyplomatyczną na pierwszego sekretarza legacji do Japonii, w której przeżył atak na ambasadę. Oliphant, bystry obserwator, z którego spostrzeżeń i talentów stale korzystało Foreign Office, po wyjazdach na Korfu (z księciem Walii), Włochy i na Bałkany ruszył do ogarniętej powstaniem Polski.

Swoje doświadczenia relacjonował anonimowo w korespondencji publikowanej na łamach uznanego „Blackwood Edinburgh Magazine” w 1863 i 1864 roku. Stanowiły one podstawę dla odpowiednich rozdziałów we wspomnieniach Oliphanta pt. Episodes in a life of adventure or moss from a rolling stone wydanej w 1887 r. i wznowionej w 1896 r. Powyższe teksty są podstawowym źródłem wiedzy na temat poczynań bohatera niniejszego artykułu.

 

Mapa, przewodnik i przypinka z orłem

Jedna z jego relacji została zatytułowana 24 godziny na Wołyniu. Wstęp do zasadniczego przedmiotu tekstu stanowi swoistą filipikę przeciwko bierności rządów zachodnich. Oliphant wskazuje, że podczas gdy Polacy nigdy nie mogli mieć nadziei na wypędzenie Rosjan z Polski, to jednak „mogli utrzymywać kwestię otwartą, gdyby tylko spotkali się z odpowiednim aplauzem i zachętą ze strony wielkich potęg a nie konsekwentnie z ich pełną godności odmową interwencji”. W efekcie Powstanie Styczniowe upadło. Oliphant zdecydował się na (drugi już w ciągu zrywu) wyjazd do Galicji, stamtąd planował wyjechać na rosyjski Wołyń i dostać się aż do Kamieńca Podolskiego.

Brytyjczyk postanowił wyruszyć w tę podróż, aby przekonać się, jak wygląda sytuacja w regionie – relacje powstańców i Rosjan na ten temat były bowiem sprzeczne. Rosjanie deklarowali, że na Wołyniu panuje spokój, a powstańcy nie mają tam wsparcia z wyjątkiem kilku majątków, natomiast Polacy wierzyli, iż rzeczywistość jest zgoła odmienna. Efektem była katastrofalna wyprawa Józefa Wysockiego, zakończona klęską pod Radziwiłłowem 2 lipca 1863 roku.

Oliphant postanowił sprawdzić, jak się sprawy mają, a przy okazji zweryfikować oskarżenia, których nie szczędziły sobie obie partie. Wyjechał do Krakowa, swoistej bramy wypadowej i zaplecza dla wielu, którzy z Europy Zachodniej udawali się do zaboru rosyjskiego podczas powstania styczniowego.

Poczynił odpowiednie przygotowania po czym w towarzystwie przyjaciela ruszył w lipcu przez Galicję w kierunku Brodów na granicy zaboru rosyjskiego i austriackiego. Tam rozpoczęła się seria niefortunnych zdarzeń. Po dłuższym oczekiwaniu zostali wpuszczeni przez Rosjan za bramę graniczną, flankowaną przez palisadę. Po jej przekroczeniu podróżni ujrzeli kolejną bramę. Obie pozostawały zamknięte, a Oliphant i jego kompan zostali otoczeni przez pół tuzina rosyjskich urzędników i poddani drobiazgowej kontroli. Zabrano im do sprawdzenia bagaż, który, otwarty na znajdującej się tam werandzie, stał się dużą atrakcją dla chłopów i Żydów, oczekujących na swoją kolej. Co gorsza, świeżo zatrudniony przez Brytyjczyka służący został zdemaskowany jako osoba poszukiwana, być może nawet powstaniec. Nie koniec na tym. Wyrzucono z walizek ich wszystkie ubrania i rzucono na gołą ziemię. Koszule starannie wytrząśnięto, a bagaż zlustrowano – znaleziono w nim mapę kraju, przewodnik kolejowy Bradshawa, francuską powieść oraz przypinkę z polskim orłem i listem polecającym do pewnego wołyńskiego ziemianina. Wszystkie te przedmioty uznano za dowody obciążające angielskich podróżników, podejrzanych o sympatię dla insurekcji.

 

Relacja z Galicji

Cała operacja trwała trzy godziny – od ostatniego posiłku Anglików minęło ich 12. Głodni, spragnieni, skrajnie zmęczeni i źli, doczekali się wreszcie wiadomości od głównodowodzącego, gen. Kreutera, z zaproszeniem do jego kwatery. Otwarto wielkie wrota od strony rosyjskiej i nasi bohaterowie wjechali na „błotniste ulice bezładnego rosyjskiego miasta”. Generał poinformował ich, że jedyną koncesją, jaką mogą otrzymać, jest wysłanie ich do Kijowa, siedziby generał-gubernatora Nikołaja Annienkowa, gdzie trafić miały skonfiskowane przedmioty (w tym notatnik autora). Alternatywą był powrót do Austrii.

Dla Oliphanta było jasne, że obaj wojskowi byli w stałym kontakcie w ich sprawie, przedmioty nie stanowiły dowodu przypadkowo znalezionego podczas kontroli, a propozycja stanowiła nadesłany rozkaz. Jemu i jego towarzyszowi nie uśmiechała się czterodniowa podróż do Kijowa, więc poprosili o zgodę na zaplanowaną podróż do Kamieńca. Bezskutecznie. Poinformowano ich, że prowincja jest w stanie wrzenia i władze nie będą w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Kłóciło się to z oficjalną linią reprezentowaną przez petersburskie gazety, że panuje spokój, a sytuacja jest pod kontrolą. Na decyzję musieli jeszcze poczekać, lecz pozwolono im spędzić noc w miejscowości. W relacji Oliphant wyjaśnił czytelnikom „Timesa”, że był to Radziwiłłów, miejsce niedawnej bitwy między oddziałem Wysockiego a rosyjską armią, zakończonej klęską Polaków. Brytyjczyk gorzko skomentował brak wniosków z klęski pod Miechowem i brak rozpoznania terenu, bowiem Radziwiłłów mógł być skutecznie broniony przed znacznie większymi siłami niż powstańcze.

Ostatecznie obaj brytyjscy obywatele otrzymali paszporty i z ulgą opuścili terytorium rosyjskie by, delektując się krajobrazem, ruszyć przez Galicję w kierunku Podhorców i Tarnopola ku Bukowinie. W swojej relacji Oliphant, wytrawny dziennikarz, opisywał sytuację w tej prowincji, dzieląc się spostrzeżeniami dotyczącymi wyraźnego zaostrzenia kursu polityki wobec Polaków w zaborze austriackim, wyjaśniając miejsce Galicji w strukturze podziemnego państwa polskiego, objaśniając jego organizację, omawiając jego aktualną (w chwili pisania tekstu) sytuację, wewnętrzne napięcia skutkujące coraz głębszym kryzysem wewnętrznym. Doświadczenie pobytu na rosyjskiej granicy nadawało jego analizom i komentarzom dodatkowej głębi oraz wiarygodności – Oliphant doświadczył bowiem opresji rosyjskiego aparatu państwowego i militarnego.

Świetna orientacja w sytuacji, kontakty, inteligencja i komunikatywność, lekkość stylu oraz umiejętność syntezy czynią relacje Oliphanta szczególnie wartościowymi. Tym, co dodatkowo wydaje się interesujące, to fakt, że pewne metody pracy reporterów i korespondentów wojennych nie ulegają zmianie, a doświadczenia Brytyjczyka z granicy w wielu aspektach przypominają współczesne.